Znów okrutnie mi się nie chciało wyjść z domu, wsiąść na rower i jeszcze kręcić mocniej, bo taki był plan. Jedynym powodem dla którego ruszyłem o 18.30 na trening był rozsądek. Nie ma sensu odpuszczać przed ostatnimi maratonami, teraz, kiedy na liczniku jest ponad 400 godzin treningu w ciagu sezonu. Na dodatek plan, który zaaplikował Lesław wyglądał jakoś podejrzanie. Miały być 2-3 interwały intensywne (tabata) i tempo, a przyzwyczaiłem się do innego zestawu: tabata, interwał ekstensywny + tempo.
Ruszyłem do Doliny Prądnika. Pierwsza tabata – śmiech powiedzieć. Udało się osiągnąć tętno 157 i koniec. 6 minut przerwy i druga tabata. Już pierwszy odcinek intensywny drugiej tabaty pokazał, że powtórzenie tabaty ma sens – tętno 160 i dalej w górę do 169. Sens miało także usunięcie interwałów ekstensywnych. To tydzień startu w maratonie i nie ma co się zarzynać.
Wróciła też ochota do treningu. Do tego 40 minut tempa po Dolinie Prądnika i widoki jesiennego już przełamania dnia i nocy dopełniły obrazu. Czasami warto się więc zmusić, choć marzę już o październiku i spokojnych turystycznych jazdach.
1 h 35 min; 40 km