Michałowice – 2008.08.02

Michałowice 2008 pagórkowato, po asfaltach i drogach polnych. Łatwizna, ale po 50 km w uszach mam dzwonki, przed oczami czerwone plamy, odpływam. Już jestem bliski wycofania się, jak nigdy przedtem. W końcu 5 minut w cieniu i litr wody wylany głowę stawia mnie z powrotem na rower. 30 stopniowy upał i żar lejący się z nieba potrafi załatwić bardziej niż niejeden długi podjazd.

[more]

Dwa lata temu debiutowałem w maratonach właśnie w Michałowicach. Na łące przy boisku zagadnąłem parę wyglądających na doświadczonych maratończyków jak założyć numerek. – I o bagażniku musisz pamiętać – kpił jeden. Dziewczyna wyjaśniła jak przypiąć zipem numer.

Dzisiaj już wiem kogo pytałem. Niestety nie udało mi się z nim nigdy wygrać i pewnie nie uda. Chętnie bym mu wypomniał te drwiny, najchętniej doganiając go na podjeździe… ale ta przyjemność musi jeszcze poczekać.

Zamieszanie ze strzałkami

Lubię upał. Na zimnie drętwieję, w wysokich temperaturach odżywam. Tak przynajmniej myślałem. W sobotę było ciepło już od startu. Wzdłuż boiska kolory tłumek lokalesów. Są Bikeholicy i moje Rowerowanie, Lajkoniki, Bikeworld, Cyklotramp, inne krakowskie grupy.

Start dobrze znanym szutrem i jedynym w swoim rodzaju podjazdem przez zagrodę i stodołę. Tu dwa lata temu zszedłem z roweru, dzisiaj to mały pagórek z kiepską nawierzchnią.

Pola i asfalty. Tętno cały czas powyżej 170 bpm. Nie czuję tego wysiłku, ale to upał sprawia, że jadę w strefach, które udało mi się osiągnąć raz w tym roku – w kwietniu we Wrocławiu.

Ciekawe jak długo. Na pierwszym szybszym zjeździe codzienny widok na podmiejskich maratonach. Niezaprawieni w zjazdach zawodnicy, adrenalina i pył i upadek gotowy.

Wygląda groźnie, ale nic się nie dzieje. Wyprzedza mnie Dziczek z teamu, przez chwilę jedziemy razem z Mariuszem „MjN” znanym z forum. Zwykle jest daleko przede mną, ale po przerwie spowodowanej upadkiem jedzie ostrożnie. Zjazd po cegłach. Nie wiem o co tyle krzyku, zjazd jak zjazd. Gdyby cegły zamienić na korzenie i kamienie trudność byłaby taka sama. Tu wyraźnie ostre krawędzie przytrzymują zawodników. Mam zaufanie do wysokiego profilu pytonów oraz ciśnienia 2,3 i 3,0.

Nad rzeczką Dłubnią potężne zamieszanie. Jedni jadą w lewo, inni wracają stamtąd, cześć grupy jedzie w prawo. Wyprzedzają mnie zawodnicy, których ostatni raz widziałem przed sobą na starcie. Jest i Spinoza, po kilku minutach pechowiec Pirx mówi, że stracił 3 minuty. Moim zdaniem więcej. Na końcu wyścigu okaże się, że wielu zawodników skróciło dystans o 8 kilometrów, bo ktoś przestawił strzałki.

Bierki, czy II kółko

Dogania mnie też Mariusz z „Lajkoników”, również ofiara złego oznaczenia. Z Mariuszem jedziemy chwilę razem. Od kilku występów to już taka tradycja. I część sezonu miałem lepszą, teraz Mariusz kręci wyraźnie lepiej. Gdyby nie pomyłka na trasie już bym go nie zobaczył. Obiecuję mu, że sprostuję jedną istotne niedopatrzenie co niniejszym czynię:

W relacji z maratonu w Krakowie zapomniałem napisać, że na polach za Kryspinowem dogonił mnie Mariusz z „Lajkoników”. Chwile jechał przede mną oferując koło. Nie dałem rady się utrzymać. Był po raz pierwszy w tym roku wyraźnie szybszy.

Upał co raz mocniejszy. Jazda na tak wysokim tętnem daje się we znaki. Wyraźnie słabnę. Mariusz „Mjn” odjeżdża, dogania mnie Orkiestra z teamu i kolejni. Postanawiam się nie katować i jechać jedno kółko.

Wiozę się chwilę na kole kolegi z Bikeholików, który czyni różne esy-floresy na asfalcie, zapewne próbując się ode mnie uwolnić. Akurat mam lepszą chwilę i bez trudu utrzymuję jego koło.

Mariusz cały czas jest niedaleko przede mną, albo tuż za mną. Na asfalcie za Wolą Więcławską doganiam Wrubla w koszulce Cyklotramp. Żartujemy chwilę wioząć się na kole i znów doganiamy Mariusza. – Mamy dwa wyjścia – mówi Lajkonik – Albo jedziemy na II pętlę, albo gramy w bierki o to kto dzisiaj wygra.

Po pierwszej pętli. Zdjęcie z albumu karolajn2

Stadion. Meta… czy półmetek? Grupka Zielonych debatuje pod drzewem, wśród nich Neeq i Misq, którzy mieli jechać na dwie pętle. Już prawie się daje przekonać, że nie warto, ale widzę Mariusza przy bufecie. – Jedziesz na drugie kółko ? Pytam. – Oczywiście – odpowiada.

Bierek nie mamy, a chwilowo odzyskałem oddech, niech więc zwycięzcę wyłoni drugie 40-kilometrowe okrążenie.

Ruszam na trasę dopingowany pokrzykiwaniem Misqa i „Zielonych”. W zadrzewionej alejce czekam na Mariusza, pojedziemy chwilę razem.

 

Udar

Znów podjazd przez gospodarstwo. Widać, że będzie nieciekawie. Już po 2 km drugiego kółka czuję, że popełniłem błąd. Mariusz odjeżdża a ja pomału odpływam. Temperatura robi swoje. Ostatecznie dobija mnie długi podjazd polną drogą wylaną nierównym betonem. Mam dreszcze i pomimo temperatury powyżej 30 stopni robi mi się zimno. Głowa pęka.

Kiedy dojeżdżamy do asfaltu w okolicach Zdziesławic czuję, że dalsza jazda skończy się źle. Złażę z roweru i walę się na skarpę, w cień. Zastanawiam się jak dać znać organizatorowi, że się wycofałem. Strażacy na pewno mogą o tym poinformować.

Nie wiem właściwie jak długo leżałem w tej trawie. 3 minuty, 5? Minął mnie jeden Bikeholik. Wsiadłem na rower i pojechałem z myślą, że już koniec wyścigu. Skręciłem na pierwszym skrzyżowaniu za strzałkami, na drugim. Z tyłu nadjechał kolejny gigowiec – Kurcze? – zagadnął – Zgon – odparłem. – Trzymaj się do mety już blisko – pocieszał. Gdzie jest ten chrzaniony bufet, ludzie też się gdzieś pochowali. Nie ma kogo poprosić o wylanie na głowę wiadra wody. Kiedy tylko nacisnę na pedały znów obraz zaczyna pływać. Nie wiem, który to kilometr, bo licznik jak zwykle na maratonach przestał działać po pierwszych 200 metrach.

Wreszcie bufet. Wylewam na głowę trzy mineralki. Gazowane, bo tylko taka woda została na bufecie.

Dalej już tylko mozolne kręcenie pedałami. Wydaje się, że przekroczyłem granicę pomiędzy sportową zaciętością a rozsądkiem. Nie mogę przyspieszyć, bo robi mi się słabo. Tętno zjechało od 130. Mam przekonanie, że jestem ostatni. Dziwi mnie tylko brak Pita z drużyny, który jest znany z tego, że jeśli rower można choć prowadzić, a On sam jest w stanie zrobić kolejny krok, kończy maratony na długim dystansie. Nie wiedziałem, że ten koszmarny dla mnie maraton kończy też Marcin z rowerowania i jeszcze kilka osób.

W efekcie zająłem 4 miejsce na 7 startujących w kategorii M2, a w open 21/26 z czasem 4 h 17 min 22 sek (pierwsze okrążenie 1 h 54 min 15 sek, drugie jechałem 23 minuty dłużej!). Mariusz „Lajkonik” stanął na III miejscu podium objeżdżając mnie o 15 minut.

Załatwił mnie upał nie trasa. Odczułem to kiedy po maratonie i godzinnym odpoczynku wracałem do domu pokonując 2 km podjazd z Michałowic, nie byłem nawet specjalnie zmęczony.

 

 

 

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *