2014.01.31 – Salatyn

Pierwsze skitury na Słowacji.

Salatyn jest żlebem w Tatrach Zachodnich, jednym z niewielu położonych wyżej miejsc udostępnionych do turystyki zimowej.  Andy i Lukcio zaliczyli go tydzień wcześniej, mówili, że wymagający, ale trafili na bajeczne warunki więc chętnie powtórzyli wyjazd.

Właściwe podejście na Salatyn odbywa się powyżej stoku narciarskiego Rohace-Spalena, wcześniej trzeba zdobyć 300 m w górę idąc wzdłuż trasy

Na pustym jeszcze o tej porze parkingu przekonuję chłopaków, żeby podjechać wyciągiem, ten manewr się jednak nie udaje. Zasuwamy do góry po trasie narciarskiej. Ostatnie trzy tygodnie miałem orkę w pracy więc wyjazd zaliczyłem niejako z marszu i spodziewam się, że będzie bolało. Zimy na Słowacji również nie ma (wiadomo – jest w Stanach) więc poruszamy się po łatach śniegu i wydeptanych ścieżkach. Tak jest do granicy wyznaczanej przez piętro kosówki. Po podejściu powyżej jej granicy dostajemy w twarz lodową kaszą. Silne wiatry były zapowiedziane. Wiatr, który uniemożliwia poruszanie się to co innego.

Film z tamtego miejsca i dnia, zamieszczony na forum skiturowy (skitury.fora.pl) lepiej opowie co tam wyprawiał wiatr.

Południowa herbatka na wietrze i w zamieci. Lukcio przygotowany

Zakładam raki, czekan w dłoń, narty do plecaka i do góry. Porywy wiatru nie dość, że niosą lodowy żwir to usiłują zsunąć przeciwnika w dół lub w bok. Kiedy śnieżna trąba nadciąga trzeba paść na brzuch mocno trzymając się kto czego może. Najpiej czekana. Kilka razy próbowałem podejść kilka kroków w górę, ale się nie dało.

Chłopaki też potrzebowali się przyziemić na moment żeby ich nie zwiało

Obawiam się jak będzie wyglądał zjazd w tych warunkach, może się uda śmignąć w przerwach. Lukcio i Andy trochę wyżej, sam czuję kurcze w udach. Tego się nie oszuka, brak treningu, zmęczenie pracą i hektolitry kawy.

Wreszcie na górze.

 

Znajdujemy jamę, w której nie jest cicho, ale da się przynajmniej przebrać. Wcześniej fotki. Andy i Lukcio.

Ruszamy w dół. Lukcio śmiga szybko, za nim ja. Niestety przy pierwszym skręcie czuję, że coś mi strzeliło w udzie. Zapewne nierozruszany kurcz mięśni i przeciążenie. Zatrzymuję się na stromym odcinku. Da się jechać czy nie – niestety boli, ale nie ma wyjścia jakoś się trzeba dostać na dół, a na tym lodzie o oszczędzaniu nogi nie ma mowy. Skręt po skręcie do bardziej miękkiego śniegu. Szkoda bo na dole warunki fantastyczne.Chłopaki wchodzą jeszcze raz do połowy żlebu.

Siadam za kamieniem okutany, jakiś ibuprom, ogrzewacz na bolące miejsce. Żałuję, że nie mogę podejść, ale poza urazem po prostu nie mam siły. Gadamy z Bartkiem, napotkanym freeride`owcem z Bielska-Białej. Ma tu bliżej niż w polskie Tatry, poza tym to w ogóle jedno z niewielu miejsc w Tatrach, gdzie można jeszcze przypiąć narty.

W oczekiwaniu na chłopaków. 

Chłopaki szusują i zjeżdżamy w dół. Czuję nogę, ale nie jest gorzej, wiec to jakieś miejscowe uszkodzenie. Andy i Lukcio wracają jeszcze na parę szusów po przygotowanym stoku, korzystam z okazji i odsypiam niedobory w samochodzie.

2014.01.04 – Kozia Przełęcz

Pieszo. Taka zima.

Już kilka miesięcy temu Alina zapowiadała, że jak przyjedzie do Polski to idziemy w góry. Oprócz naszej grupy zawiązała się alternatywna, która miała iść do Doliny Gąsienicowej i tam zdecydować co dalej. Celem była Kozia Przełęcz. Nie ukrywam, że chciałem zobaczyć jakie tam są możliwości zjazdu na nartach. To jeden z klasyków skiturów oznaczony jako „trójka” w skali trudności. Czarny Staw Gąsienicowy jeszcze nie był zamarznięty dlatego obeszliśmy go letnim szlakiem.

Przed nami próg do Zmarzłego Stawu. (zdjęcia moje, Andy`ego i MisQ)

W stronę Koziej Dolinki. Trochę nawianego śniegu, trochę przewianego betonu. Pogoda stabilna i turystów i wspinaczy niewielu, chociaż ten próg i to popularne miejsce do treningów wspinaczki lodowej. Napotkaliśmy kilka operujących ekip.


Decydujemy się na podejście żlebem bezpośrednio do góry. Okazało się, że letni szlak trawersujący zbocze obok żlebu również był do przejścia. Alina, Lukcio i Grzegorz, kolega z ekipy Aliny, który dołączył do nas. Jest już stromo i twardo. Raki są niezbędne, za chwilę też trzeba będzie wziąć czekany.

Już wysoko. Kozia Dolinka w całej okazałości. Śniegu tyle co kot napłakał. Przeciwległy stok po lewej to Zadni Granat. Dobrze widać żleb, którym zjeżdżaliśmy w ubiegłym roku dwukrotnie. Prostszy wariant zjazdu biegnie rozgałęzieniem widocznym najbardziej po lewej.

MisQ w żlebie. 

Alina osiąga Kozią Przełęcz (2137 m.n.p.m.)

Jest i Lukcio

Andy

I ja. Końcówka twarda. Zerkamy na zejście w stronę Pustej Dolinki. Był przez moment plan żeby zejść tamtędy i wejść na Zawrat, ale było zdecydowanie za późno. Za nami ciągnie jakaś duża ekipa więc trzeba będzie poczekać aż dotrą. Początek jest na tyle stromy, oblodzony i wąski, że lepiej nie ryzykować schodzenia i ewentualnego zsunięcia się na pochodzących.

Korzystamy z chwili czasu i oczekiwania na podchodzących i robimy fot ekipy.

Na przełęczy jak to na przełęczy – wieje więc oczekiwanie się dłuży. Gawędzimy z podchodzącą grupą. Wybierają się na nocleg do Doliny 5 Stawów Polskich. Zejście do Pustej wygląda stromo dlatego wśród damskiej części grupy czuć i słychać lekką panikę. Jedna z kobiet chce nawet schodzić z nami. Pomału docierają bardziej doświadczeni z liną i ze sporym zapasem spokoju. Kilkadziesiąt metrów w dół bezpieczniej przebyć tyłem. Po 100 metrach odbijamy na letni szlak, gdzie jest bardziej płasko. Wszyscy… poza MisQ, który wskutek nieporozumienia schodzi szlakiem, którym podchodziliśmy. Będzie później pogawędka na temat rozdzielania się zimą w górach i kto komu czego nie powiedział.

Tu już bardziej płasko. Wykorzystuję nawiany śnieg na wieeeelometrowe dupozjazdy. Nie można na nartach to przynajmniej tak. 

Kiedy schodzimy do dna Koziej Dolinki nadlatuje śmigłowiec TOPR i desantuje ratownika. Odlatuje i ponownie dociera nad Zamarłą Turnię. Zabiera ratownika i kogoś w noszach francuskich. Jesteśmy przekonani, że coś poszło nie tak tej licznej ekipie, która osiągnęła przełęcz po nas. Nawet odbywa się wymądrzanie na temat tego, czy rozsądne z ich strony było zabieranie wyraźnie przestraszonych dziewczyn… „Ale gwiazdorzycie” – podsumowuje Andy. No… i miał rację. Wieczorem spotykamy pod Murowańcem chłopaka, który był na przełęczy podczas akcji. To były ćwiczenia.

Popas już po bezpiecznej stronie nad Czarnym Stawem Gąsienicowym. I tak będziemy schodzić w świetle czołówek. Dociera do nas ekipa Aliny. Byli na Zawracie. Jest czas chwilę porozmawiać i sprawdzić jak po całym dniu smakuje porzeczkówka. Jest ok. 

2013.12.28. Wrota Chałubińskiego

Pieszo, pieszo, k… pieszo!!! Koniec grudnia, a my tylko pieszo. Szkoda gadać co taka Pani zima może sobie zrobić z pojedynczym soplem. Tym razem byliśmy w składzie Andy, MisQ i ja.

Nad Morskim Okiem. Kry i Mięgusze. Idziemy na prawo. Foty. MisQ

Wrota Chałubińskiego, przełęcz gdzieś pomiędzy masywem Mięguszów a Szpiglasowym Wierchem. Moje skojarzenia z tym miejscem to próba letniego przejścia od słowackiej strony oraz historia z ubiegłego roku, kiedy grupa turystów przemierzała ceprostradę (szlak z Morskiego Oka do Doliny za Mnichem) i zjechała z lawiną do Morskiego Oka. Tym razem śniegu nie było zbyt dużo, więc wykorzystaliśmy letni szlak.

Zakładanie raków, sprawdzanie detektorów.

Ponieważ ten przypadek był omawiany na panelu dotyczącym lawin podczas KFG (Krakowski Festiwal Górski) oglądaliśmy żleb, z którego się zsunęło. To dość specjalistyczna obserwacja, ale zwykle, kiedy mówi się o lawinie, to myśli się o zasypaniu przez śnieg, zwały śniegu, ale znacząca część ofiar (o ile dobrze pamiętam – 40 %) lawin w polskich Tatrach to ludzie, którzy zostali przez nie zrzuceni z wysokości lub poobijani o skały. Tak też było w tym przypadku. Żadna z ofiar nie była przysypana.

Mnich. Jedno z bardziej charakterystycznych miejsc w polskich Tatrach.

No dobra, to ta ponura część zimy tego dnia nie była obecna. Lawinowa jedynka. Podejście pod górę standardowe. Ja z Andym trawersującym szlakiem, MisQ wersją letnią – żlebem. Później mówił, że żałował, że nie założył raków, bo było twardo, stromo i ślisko.Podejście poszło gładko.

No to mamy wszystko. MsiQ fotografuje, Andy na pierwszym planie, ja z przodu, Chałubiński powyżej. Chałubiński, doktor, Tytus ze swoimi szerokimi horyzontami jest chwilowo tylko stromym śnieżno lodowym podejściem.

Krok za krokiem, wyżej i wyżej. Czekan i raki oraz koncentracja dają dużą pewność. W żlebie mało osób.Na górze trochę wiało, ale nie bardzo, przed zejściem stromym żlebem żałowałem, że nie mam nart. Nie rozumiem tego, ale czuję się w nich pewniej niż w rakach i z czekanem.

Na szczycie. W lecie to pewnie byłaby dość monotonna wycieczka. W zimie fajne turystyczne wyznanie.

Drogę w dół potraktowałem jako trening umiejętności. Upadek na lodzie, zjazd w dół i nabieranie prędkości, koziołkowanie lub skały. To taka zła wizja. Książki i mądrzy ludzie mówią – tak: reaguj zanim nabierzesz prędkości, to podstawa. 

Na brzuchu. Oczywiście po upadku leci się również na plecy, głową w dół… ta pozycja to najłatwiejsza pozycja początkowa. Teoria mówi o tym co należy zrobić. Jak trzymać czekan, jak ułożyć stylisko. No, ale jak się jedzie w dół z coraz większą prędkością w dół to przypominanie sobie tej teorii trwa wieki, na szczęście zastosowana – działa.

 

Podczas pobytu w Dolince ze Mnichem cały czas oglądamy tę wzniosła turnię od południowej strony. Wygląda na osiągalną turystycznie. Zapada zmrok. Ledowe światełka czołówek ekip prowadzacych akcję górską lub schodzących (te jasne punkty – a propos zadanie: znajdź 3 ekipy i przyporządkuj. Jedna schodzi pod Bulą pod Rysami, druga pomiędzy Czarnym Stawem a Morskim Okiem, a trzecia spod Mniicha) w doliny nadają górom przestrzeń. Przed nami oświetlony księżycem masyw Rysów. 

Gawędzimy z taternikami, którzy zaliczyli Mnicha. Mnich w ogóle jest bohaterem mojej licealnej wyobraźni i lektury książek dla młodzieży Aleksandra Minkowskiego.

Sprawdzamy moją nową chińską lampkę. Jest dobrze – topi śnieg. Oczywiście w plecaku mam i niezawodnego petzla, ta jest do rowerowych i narciarskich zjazdów w nocy.

Schodzimy do Palenicy około 20. Zima w Tatrach rulez… Tylko gdzie te narty.

2013.12.18 – Goryczkowa

Zima nie łaskawa. W Tatrach brak śniegu, poza nielicznymi żlebami. Więc jeśli tylko spadło trochę ruszyliśmy pod górę z zamiarem dojścia na Kasprowy Wierch przez Halę Goryczkową. Klasyk na złe warunki.

Na parkingu w Kuźnicach MisQ pręży swój nowy detektor mammut element

Popas przy dolnej stacji kolei na Hali Goryczkowej

Przed wejściem na tzw. „patelnię” spotykamy Jędrzeja „Jędrola”, rowerowego znajomego, który zmaterializował się na podejściu na Kasprowy. Jedrol zasuwa szybciej, więc tego dnia spotykamy się dwa razy.

Nie dochodząc do szczytu wracamy. Coś nam dzisiaj nie szło za to zjazd daje frajdę.

No cóż, nie zawsze wszystko idzie tak jak trzeba, ale i tak jest fajnie.

2013-12-01 Kasprowy Wierch – pierwsza tura w sezonie

Kuźnice-Hala Jaworzynki-Dolina Gąsienicowa-Kasprowy Wierch-Hala Goryczkowa-Kuźnice.

Informacja o tym, że spadło 50 cm śniegu wywołała pewne podniecenie w ekipie. Już od jakiegoś czasu oglądalność filmików i zdjęć z wypraw narciarskich wyraźnie wzrosła. Z drugiej strony nie ma podkładu, mocno wiało, a więc mamy niezwiązany śnieg bez podłoża. Każdy skręt może skończyć żywot nart. Po dojeździe na parking jest wiadomo idziemy na nartach (byliśmy przygotowani również na wycieczkę pieszą). Napotkani turowcy potwierdzają – da się zjechać z Goryczkowej aż do Kuźnic.

Miało być więc dość krótko i przyjemnie. I było, tylko z mała przygodą, ale o tym dalej.

 Już na drodze do Kuźnic pojawiają się pierwsze zapowiedzi pięknego dnia.

Typowy widok na turach. Trawers stoku. Tu wspinamy się na Małą Kopę Królowej.

To był miły początek pewnych dość śmiesznych zdarzeń, które zatrzymały nas na około 1,5 h nie do końca tam gdzie chcieliśmy. Idąc szlakiem przez Polanę Jaworzynki na wysokości tzw. Wyżnej Polany Jaworzynki należy odbić od starej „Siodłowej Drogi” i trawersem wspiąć się na Siodłową Perć. W lecie to po prostu ostry zakos i ścieżka przez las. Szliśmy tamtędy zapewne już dziesiątki razy. Do dzisiaj trwa spór w ekipie czy zwyciężyła chęć zobaczenia „co jest za zakrętem”, czy też po prostu przeoczyliśmy skręt. W każdym razie wygrałem piwo upierając się, że jeszcze tędy nie szliśmy. Na początku był nawet szlak, ba nawet byli turyści, co prawda zawracali i mówili, że nie da się przejść, „chociaż na nartach… być może”. No to poszliśmy.

Andy naciera od Kasprowej Doliny. Tu jeszcze jest miło.

Szybko tracimy szlak i trzeba torować. Dopóki to podejście po stoku jest dobrze. Kiedy zaczyna się kosówka zaczyna się zabawa z zapadanie. Kije rozłożone na długość 115 cm giną w wątłej śnieżnej pokrywie.

Wiemy doskonale gdzie jesteśmy, to nie jest problem. Śniegu jednak nie jest na tyle dużo żeby przykryć w całości kosówkę i raz po raz ktoś wpada po pas w śnieg. Kiedy próbujemy iść na nartach gałęzie przytrzymują dzioby, odklejają foki. W powietrzu latkają pierwsze k…

Świetnie się bawię. Przeprawa przez Małą Kopę Królowej, około 300 – 400 metrów od szlaku, który dość szybko zaczynamy widzieć, widzimy też morze kosówki. Postanowimy jednak nie wracać i krok po kroku na nartach przedzierać się do szlaku. Docieramy w końcu na ubite, a co ważniejsze schodzimy z gałęzi.

Następnego dnia szlak będzie już mocno wydeptany przez tych, którzy poszli naszym śladem, a w Murowańcu uda mi się usłyszeć dialog nt. jego trudów. Upss…. zdaje się, że wytyczyliśmy całkiem popularną, mylną ścieżkę. Współczuje tym, którzy przebyli ja bez nart.

Popas na Hali Gąsienicowej. Dalej po nieczynnym jeszcze stoku narciarskim do góry.

Na Kasprowym mnóstwo głodnych zimy skiturowców i freeriderów. Pogaduchy o warunkach i sprzęcie. Wspólna fota i w dół. Zawsze przed pierwszym zjazdem mam następująca wątpliwość – jak się jeździ na nartach. Śniegu wystarczająco. Od czasu do czasu słychać tylko niepokojące dźwięki nart zgrzytających o kamienie, ale cóż w jeździe pozatrasowej to norma więc nie da się tego uniknąć, można tylko minimalizować straty i starać się nie skręcać w w takich miejscach.

Śnieg jest bardzo dobry. Jedzie się łatwo.

Na Hali Goryczkowej.

Szybko docieramy na dół. Teraz tylko czekać na kolejne opady śniegu i stabilne warunki lawinowe.

2013-11-16 Świnica

Kuźnice – Hala Kondratowa – Przełęcz pod Kopą Kondracką – Goryczkowe Czuby – Kasprowy Wierch – Beskid – Świnicka Przełęcz – Świnica – Liliowe – Dolina Gasienicowa – Kuźnice

Poza zimowymi miesiącami kiedy już można podejść i zjechać na nartach czekam na listopad. Nieliczni turyści, ciepłe promienia słońca, przeplatane srogimi lodowymi podmuchami, opady i mgły i przede wszystkim brak listopadowej, miejskiej szarości.  Tym razem w planie mieliśmy niezbyt długą wycieczkę. Dawno nie byłem na Świnicy, Andy i Lukcio przystali na plan i oto szliśmy już zakosami na Przełęcz po Kopą, tam raki na nogi i granią do Kasprowego. 

Oczywiście jak to w porach przejściowych (wiosna i jesień) po drodze napotkaliśmy ofiary wyciągu. Osoby, które bez przygotowania i sprzętu ruszają poza obręb Kasprowego Wierchu. W listopadzie normą są zimowe warunki i oblodzenie skał. Andy asekurował panią która na widok dwumetrowego progu przyprószonego śniegiem przykleiła się do kamieni nie mogąc się ruszyć. Rzeczywiście było ślisko i łatwo o upadek. Krok po kroku została sprowadzona.

Tu na chwilę się rozdzielamy. Idę przez Kasprowy a chłopaki trawersem od południa. Sprawdzamy która droga jest szybsza – trawers, więc Panowie, w oczekiwaniu na mnie, zaliczają jeszcze sesję napotkanego fotografa.

Po przejściu przez Liliowe zostaliśmy prawie sami (gdzieś z przodu w tym samym kierunku szła para).

Zasadnicze podejście na Świnice. Warunki były dobre. Stabilny śnieg, niewielkie oblodzenie. Owszem trzeba uważać jak się stawia stopy, ale generalnie było przyjaźnie. Za nami Przełęcz Świnicka.

I wyżej. Tu już przeszliśmy na południową stronę. Pod nami Dolina Cicha po słowackiej stronie.

Przed ostatnim odcinkiem. Tu zawróciła para, która nam towarzyszyła. Poruszali się sprawnie, ale nie mieli raków, odradziliśmy im powrót przez Zawrat było jednak zbyt późno i zbyt ślisko.

Podejście na sam szczyt biegnie od południa. Tu jest zbyt stromo i zbyt południowo żeby utrzymał się śnieg w takich warunkach. Wspinaczka po skałach w rakach jest pewnym … zagadnieniem :). Propozycja Lukcia, że zaostrzy nam wszystkim zęby w rakach po powrocie została przyjęta ciepło.

I Świnica popołudniową porą. Trzeba schodzić, tak aby zejście z Liliowego rozpocząć jeszcze z jakąkolwiek widocznością.

Późna pora powrotu ma też swoje zalety. Zachodzące słońce stroi skały w ciepłe barwy.

Kolory coraz bardziej niezwykłe

Robi się chłodniej i trzeba się spieszyć.

No i na koniec, przed zejściem z grani ukazał się pejzaż zasługujący na nową tapetę na pulpicie. 

Zejście z Liliowego i później z Doliny Gasienicowej zaliczamy już po zmroku.

2013.11.10 – Bystra

Najwyższy szczyt Tatr Zachodnich 2248 m.n.p.m. Byliśmy tu przed rokiem, również jesienią, ale bez Andy`ego, dlatego kiedy padł pomysł wycieczki w dwuosobowym składzie przystałem na jego propozycję dalekiego marszu na ten położony po słowackiej stronie szczyt. W sobotę lało, także w niedzielę rano całą podróż do Kirów, do wylotu Doliny Kościeliskiej odbyliśmy w strugach deszczu. Ufając jednak dwóm sprawdzonym wielokrotnie serwisom pogodowym yr.no i meteo.pl poczekaliśmy od godz. 7 do 8 w samochodzie i poszliśmy. Była 10.30 – nieco późno, kiedy, po krótkim przystanku w schronisku na Hali Ornak, rozpoczęliśmy podejście.

Świeży opad śniegu leżał od 1200 m, ale zapowiadane przez norwegów z Meteorogilisk Institutt okno pogodowe stawało się faktem. Szliśmy w kierunku Przełęczy Iwaniackej, dalej przez Pasmo Ornaka i Siwą Przełęcz do Siwego Zwornika.

Powyżej Iwaniackiej kolejne dowody, że słusznie nie odpuściliśmy kiedy deszcz nie przestawał padać, a temperatura spadła do 1 st.

To już 1700 metrów, wchodzimy na Suchy Wierch Ornaczański. Cały czas wisi nad nami widmo załamania pogody zapowiedziane na godz. 17.

Pojawiają się – w oddali Błyszcz i Bystra. Za chwilę na ich zbocza nasuną się chmury, a u nas pojawią się pierwsze wątpliwości czy damy radę dzisiaj, tym bardziej, że robi się późno. Zapada decyzja, że idziemy do godz. 14, a jak będzie źle – wracamy. Chciałbym rozpocząć zejście z Ornaka najpóźniej o godz. 16, tak aby w ciemnościach iść już w lesie, gdzie ścieżka staje się bardziej płaska i znikają trudności techniczne.

Osiągamy Siwy Zwornik 1965 m.n.p.m. Rzut oka w lewo. Niestety szlak na widoczny na trzecim planie Błyszcz i Bystrą jest nieprzetarty. Na dodatek nie wziąłem rzadko używanych przeze mnie stuptutów, wiec spodziewam się, że nabiorę śniegu do butów. Andy toruje drogę, za nami, korzystając z przetartego szlaku, rusza czworo innych turystów – grupa, którą dogoniliśmy w okolicy Siwych Skał. Póki co pogoda jest dobra, nominalnie do szczytu godzina. Odejmując to, że zwykle idziemy o 30 % szybciej niż wskazówki na szlakach i dodając konieczność przecierania szlaku i świeży śnieg ta godzina jest realna. Będziemy o 14.30. Pół godziny później niż plan.

Blyszcz. W trakcie zimy to jedno z najbardziej lawinowych miejsc w Tatrach. Wczoraj śniegu było 20-30 cm, a w nawianych miejscach najwyżej po kolana więc zagrożenie było nikłe.

Na zboczach. Trawersujemy, Andy szuka śladów szlaku, ale większość czasu idziemy na intuicję. Przydają się raki, które założyliśmy przed podejściem. Śniegu mało,, ale na wszelki wypadek proszę ekipę, która podąża naszym tropem żeby utrzymywali odległość. Po co obciążać.

Andy toruje szlak

Wyżej i wyżej. Chmury jednak nadciągają. Trzeba się spieszyć.

Wreszcie jest szczyt… coś mi tu jednak nie pasuje. Wyciągam GPS, który pokazuje 2252 metry… to nie może być Błyszcz, który jest prawie 100 metrów niżej. No tak poszukując szlaku skróciliśmy drogę omijając ten polski szczyt. Jesteśmy na Bystrej… chyba. Analizując ślad z GPS domyślam się, że minęliśmy Błyszcz o około 40 metrów, a na Bystrej z kolei nie ma tabliczek z oznaczeniem. Pewni, że wyżej się nie da wejść zawracamy. Na szczycie wieje, jest 14.30 i pojawiają się chmury. Pogarsza się widoczność. Z lekkim niepokojem czy nie zasypało nam śladów schodzimy w dół.

Idzie sprawnie i szybko dochodzimy do grani i Siwego Zwornika. Korzystając z osłony skał urządzamy krótki popas. Okazało się, że ekipa, która szła za nami, a o którą trochę się martwiłem sprawnie do miejsca naszego postoju. Podziękowania dla Andy`ego za przecieranie śladu wyrażone 60 % absyntem. Rewanżujemy się herbatą i wiejemy w dół. Jest późno.

Na Siwej przełęczy rozstajemy się z tymczasowymi towarzyszami, którzy schodzą poprzez Dolinę Starorobociańską. Przed nami pasmo Ornaka. Z niepokojem znów patrzę na ścianę chmur, która zbliża się od południa.

Tymczasem na trawersie do Chochołowskiej akcja TOPR, desantowany jest ratownik, turyści z ramionami w literę Y wskazali miejsce. Nie wiemy co się dzieje, nie mamy też czasu na sprawdzanie *. Mamy jeszcze 700 metrów wysokości do wytracenia do schroniska. Ruszamy przez Ornak. Niestety przed właściwym szczytem coś mnie podkusiło żeby obejść szczyt letnim obejściem, gdzie zobaczyłem świeże ślady. Po pół godzinie tkwiliśmy w kosówce w świetle księżyca zastanawiając się czy na pewno dobrze idziemy. Skrótów mi się cholera zachciało! Dość już zmęczeni zmagaliśmy się ze świeżym śniegiem. Andy poprosił w końcu o wyciągnięcie GPS, powiedziałem ok, tylko stańmy te 3 metry dalej, bo akurat walczyłem z gałęziami kosówki, o które zaczepiły się moje raki… Andy zrobił te kilka kroków i … stanął na szlaku. Uff.

W dół po kamieniach w świetle czołówek do Iwaniackiej, później lasem i o 19 byliśmy w schronisku. Tym razem wykorzystaliśmy w 100 % cały zapas czasu. 

* Suplement z 2013-11-12, wyjaśniający akcję widzianą z Siwej Przełęczy (źródło www.topr.pl):

O godz. 15.38  powiadomiono ratowników, że podczas zejścia z Siwej Przeł. do Dol. Starej Roboty kontuzji doznała turystka. Wystartował śmigłowiec. Po desancie ratownicy udzielili rannej pierwszej pomocy. Następnie kobieta wraz z ratownikiem została windą wciągnięta na pokład będącego w zawisie śmigłowca i przetransportowana do szpitala.”

2013.10.27 – Szpiglasowy Wierch plus

Lista dostępnych szlaków turystycznych w polskich Tatrach, których nie zaliczyliśmy co najmniej raz jest bliska wyczerpania, a takich, które wiodą trudniej dostępnymi graniami jest zerowa. Przyszedł czas na ciekawe połączenia. Szpiglasowy Wierch jest szczytem łatwo dostępnym zarówno z Doliny 5 Stawów Polskich, jaki i od strony Morskiego Oka więc plan był taki żeby wejść od „piątki” a zejść do „moka” odwiedzając po drodze Wrota Chałubińskiego.

Pogoda – jak zwykle bliska doskonałości. Koniec października i niemal cały dzień spędzony w jednej cienkiej koszulce. Na ale najpierw podejście moją ulubioną, zwłaszcza zimą, Doliną Roztoki.

Na podejściu. Tę część wycieczek zazwyczaj znaczą spotkania, których katalizatorem jest w Andy. Tu doprowadził do łez ze śmiechu TOPRowców. 

Andy w oczekiwaniu na kolejkę, która zabierze go do do schroniska w D5SP.  Wyciąg techniczny z Doliny Roztoki w zimie podczas zjazdu na nartach to dobry punkt orientacyjny. Niestety dzisiaj trzeba dymać na nogach, jak zazwyczaj wybieramy szlak przez Siklawę, bo ładniej. 

Wielki, Mały i Przedni Staw. Trzy z pięciu widziane ze szlaku na Szpiglasowy Wierch. Turystów umiarkowana liczba. Jesień, więc mniej jest osób przypadkowych na szlakach, wędrówka jest bardziej płynna. Zasada lato w Tatrach po słowackiej stronie, jesień i zima u nas działa w 100 %. 

I wyżej. Jesień nie próżnuje dostarczając właściwych zestawień barw.

Zapraszam MisQ na herbatę. Jej przygotowanie to część porannych rytuałów. Zawsze tak samo – jeżeli jesień to wystarczy mały termos (0,5 l). Sparzyć wrzątkiem żeby herbata była długo gorąca, 6 łyżeczek cukru, torebka earl greya i cytryna. Te poranne mechaniczne zwyczaje odbywane o 4 rano przed wyjazdem sprawiają, że na cały dzień pakuję się w 30 minut łącznie z przygotowaniem jedzenia, nie zastanawiając się nad elementami wyposażenia. W zimie pakowanie jest bardziej staranne, o tej porze roku ewentualne braki w ekwipunku trudniej nadrobić, a skutki zapominalstwa są zdecydowanie bardziej dolegliwe.

Andy oddalił się po grani, a MisQ zrobił mu zdjęcie z malowniczą panoramą Tatr Zachodnich w tle.

Co jest po drugiej stronie. Podejmujemy próbę uderzenia na Wrota Chałubińskiego nieco inną ścieżką. Śliskie trawy, narastająca stromizna i brak pewności co do przebiegu właściwej drogi powoduje, że po przejściu połowy drogi decydujemy się zawrócić i zejść ceprostradą do Morskiego Oka. Zgodnie z oczekiwaniami przy schronisku jesteśmy niemal sami, co pozwala podziwiać kontury Wysokich Tatr odcinające się od rozświetlonego gwiazdami i poświatą księżyca nieba.

Ostatni popas nad Morskim Okiem, jeszcze tylko 9 km i parking w Palenicy. Foty MisQ

2013.09.28 – Przełęcz pod Chłopkiem (w stronę)

Lukcio rzekł tydzień wcześniej. „Śnieg zszedł – można wrócić do tematu ataku na Chłopka”. No to wróciliśmy. Mięguszowiecka Przełęcz pod Chłopkiem, Przełęcz pod Chłopkiem uchodzi za trudny szlak, być może ale to jednak wytyczony szlak turystyczny, nie droga taternicka więc poszliśmy. Po raz pierwszy w tym sezonie raki w plecaku, bo to jednak październik, a kamery TOPR udowadniały, że wyżej temperatura nie rośnie znacząco powyżej zera, na początek największe wyzwanie mentalne tej wycieczki – 9 kilometrowy asfalt do Morskiego Oka. Na szczęście jest już po sezonie i nie ma tłumów. 

To jest słynna „graniówka” mapa Tatr, którą rozumie tylko autor i Andy.


MisQ wykonuje zdjęcia podwodne przy pomocy swojej kamery, a Mnich (pomiędzy konarami) przegląda się w Morskim Oku.

Księżulo nad Mięguszami.

 

Już na 1800 m pojawiają się pierwsze zlodzenia i pierwsze wątpliwości

Idziemy jednak wyżej zgodnie ze stosowaną zasadą. Idziemy, a jak będzie źle do się zobaczy. Spotykamy kolejne wycofujące się ekipy. Podobno wyżej jest jeszcze więcej lodu.

Stawiając stopę warto jest zapewnić sobie chociaż jeden pewny punkt podparcia.

„Oczy Boga” tak skomentowała to zdjęcie znajoma graficzka

Pod Kazalnicą zostajemy sami, reszta ekip już się wycofała. Problemem nie jest wspinaczka. Przewidujemy problemy na zejściu, kiedy trudno o chociaż jeden pewny, pozbawiony lodu chwyt. Kiedy uznajemy, że upadek nie skończy się tylko obiciem twarzy i złamaniami lecz będzie ostatnim upadkiem decydujemy o odwrocie.

Pamiątkowe zdjęcie pod Kazalnicą i zasuwamy z powrotem.

Pozowanie nad Czarnym Stawem pod Rysami. Niestety chwilę później się stało…

MisQ tak to opisał: „To było ostatnie zdjęcie mojego aparatu Canon PowerShot SX 240 HS.Niestety chwilę później upadł tak tragicznie, że zmarł na miejscu [’]Panie świeć nad Jego matrycą! Bo dobry „chłopak” był i przez ciut ponad rok robił nam bardzo fajne focie ;(Najlepsza Grópa Gurska pogrążona w głębokim smutku będzie Cię pamiętać zawsze, przy każdym wyjściu w Horki!Paaaaaa…”

No. To mamy na sumieniu już drugi aparat.

2013.09.15 – Jarząbczy przez Woła

Trasa: Dolina Chochołowska – Wołowiec – Jarząbczy Wierch – Trzydniowiański Wierch – Dolina Chochołowska

Moje zadziwienie Tatrami Zachodnimi trwa. Wysokie są cudne, efektowne, strzeliste, ale im dłużej chodzę po górach tym bardziej doceniam potęgę spokoju i przestrzeni Tatr Zachodnich. To trochę tak jak w relacjach między ludźmi. Jest okres burzy i naporu, wysokich emocji i zachwytów tym co wyraźne i jednoznaczne, później można dostrzec niuanse, półcienie, siłę w stabilności i spokoju, bez wybryków, strzelistych Mnichów, niedostępnych Zamarłych Turni czy nieosiągalnych (prawie) progów Kazalnicy. W to miejsce Wołowiec kusi niezmiennością i spokojną potęgą. Oczywiście niech nas nie zwiedzie ten spokój. Zima, mgła, wiatr, załamanie pogody, lekceważenie i objawia się alter ego.

Ale nie tym razem.

Tym razem w Dolinie Chochołowskiej przywitała nas…

…przyroda bardzo ożywiona.

Rude trawy to nie trawy a tzw. sit skucina (Juncus trifidus) wyłaniają się zza drzew. Idzie jesień, jeszcze tydzień temu leżał tu śnieg, teraz mamy jesień.

W krzakach

W stronę Wołowca. Tak się zastanawiam. Na te dziesiątki wyjść w Tatry złą pogodę mieliśmy może 2, może 3 razy. Obawiam się, że jak nam się nazbiera to w wykopanej jamie śnieżnej spędzimy dwa tygodnie.

 

Wołowiec, popas. MisQ (jak widać) oraz Andy, PePe, Lukcio i ja

Andy w poszukiwaniu transcendencji  tym razem zwrócił się do ekspertów/ek.

PePe jest aktualnie fit i żeby to udowodnić rozpoczął bieg na, ale… zrezygnował, czym zyskał wsparcie reszty ekipy

Andy i Jarząbczy, całkiem zacny. I Andy i Jarząbczy.

Czas ruszać w drogę powrotną.

W stronę Ornaku. Autorem scenografii niezmiennie w tym miejscu jest stwórca, orogeneza alpejska (późna kreda), sit skucina, kosówka i własna wyobraźnia.

Fotki MisQ.