2013.12.28. Wrota Chałubińskiego

Pieszo, pieszo, k… pieszo!!! Koniec grudnia, a my tylko pieszo. Szkoda gadać co taka Pani zima może sobie zrobić z pojedynczym soplem. Tym razem byliśmy w składzie Andy, MisQ i ja.

Nad Morskim Okiem. Kry i Mięgusze. Idziemy na prawo. Foty. MisQ

Wrota Chałubińskiego, przełęcz gdzieś pomiędzy masywem Mięguszów a Szpiglasowym Wierchem. Moje skojarzenia z tym miejscem to próba letniego przejścia od słowackiej strony oraz historia z ubiegłego roku, kiedy grupa turystów przemierzała ceprostradę (szlak z Morskiego Oka do Doliny za Mnichem) i zjechała z lawiną do Morskiego Oka. Tym razem śniegu nie było zbyt dużo, więc wykorzystaliśmy letni szlak.

Zakładanie raków, sprawdzanie detektorów.

Ponieważ ten przypadek był omawiany na panelu dotyczącym lawin podczas KFG (Krakowski Festiwal Górski) oglądaliśmy żleb, z którego się zsunęło. To dość specjalistyczna obserwacja, ale zwykle, kiedy mówi się o lawinie, to myśli się o zasypaniu przez śnieg, zwały śniegu, ale znacząca część ofiar (o ile dobrze pamiętam – 40 %) lawin w polskich Tatrach to ludzie, którzy zostali przez nie zrzuceni z wysokości lub poobijani o skały. Tak też było w tym przypadku. Żadna z ofiar nie była przysypana.

Mnich. Jedno z bardziej charakterystycznych miejsc w polskich Tatrach.

No dobra, to ta ponura część zimy tego dnia nie była obecna. Lawinowa jedynka. Podejście pod górę standardowe. Ja z Andym trawersującym szlakiem, MisQ wersją letnią – żlebem. Później mówił, że żałował, że nie założył raków, bo było twardo, stromo i ślisko.Podejście poszło gładko.

No to mamy wszystko. MsiQ fotografuje, Andy na pierwszym planie, ja z przodu, Chałubiński powyżej. Chałubiński, doktor, Tytus ze swoimi szerokimi horyzontami jest chwilowo tylko stromym śnieżno lodowym podejściem.

Krok za krokiem, wyżej i wyżej. Czekan i raki oraz koncentracja dają dużą pewność. W żlebie mało osób.Na górze trochę wiało, ale nie bardzo, przed zejściem stromym żlebem żałowałem, że nie mam nart. Nie rozumiem tego, ale czuję się w nich pewniej niż w rakach i z czekanem.

Na szczycie. W lecie to pewnie byłaby dość monotonna wycieczka. W zimie fajne turystyczne wyznanie.

Drogę w dół potraktowałem jako trening umiejętności. Upadek na lodzie, zjazd w dół i nabieranie prędkości, koziołkowanie lub skały. To taka zła wizja. Książki i mądrzy ludzie mówią – tak: reaguj zanim nabierzesz prędkości, to podstawa. 

Na brzuchu. Oczywiście po upadku leci się również na plecy, głową w dół… ta pozycja to najłatwiejsza pozycja początkowa. Teoria mówi o tym co należy zrobić. Jak trzymać czekan, jak ułożyć stylisko. No, ale jak się jedzie w dół z coraz większą prędkością w dół to przypominanie sobie tej teorii trwa wieki, na szczęście zastosowana – działa.

 

Podczas pobytu w Dolince ze Mnichem cały czas oglądamy tę wzniosła turnię od południowej strony. Wygląda na osiągalną turystycznie. Zapada zmrok. Ledowe światełka czołówek ekip prowadzacych akcję górską lub schodzących (te jasne punkty – a propos zadanie: znajdź 3 ekipy i przyporządkuj. Jedna schodzi pod Bulą pod Rysami, druga pomiędzy Czarnym Stawem a Morskim Okiem, a trzecia spod Mniicha) w doliny nadają górom przestrzeń. Przed nami oświetlony księżycem masyw Rysów. 

Gawędzimy z taternikami, którzy zaliczyli Mnicha. Mnich w ogóle jest bohaterem mojej licealnej wyobraźni i lektury książek dla młodzieży Aleksandra Minkowskiego.

Sprawdzamy moją nową chińską lampkę. Jest dobrze – topi śnieg. Oczywiście w plecaku mam i niezawodnego petzla, ta jest do rowerowych i narciarskich zjazdów w nocy.

Schodzimy do Palenicy około 20. Zima w Tatrach rulez… Tylko gdzie te narty.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Wszystko. Zapisz link.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *