Michałowice MTB to dla mnie wyścig dość szczególny. Odbywa się kilka kilometrów od domu; w 2006 roku po raz pierwszy tutaj przypiąłem numerek do roweru, startując na dystansie 40 km; kiedy dojechałem na metę, wykończony kompletnie, ale z uczuciem wielkiej dumy, że udało się ukończyć maraton i nie być ostatni postanowiłem, że będę startował w maratonach rowerowych. W niedzielę, po trzech latach udziału w tej przygodzie, udało się zaliczyć pierwsze „pudło”.
[more]
Byłem dobrej myśli. Nie nastawiałem się na wygrane, ale chciałem pojechać tak mocno jak się da i ukończyć, a potem spotkać znajomych, powygłupiać się razem, napić się piwa, posłuchać orkiestr dętych. Nie wiedziałem jak z wydolnością. To za sprawą ostatnich trzech tygodni urlopowo wyjazdowych. Nie trenowałem co prawda regularnie, ale jeździłem dużo. Nie wiem czy nie za dużo. Poprzedni tydzień to 20 h na rowerze, na dodatek popełniłem błąd taktyczny i za mocno jeździłem w piątek sprawdzając trasę maratonu. Dość ciężkie nogi czułem już na pierwszym podjeździe spod bramy domu. Doświadczenie zdobyte w startach sprawia jednak, że się tym nie przejmuję. Czasami dobre samopoczucie przed startem czasami kończy się klapą na trasie, a kiedy indziej ciężkie nogi znakomicie pracują przez cały dystans.
Korek za stodołą
/>
Koniec pierwszej pętli. Po lewej Kasiasz. Fot. Kocur
Miałem jeszcze kilka celów osobistych. Wygrać toczony półżartem pojedynek z Mariuszem Versusem. W ubiegłym tygodniu na forum na rowerowanie.pl odgrażaliśmy się żartobliwie, zapowiadając walkę. Ciekaw byłem też konfrontacji z MisQ, kolegą z teamu oraz chciałem jak najdłużej utrzymać zasięgu wzroku Pirxa.
Trasa sprzyjała takim porównaniom. Interwałowa. Krótkie podjazdy, szybkie polne drogi, łatwe szutrowe zjazdy. Było pewne, że będzie ogień od początku.
W niedzielę na starcie piknik rowerowy, mnóstwo znajomych. Trochę późno odebrałem żele od MisQ dlatego korzystam z uprzejmości zaprzyjaźnionych Bikeholików i staję (czytaj – wpycham się) w ¼ stawki. Bardzo mi zależy żeby znaleźć się z przodu. To jedyny znany mi maraton, w którym trasa przebiega przez czyjąś stodołę i właśnie za stodołą jest taki podjazd, z którym wielu zawodników ma kłopot. Korek w tym miejscu oznacza sporą stratę. Nie chcę sobie na to pozwolić.
Start. Szarpię do przodu, mając w pamięci stodołę. Taktyka okazuje się słuszna. Na pierwszym podjeździe rzeczywiście kilku zawodników spada z roweru, ale jest na tyle luźno, że daje się przejechać pomiędzy nimi. Wszystko dzieje się tu bardzo szybko. Nie ma mozolnych podjazdów. Prędkość na asfaltach dochodzi 40-50 km/h; podjazdy na średniej tarczy. Podjazd w lesie za Książniczkami to pierwsza trudniejsza przeszkoda. Muszę zwolnić, bo zaczynam pływać. W tej chwili odjeżdża ode mnie MisQ. Udaje mi się trzymać Kasi, z którą przebyliśmy tegoroczne MTB Trophy.
Koncentruję się na szukaniu zawodników, którzy jadą nieco szybciej i staram się trzymać ich koła na asfaltach i płaskich szutrach. Zaczęło wiać, więc ta taktyka ma znaczenie. Dobrze się jedzie. Na poboczu drogi widzę Buliego z Bikeholików, który łata gumę. – Dajesz, dajesz Kubak – krzyczy. Taki doping pomaga, nie można odpuścić. Po około godzinie tworzy się 5-6 osobowa grupka. Jedziemy razem. Na jednym z podjazdów, kiedy Kasia rozważa swoje szanse na dystansie Giga i Mega zagadujemy się i przegapiamy skręt w prawo. Krzyczę jeszcze do strażaka, czy dobrze jedziemy, odpowiada, że tak, ale z góry nadjeżdżają kolejni zawodnicy. Każą zawracać. Nieprzyjemne uczucie. Jest strata. Jaka? Nie wiadomo, zapewne około 3-5 minut.
