Radość po poprowadzeniu pierwszej VI 🙂 Płyta Kurczaba na Jastrzębiej Turni. Zdjęcie Ola Tyrna.
Klubowy wyjazd na wspinanie w granicie. Właśnie zmieniłem buty wspinaczkowe na mniejsze i z lepszą podeszwą bo simondy się rozczłapały. Ale to było dziwne uczucia. Przed tym wyjazdem swobodnie czułem się na drogach o wycenie V, wchodziły też V+. Pierwsza droga to wielkie zdziwienie, niby piątka, ale kto ukradł klamy (wygodne chwyty). Przyzwyczajeni do jurajskiego śliskiego wapienia nie umieliśmy wykorzystać potężnego tarcia granitu.
Z drogi na drogę podobało mi się coraz bardziej. Wszystko trzymało! Wieczorem drugiego dnia poszliśmy z Melonem pod Jastrzębią Turnię. Ola i Melon to świetni wspinacze, kiedy się na nich patrzy to wygląda na to, że drogi ich nie prezentują wielkich trudności. Spokój, płynne ruchy, sekwencje ruchów. Dopiero, kiedy próbujesz się „wstawić” w taką drogę okazuje się, że to złudne, bardzo złudne.
Najpierw poprowadziłem Kancik Jastrzębiej (V+). Puścił bez problemu. Ola „kazała” mi spróbować „Płytę Kurczaba”, a co tam. Gładka ściana, rozsądna asekuracja więc potencjalny lot nie powinien być bolesna. I poszło 🙂 Poza jednym momentem, w którym należało stanąć na maleńkich kamyczkach wystających ze ściany a ręce oprzeć na gładkiej płycie, bez chwytów, droga równa, trzymająca trudności. Pękła więc pierwsza droga o trudności VI.
Mówi się, że od VI rozpoczyna się wspinanie, czyli jak turach skitury zaczynają się od zjazdu z Zawratu. Duża frajda.
Oczywiście zrobiliśmy jeszcze wiele dróg, w tym kolejną VI (Nitówka) tylko na wędkę (górna asekuracja). Nawet na wędkę było to powyżej mojego limitu. Stan mojego wspinania jest taki: V puszczają, V+ zwykle też, VI mogą się zdarzyć, te łatwiejsze.