Zieloni na wyprawie po koszulkę FINISHER. (MTB Trophy 22-25.05.08, etap I)

Na MTB Trophy zdecydowałem się pewnego lutowego wieczoru siedząc w domu przy winie (lubię merlota), dość spontanicznie. Ciągnąc rower w błocie po kostki na przełęcz Przegibek myślałem, że powinienem jednak bardziej się zastanawiać nad tym co mówię.

[more]

Poniedziałek 20.05.08 pada. Wtorek siąpi, środa leje. Od tygodnia w moim spersonalizowanym Googlu obok Krakowa pojawiły się piktogramy z pogodą z Bielska-Białej. Temperatura 9 st, opady.

Polewanie trasy

Na stronie MTB Trophy od dawna widniał opis tej imprezy, a tam stało “Trudno w kalendarzu znaleźć imprezę tak spektakularną i tak intensywną dla uczestników jak MTB Trophy. Połączenie najciekawszych tras Beskidu Śląskiego i Żywieckiego z czterodniową rywalizacją sportową to wybuchowa mieszanka, która w efekcie przynosi niespotykane gdzie indziej emocje. Strome podjazdy, duże przewyższenia, techniczne singletracki, wiatr we włosach na szybkich zjazdach (…).. Dla tych, którzy kolarstwo górskie traktują jak pełną wyzwań przygodę MTB Trophy jest idealnym sposobem, by w czasie wypełnionych po brzegi adrenaliną czterech dni sprawdzić swoje możliwości na najbardziej wymagających szlakach w kraju.

Brzmiało pięknie, ale po roku startów w maratonach u G&G (Grzegorza Golonko) i porównaniu opisu z rzeczywistością nauczyłem się czytać takie teksty. Tak: cztery dni wyrypu, strome podejścia, niekończące się podjazdy, na zjazdach też nie odpoczniesz, czekają cię korzenie i kamienie. Jeśli przeżyjesz bez szkody to masz małe szanse dojechać, jeśli jednak jakimś cudem uda Ci się dojechać – popamiętasz

Środa wieczorem, na drodze do Istebnej. Fot. Misq 

Dodając pogodę z ostatnich czterech dni wszystkie te atrakcje miały się odbywać w błocie.

Kumpel, który wiedział, że jadę na taki wyścig pytał jak tam nastrój. Mój mail do niego z wtorku obrazował moje nastawienia

“Ten wyścig zaczyna sie jutro. Od 4 dni trwa przygotowywanie trasy przez nature opadami do 4 mm/h. W celu zakonserwowania stworzonych warunków temperatura została obniżona do 2-4 stopni w wyższych partiach gór. Taka operacja zapobiegnie niszczącemu działaniu słońca, które mogłoby zmienić trasy z pożądanych błotnych strumieni, w zwykłe szlaki. Uspokajająca informacja, jest taka, że korzenie i kamienie pozostaną wystarczająco śliskie, żeby odbyć zawody i osiągnąć wymagany wskaźnik liczby gleb/kilometr przejechanej trasy.

Zaczynałem żałować, że odpowiedziałam na SMSa Kasi z Rowerowania, która 29.02.08 napisała “Hej słyszałam, że nam się team powiększył na MTB Trophy…”. Teraz mam za swoje, mogłem uważać co się mówię Misq-owi, drugiemu zawodnikowi z ekipy B&K Herbapol Rowerowanie zgłoszonemu na MTBT, a na gg kiedyś palnąłem, że chciałbym pojechać na Trophy.

I poszło. Jest środa wieczór. Leje, dojeżdżam do Wisły. Na drodze co raz więcej samochodów z rowerami na dachu, z przystanku w centrum Wisły zbieram zmarzniętego warszawiaka (Pawła?) stojącego tam z rowerem. Nie wyszedł mu transport, a tu już 20. Start za 14 h.

ETAP I

Po Finishera

Wieczór w Istebnej-Wilcze spędzamy z Kasią i Misq w dobrych nastrojach. Prognoza pogody dla Istebnej jest przyzwoita. Merlot smakuje. Ma nie padać. Będzie mokro, ale tylko od dolu. Kasia i Misq zabrali po 2 rowery, ja mam sporo części, ale drugiego roweru nie. Zakładam, że większość osprzętu przetrwa, drobne elementy wymienię (łańcuch, linki, klocki itd.).

Na starcie inaczej niż na maratonach. Nie ma tłoku, niespełna 450 osób i świadomość czterech dni sprawia, że większość osób nie pcha się do przodu. Na starcie spotykamy Pepe

Znanego z forum, gdzieś miga koszulka Mariusza Lajkonika, jest też Pirx ze swoją Wolną Kompanią. Dla nich to drugie Trophy.

Mój cel – dojechać i dostać koszulkę z napisem Finisher. Zakładam, że pojadę spokojnie, a ewentualnie, jeśli będą siły powalczyć w niedzielę.

Start. Jak na zwykłym wyścigu, tempo spore. Wyprzedzam, mnie wyprzedzają. Czuję się znakomicie. Tętno leci w górę do 170. Trzymam oddech, mógłbym jechać szybciej na podjeździe, ale świadomie trzymam wysoką kadencję. Pierwszy stromy asfalt, wokół dyszenie, niektórzy już schodzą z rowerów. U mnie śladu zmęczenia. Będzie dobrze, tak myślę. Żarty i krzyki na pierwszym podjeździe w terenie. Jest pierwsze błoto, nawet rywalizujemy kto wyżej podjedzie na stromym zboczu.

Grzegorz Golonko ze skarpy żartuje z zawodnikami.