Wracamy na trasę. Przed asfaltem dogania mnie Jelitek z Bikeholików. Ciekaw byłem jego formy. Sporo jeździ w tym roku, głównie na szosie. Kiedy mnie wyprzedza wiem, że mam małe szanse na dogonienie. Wygląda na to, że dzisiaj jest mocny. Cóż MisQ też odjechał a Pirxa nie udało mi się zobaczyć na trasie ani przez sekundę. Myśl, że z tyłu czai się Versus nie pozwala mi na odpuszczenie ani na chwilę.
Ok. 40 km jadę z dwoma Kasiami. Porzuciłem myśl o zjechaniu na mega, która kiełkowała od chwili, kiedy poczułem pierwsze niepokojące kłucia w nogach. Urlopowe podejście do diety, umiłowanie piwa i kawy się kłaniają. Dobrze, że kolejne fiolki magneslife pomagają się zebrać.
Ostatni zjazd i zakręt za apteką. Jest dopingujący Leszek i fotografujący Kocur. Znów doping i napominanie Leszka. – Nie hamuj. Słyszę też „dajesz Kubak, dobrze idzie”. Nie wiem kto ale znów pomaga się zebrać do walki.
Samotnie na II pętli
Koniec pierwszej pętli. Na bufecie w biegu biorę małą wodę mineralną i jadę. Czas na chwilę wytchnienia. Żel i kolejny magnes. Za stodołą wyprzedza mnie Kasiasz. (druga Kasia zakończyła jednak na mega). Doganiam ją na asfaltowym zjeździe. Wymieniamy kilka uwag na temat bezpieczeństwa. Zwłaszcza na II pętli trzeba uważać. Trzymam się prawej na zjazdach, upewniam się u strażaków i policjantów, że mogę z pełną prędkością przeciąć skrzyżowania. Taki sposób działania się opłaca. Na jednym z wąskich asfaltów zza zakrętu nagle wyłania się jadąca pod górę meganka. Gdybym jechał lewą stroną hamowanie kończyłbym na masce.
Znów podjazd w Lasku Młodziejowickim. Jakiś zawodnik wyraźnie ma dość, bo zsiada w połowie uniemożliwiając jazdę. Na szczęście udaje się wystartować. Na podjeździe widzę też Kasięsz. Jest już niemal pewna zwycięstwa. Wyraźnie poluzowała widzimy się więc ostatni raz na trasie.
Dziwnie się jedzie taki wyścig z niską frekwencją na długim dystansie. Dobre oznakowanie nie pozwala zabłądzić, ale ani z przodu, ani z tyłu nie ma nikogo. Dopiero około 60 km dostrzegam zawodnika w koszulce w kropy, takiej jak noszą najlepsi górale podczas TdF. Jest cel. Udaje mi się go dopaść na początku długiego, wylanego nierównym betonem podjazdu. Od tej chwili, aż do mety walka z samym sobą.
Nie wiem jak mocno jadę, bo założyłem pulsometr na przegub. Staram się balansować pomiędzy szybkim kręceniem, a mocą i kontrolować zbliżające się kurcze. Kilometry szybko uciekają. Jeszcze tylko małe zdarzenie w lesie, kiedy umyka przednie koło. Widząc co się święci wyskakuję zatrzymując się przed drzewem.
Meta. Piknik trwa. Lesław wygrał kategorię na giga, Pirx na mega, MisQ włożył mi 8 minut. Tadek, Michnik i Przemo z rowerowania.pl zadowoleni z jazdy.
Czas 4 h 02 min. Nie udało się złamać 4 h, ale jest III miejsce w kategorii M2 (15 open) i pierwsze rowerowe podium. Oczywiście mam dystans do sprawy, bo obsada nie była super mocna, a maraton lokalny no i od zwycięzcy dostałem 50 min. Na płaskim maratonie to kosmos. Zdobyłem za to dowód, że można i kolejną motywacją do treningu.