Zanurzamy się w błoto

Wypłaszczenie. Błota więcej i więcej. Nie ma suchej drogi. Omijamy głębsze kałuże. Na maratonie ciągnąłbym środkiem, trzeba zatroszczyć się o napęd.

Typowa nawierzchnia etapu I i II MTB Trophy 08. Fot. Misq

Zjazd. Opony hutchinson buldog 1,85 trzymają świetnie na korzeniach i kamieniach. Z Kasią obiecujemy sobie, że jeśli dojedziemy do mety to wystawimy im pomnik.

Błoto, mgła. Dobrze, że nie pada. Pierwsi słabną, podjeżdżamy i podprowadzamy pod Stożek. Zjazd błotnistą rynną. Znów sporo osób sprowadza. Techniczne, trudne zjazdy na małej prędkości to jest to co lubię. Przez najbliższe cztery dni będę miał aż po uszy tej przyjemności.

Pod Wielką Czantorię już się prowadzi. Znam ten podjazd. Można wyciągiem dotrzeć do schroniska i stamtąd kamienistym podjazdem. Jak się ma 1 km w nogach to da się tu wjechać, zwłaszcza kiedy w perspektywie jest piwo na górze. Teraz częściowo jadę, częściowo prowadzę. Przyjmuję zasadę jeśli prędkość spada poniżej 4,5 km/h daję z buta. Tak jest bardziej ekonomicznie.

Na Czantorii piknik. Wielu zawodników z przypiętymi numerami popija z bidonów, żarty.

Już pierwszy podjazd pokazał, że nie będzie łatwo. Przeciętna prędkość poniżej 9 km/h. Spodziewam się czasu powyżej 5 h na 49 km!. Na maratonach celowałbym w 3 – 3,5 h.

Cały czas jedziemy w troje. Kasia trochę wyrywa do przodu, kiedy Widzi wyprzedzającą ją rywalkę, ale dzisiaj bez problemu z Misq doganiamy ją na zjazdach i trzymamy podjazdach.

Zjeżdżamy do Czech. Szutry, kamienie i trudny singiel w krzakach. Zjeżdżam cały. Zasługa opon, ale i treningów w podkrakowskich dolinkach, jeżdżenia po schodach, wybierania trudnych ścieżek.

Pierwszy bufet po czeskiej stronie. Znów atakujemy Stożek. Rozkręcam się. Tętno ustabilizowało mi się na maratonowym 155. Dobrze podjeżdżamy.

Dojeżdżamy do Mariusza z Lajkoników, doganiamy kolejnych. Podjazd zamienia się w strome podejście.

Nie ma haka

Stożek. Można jechać. Zmiana biegu i czuję jak napęd łapie luz. Pewnie łańcuch spadł. Misq z tyłu pozbawia mnie złudzeń. “O k…” słyszę. Hak. Zapasowego nie mam i nie dostanę. Rama GT Avalanche Expert jest nietypowa. Nie dostanę oryginału ani zamiennika. Czyżbym miał skończyć czterodniówkę na 34 km pierwszego dnia.

Po demontażu przerzutki dało się jechać. Fot. Misq 

Namawiamy Kasię, żeby jechała dalej, Ona ma szansę powalczyć o wynik.

Z Misq demontujemy przerzutkę i łańcuch. Z profilu wynika, że do mety czekają nas zjazdy i płaskie. Jakoś dotrę.

Mijają mnie kolejni zawodnicy, jeden, drugi, piąty… wyprzedza nawet para prowadząca tandem.

W dół po kamienno-korzennym zjeździe da się jechać. Okazuje się, że także podczas technicznych zjazdów napęd jest konieczny. Tu pół obrotu pozwala wyjechać z koleiny, tam dokręcić… Teraz nie ma kontroli na zjazdach. Jakoś się udaje trochę biegnąc, trochę jadąc trzymać zielonej koszulki Misq. Na płaskich odcinkach musi jednak czekać.

Na zjazdach nawet wyprzedzam kilka osób, ale to marna pociecha. Jestem naprawdę wkurzony. Asfalty biegną po płaskim, do mety jeszcze 5 km. Trochę podbiegam, trochę trzymam się Misq-owego plecaka. Nie mam sumienia jednak na podjazdach. Misq ma przed sobą jeszcze 3 dni, głupio byłoby gdyby się zajechał pierwszego.

Wspólna fota

Przy Olzie zaczynamy spotykać zawodników z innymi niż nasze numerami. To twardziele z rajdu przygodowego AdventureTrophy. Są bracia Pit i Korek z Rowerowania. Wspólna fotka i idziemy dalej.

Czuję, że popełniłem błąd rezygnując z jedzenia godzinę temu. Uznałem, że wysiłek będzie mniej intensywny i szkoda żeli. W lesie przed metą dopada mnie niedocukrzenie.

Z Misq, który czeka na mnie przed stadionem razem przecinamy linie mety. Ja na piechotę.

Na mecie po I etapie. Kasia i ja. Fot. Misq 

Czas na mecie 6 h 01. 270 miejsce.

Transplantacja części

Mycie roweru i rozważanie co dalej. Kasia zgadza się pożyczyć ramę swojego autora modusa. 15,5 cala, równie mała jak moja lawinka.

W pół godziny z jej roweru zostaje rama z korbą i przerzutkami. W drugie półtorej godziny powstaje mój nowy rower: ma moje koła, amortyzator, hamulce, kierownicę, siodło, łańcuch. Mam na czym jechać. Sprawdzamy wyniki. Kilkadziesiąt osób już się wycofało z wyścigu. Pranie i spanie. Jutro czeka nas trudny dzień.

Czytaj dalej

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *