2013.09.28 – Przełęcz pod Chłopkiem (w stronę)

Lukcio rzekł tydzień wcześniej. „Śnieg zszedł – można wrócić do tematu ataku na Chłopka”. No to wróciliśmy. Mięguszowiecka Przełęcz pod Chłopkiem, Przełęcz pod Chłopkiem uchodzi za trudny szlak, być może ale to jednak wytyczony szlak turystyczny, nie droga taternicka więc poszliśmy. Po raz pierwszy w tym sezonie raki w plecaku, bo to jednak październik, a kamery TOPR udowadniały, że wyżej temperatura nie rośnie znacząco powyżej zera, na początek największe wyzwanie mentalne tej wycieczki – 9 kilometrowy asfalt do Morskiego Oka. Na szczęście jest już po sezonie i nie ma tłumów. 

To jest słynna „graniówka” mapa Tatr, którą rozumie tylko autor i Andy.


MisQ wykonuje zdjęcia podwodne przy pomocy swojej kamery, a Mnich (pomiędzy konarami) przegląda się w Morskim Oku.

Księżulo nad Mięguszami.

 

Już na 1800 m pojawiają się pierwsze zlodzenia i pierwsze wątpliwości

Idziemy jednak wyżej zgodnie ze stosowaną zasadą. Idziemy, a jak będzie źle do się zobaczy. Spotykamy kolejne wycofujące się ekipy. Podobno wyżej jest jeszcze więcej lodu.

Stawiając stopę warto jest zapewnić sobie chociaż jeden pewny punkt podparcia.

„Oczy Boga” tak skomentowała to zdjęcie znajoma graficzka

Pod Kazalnicą zostajemy sami, reszta ekip już się wycofała. Problemem nie jest wspinaczka. Przewidujemy problemy na zejściu, kiedy trudno o chociaż jeden pewny, pozbawiony lodu chwyt. Kiedy uznajemy, że upadek nie skończy się tylko obiciem twarzy i złamaniami lecz będzie ostatnim upadkiem decydujemy o odwrocie.

Pamiątkowe zdjęcie pod Kazalnicą i zasuwamy z powrotem.

Pozowanie nad Czarnym Stawem pod Rysami. Niestety chwilę później się stało…

MisQ tak to opisał: „To było ostatnie zdjęcie mojego aparatu Canon PowerShot SX 240 HS.Niestety chwilę później upadł tak tragicznie, że zmarł na miejscu [’]Panie świeć nad Jego matrycą! Bo dobry „chłopak” był i przez ciut ponad rok robił nam bardzo fajne focie ;(Najlepsza Grópa Gurska pogrążona w głębokim smutku będzie Cię pamiętać zawsze, przy każdym wyjściu w Horki!Paaaaaa…”

No. To mamy na sumieniu już drugi aparat.

2013.09.15 – Jarząbczy przez Woła

Trasa: Dolina Chochołowska – Wołowiec – Jarząbczy Wierch – Trzydniowiański Wierch – Dolina Chochołowska

Moje zadziwienie Tatrami Zachodnimi trwa. Wysokie są cudne, efektowne, strzeliste, ale im dłużej chodzę po górach tym bardziej doceniam potęgę spokoju i przestrzeni Tatr Zachodnich. To trochę tak jak w relacjach między ludźmi. Jest okres burzy i naporu, wysokich emocji i zachwytów tym co wyraźne i jednoznaczne, później można dostrzec niuanse, półcienie, siłę w stabilności i spokoju, bez wybryków, strzelistych Mnichów, niedostępnych Zamarłych Turni czy nieosiągalnych (prawie) progów Kazalnicy. W to miejsce Wołowiec kusi niezmiennością i spokojną potęgą. Oczywiście niech nas nie zwiedzie ten spokój. Zima, mgła, wiatr, załamanie pogody, lekceważenie i objawia się alter ego.

Ale nie tym razem.

Tym razem w Dolinie Chochołowskiej przywitała nas…

…przyroda bardzo ożywiona.

Rude trawy to nie trawy a tzw. sit skucina (Juncus trifidus) wyłaniają się zza drzew. Idzie jesień, jeszcze tydzień temu leżał tu śnieg, teraz mamy jesień.

W krzakach

W stronę Wołowca. Tak się zastanawiam. Na te dziesiątki wyjść w Tatry złą pogodę mieliśmy może 2, może 3 razy. Obawiam się, że jak nam się nazbiera to w wykopanej jamie śnieżnej spędzimy dwa tygodnie.

 

Wołowiec, popas. MisQ (jak widać) oraz Andy, PePe, Lukcio i ja

Andy w poszukiwaniu transcendencji  tym razem zwrócił się do ekspertów/ek.

PePe jest aktualnie fit i żeby to udowodnić rozpoczął bieg na, ale… zrezygnował, czym zyskał wsparcie reszty ekipy

Andy i Jarząbczy, całkiem zacny. I Andy i Jarząbczy.

Czas ruszać w drogę powrotną.

W stronę Ornaku. Autorem scenografii niezmiennie w tym miejscu jest stwórca, orogeneza alpejska (późna kreda), sit skucina, kosówka i własna wyobraźnia.

Fotki MisQ.

2013.08.15 – Sławkowski

Wycieczka na Sławskowski Szczyt. Tym razem ekpię stanowily Ania i Kasia, MisQ i ja. Nie miała to być wymagając.a wycieczka i tak też było. Sławkowski jest położony na południowym skraju Tatr i przez cały dzień towarzyszy tu panorama doliny Popradu.

W górach zwiastuny jesieni.


 Dziewczyny napierają, a w tle krajobraz po huraganie Kalamita z 2007 roku. 

Popasy są równie istotną częścią wycieczek jak napieranie w górę

Wydawało mi się, że jest tu szlak w stroną Velkej Studenej Doliny (Dolina Staroleśna). Wydawało mi się.

Wspólnie na szczycie.

I z MisQ.

Jaskółka uwolniona. Patrz

2013.08.04 – Maraton Michałowice

Z Przemem przed startem. Fot. Kocur

Wystartowałem w maratonie Michałowice. To już 10. edycja tego najbardziej z krakowskich i najbardziej lokalnych zawodów. Tu 6 lat temu po raz pierwszy zapiąłem numer do roweru. Ponieważ miałem przejechane do tego momentu 300 km od początku roku to mogę o tym wyścigu powiedzieć, że fajnie spotkać znajomych, poczuć ten klimat. Nie miałem zamiaru startować, bo bez przygotowania to nie ma sensu, ale padło hasło „Zieloni na start” no i zapiąłem numerek. Rzeczywiście na starcie było nas widać. Magda, Lesław i Maciu zmieścili się w pierwszej trójcie w kategorii.  Na pożyczonym od Andyego rowerze (pierwsza raz na rowerze MTB w tym roku) dotarłem do mety z czasem 02:21:34 (131/181). To mi wygląda na koniec startów w tym roku. No może jeszcze kończąca sezon „Zielona Ustawka”.

 

2013.08.03 – Kozi Wierch

Wycieczka integracyjna z Maćkiem, osobistym synem J.  Rzetelnie weszliśmy na Kozi Wierch i z niego zeszliśmy, po drodze rozsądnie porzucając myśl o drodze Orlą w Stronę Krzyżnego. Było za późno (g. 12.00), za mało picia. Jak wiadomo głównym problemem na tym szlaku jest to, że nie ma gdzie zatankować. Lato w polskich Tatrach jest dużym wyzwaniem. 10 minutowy ogonek do kasy do TPN i sznur wozów wiozących turystów do Morskiego Oka. Narzekanie na tłok jest banalne, na szczęście było wiadomo, że im wyżej tym mniej ludzi. Tak też było.

Młody nie bywały w Tatrach. Na początku wycieczki szedł dość spokojnie i zastanawiałem się czy kondycyjnie podoła, ale na stromym progu ponad Wielką Siklawą wyrwał do przodu i musiał na mnie czekać. Tak było aż do szczytu. Na Kozim sporo turystów, jeszcze nie tłum, ale gęstniało.

Mała przygoda z kostką Juniora na zejściu skończyła się opaską uciskową i ibupromem, chociaż widząc i słysząc co mówi po tym jak źle postawił stopę obawiałem się czy nie trzeba będzie interwencji (stało się to na około 2 000 m.n.p.m, na dość stromym odcinku). Okazało się jednak, że to tylko naciągnięcie więzadeł, które po wielu przygodach w grawitacyjnym używaniu roweru nie są już tak stabilne. Kilka godzin później zbiegaliśmy po kamieniach Doliną Roztoki.

Fajna wycieczka z synem, do zapamiętania.

Ps. Jak już tak się naprzewodnikowałem Maćkowi, tak na brzegu Wielkiego Stawu chciałem sobie umyć twarz, oddaliłem się dziarsko wkraczając na śliskie kamienie. Kiedy się gramoliłem z wody, gdzie upadłem na plecy młody nadszedł ścieżką i powiedział… No tak, zostawić Cię na chwilę.

2013.07.27 – Przez Koprowy na Kasprowy

Szczyrbskie Jezioro – Popradzkie Jezioro – Rozejście pod Żabim Potokiem – Hińczowy Staw – Koprowy Wierch – Hlińska Dolina – Ciemne Smreczyny – Kobyla Dolina – Zawory – Walentkowa Dolina – Liliowe – Kasprowy Wierch – Myślenickie Turnie – Kuźnice

Dłuuuga trasa 30 km i 2200 m przewyższeń.

Przejście ze słowackiej strony na polską to był zawsze zamysł do zrealizowania. Mógł się udać pod jednym warunkiem – transport. Zostawić samochód na Słowacji i wrócić, czy lepiej pojechać autobusem. Ani jedna opcja, ani druga, w perspektywie całodziennego marszu nie wydawała się szczególnie atrakcyjna. Znalazł się jednak w końcu kierowca – zaprzyjaźniony „Kot”, który zabrał samochód ze Słowacji i podstawił go do Zakopanego.

Andy zaproponował, można było iść.

Pogoda była niepewna. Chłopaki 2 tygodnie wcześniej wycofali się z trasy z powodu ulewy, dlatego mieli sporą determinację żeby iść. Mnie się nie podobały ani chmury, ani mżawka, no ale zwyciężył pogląd – nie marudzimy, idziemy, jak będzie bardzo źle to wracamy. Dotąd taka taktyka się sprawdzała.

Przy Hińczowym Stawie zasiedliśmy na popas. Andy zauroczył angielską wycieczkę, a my z ciekawością obserwowaliśmy wyłaniający się z kosodrzewiny kształt. Coraz bardziej znajomy. Nie kto inny, tylko Wojtek z którym przed dwoma tygodniami byliśmy na Krywaniu. Po wymianie serdeczności („Nie po to człowiek idzie sam w góry żeby napotkać tę  bandę”, „Nigdzie spokoju” etc) poszliśmy razem na Koprowy Wierch. Pomysł żeby ruszyć na Polska stronę Wojtek przyjął sceptycznie, wskazując na dzielące nas jeszcze kilometry.


Krywań z Koprowym się nie zejdzie, a Wojtek tak

Ponieważ poruszam się ostatnio po górach w tempie i stylu wytrwałego zombie z filmów klasy „B” propozycja Wojtka żeby z nim wrócić wydawała się kusząca. No, ale jak zwykle nie skorzystałem. To nie był mój dzień… niestety tak nie mogę napisać. To nie jest mój miesiąc, kwartał i rok. Słaby jestem okrutnie i wlokłem się noga za nogą skracając czas odpoczynku.


Z Koprowego Wierchu 2363 widok na Vyzne i Nizne Temnosmercanskie stawy. 

Hlińska, jej mać, Dolina ciągnęła się w nieskończoność, co gorsza opadając w dół. Traciliśmy wysokość 1700m, 1600m… i tak do 1400 m, powrót oznaczał ponowną wspinaczkę na 2000 m. 

Piękna przełęcz Zawory (na zdjęciu wyżej) i zielone hale wynagrodziły trudy, no trochę wynagrodziły. Jednak tajemniczy stary zielony szlak to było to. Wydarzenie dnia. Zamierzaliśmy dotrzeć nim na Liliowe. Niezrozumiałe dlaczego  ten szlak, biegnący trawersem nad Doliną Cichą jest oficjalnie zamknięty. To jedno z piękniejszych miejsc w Tatrach.

Gdzieś pomiędzy Zavorami a Liliowym

Andy poratował batonikiem i jakoś krok po kroku udało mi się doczłapać najpierw do skrytej w chmurze Przełęczy Liliowe, a później na Kasprowy. Była godz. 19, ruszyliśmy 11 godzin wcześniej.


Zachód słońca, bajeczne cienie Giewontu, drapiącego podstawę chmury i płonące czerwonym światłem trawy. Tatry jak zwykle na koniec dnia dały popis możliwości.


I znów nostalgicznie, tym razem na zejściu do Myślenickich Turni.

2013.06.16 – Krywań

Trzy Źródła (Tri Studnicky) – Gronikowy Żleb – Gronik – NIżnia Przechyba – Rozejście pod Krivaniem – Krywań – Pawłowy Grzbiet – Rozejście przy Jamskim Jeziorze – Jamy – Pavlova Polana – Tri Studnicky

Krywań nie zostanie moją górą zachwytu. Święta i narodowa góra Słowaków. Kiedyś uważana za najwyższą w Tatrach. Rzeczywiście od polskiej strony masyw wygląda imponująco, od Słowackiej  tak jak niżej, nie polubiłem jednak Krywania (z wzajemnością), a i wycieczka byłą nader leniwa. To i owo zapamiętam.

Np. wyboistą ścieżkę . W oddali święty masyw. 

Symbol niepodległej Słowacji na szczycie.

Andy na szczycie rozglądnął się i odpłynął…

Mnie MisQ dokarmiał czekoladą, ale po chwili…

…dołączyłem do Andy`ego. Lukcio się trzyma (ledwie? jeszcze?)

Niebawem polegli i MisQ i Wojtek, którym również…

…udzielił się stan bezbrzeżnego zachwytu urokami Krywania.

2013.05.01 – Kozi Wierch – wyprawa po legendarny firn

W Tatrach wiosna. W porównaniu z poprzednim wypadem pokrywa zmniejszyła się o 2/3. Długi weekend postanowiliśmy uczcić turą na Kozi


Kiedy szliśmy asfaltem w stronę doliny roztoki targając na plecach sprzęt pomysł skiturów wydawał się średnio dobry. Doświadczenie z poprzednich lat mówiło, że będzie dobrze. MisQ zrezygnował z nart tego dnia.


Zeszliśmy z asfaltu i nastroje od razu zrobiły się bardziej bojowe. Osobiście lubię Dolinę Roztoki. Spacer lasem wzdłuż potoku, później wyżej perspektywa progu Doliny 5 Stawów Polskich, Wołoszyna i Masywu Koziego Wierchu.


Wielka Siklawa jest najpiękniejsza w kwietniu i maju w oprawie oślepiającej bieli śniegu, ciemnej zieleni kosówki, brązu pozimowych traw, przeplatanego szarą inkrustracją skał. Lukcio cieszy się słońcem i okolicznościami 🙂


Docieramy do Piątki. Chwila kontemplacji, bo jest co podziwiać.

Nawet mój telefon dostosował się do chwili i zrobił takie zdjęcie


Podążamy w górę. Szeroki żleb do 2/3 wysokości prezentuje się dobrze. Wyżej łaty śniegu pomiędzy kępami trawy i skałami. 


Lukcio zostawia sprzęt nieco niżej. Z Andym docieramy do grzędy pod Kozim (powyżej widok z tego miejsca) i zyskujemy. dzięki czemu zyskaliśmy dodatkowe 150 metrów zjazdu po stromej łacie. 



Już pierwszy skręt mówił – jest bosko. W końcu legendarny tatrzański firm, którego nie udało mi się w pełni doświadczyć w swojej krótkiej karierze narciarza pozatrasowego. To śnieg, który pozwala na wszystko. Dostatecznie zbity żeby narty nie przepadały, a wierzchnia warstwa jest luźna zapewniając dobre trzymanie w skręcie. Pozatrasowy ideał, nie licząc puchu, o ile ktoś w tym drugim potrafi jeździć. Na co dzień w Tatrach mamy do czynienia raczej z betonami, lodem, szrenią łamliwą, gipsem i innymi nieprzyjemnymi nawierzchniami. Nie dzisiaj, twarz sama się śmiała i mimowolnie po każdym skręcie wydawaliśmy mało ekologiczne okrzyki juhuuuu! Na zdjęciu Lukcio.


Atakuje Andy.

Kolej na mnie, W Szerokim Żlebie

MisQ skorzystał z okazji, że nie ma nart i zrobił kilka słodkich foci, tym razem z zaprzyjaźnioną kozicą, która jak nigdzie tutaj była u siebie.

Rozochoceni fantastycznym śniegiem, schodząc chcieliśmy jeszcze uderzyć na zboczę Niedźwiedzia, małego pagórka u stóp Miedzianego, jednak na wysokości przesmyku pomiędzy Przednim a Zadnim stawem chłopaków zawrócił strażnik parkowy. No tak, długi weekend, wzmożony nadzór. Posiedzieliśmy jeszcze przy schronisku w Dolinie 5 Stawów Polskich ciesząc się zachodzącym słońcem, przywołującym wspomnienia sprzed roku i ruszyliśmy w dół, nie odmawiając sobie przyjemności…


Zjazdu Litworowym Żlebem… To był już naprawdę koniec. 

2013.04.20 – Zadni Granat

Znów trasę wycieczki wyznaczyła pogoda i warunki śniegowe. Było mokro i mgliście, a po świeżym opadzie TOPR ogłosił lawinową 2. 
Zebrała się spora ekipa: Anuszka, Kaja, Andy, Lukcio, Marcus, MisQ, Tomek (jedyny pieszy) i ja. Po krótkiej wojnie na śnieżki na polanie w Dolinie Jaworzynki dotarliśmy do Murowańca, gdzie zorganizowano metę zawodów skiturowych. Kręcił się tam tłumek odzianych w kolorowe kostiumy zawodników, ludzie obsługi, kibice. Tłoczno. Zdawaliśmy sobie sprawę, że nasza marszruta skrzyżuje się z trasą zawodów, nie bardzo jednak mieliśmy alternatywny pomysł, a mieliśmy ochotę na bardziej wymagający zjazd dlatego wybraliśmy Granaty i kierunek wzdłuż trasy wyścigu. Trzeba było uważać i co raz uskakiwać przed zjeżdżającymi 
do mety.

Aż do Zmarzłego Stawu szanse na wejście wyżej zdawały się niewielkie. Chmura gęstniała. Postanowiliśmy jednak podejść tak wysoko jak się da. Nad żlebiem do Zmarzłego rozstaliśmy się z Tomkiem, który zapadał się w rozmokłym śniegu i był już całkiem przemoczony. 

U progu Koziej Dolinki. Przepak i klejenie fok, które przemoczone zostawały za moimi nartami, Andy poratował mnie zapasową parą, ja wspomogłem foki Lukcia srebrną taśmą i poszło.

MisQ postanowił mu towarzyszyć w odwrocie, więc w stronę Granatów w okrojonym składzie.U progu Koziej Dolinki chmury się rozstąpiły i Granaty przywitały nas błękitem i słońcem. Krok po kroku, wyżej i wyżej. Anuszka i Kaja zostały w 1/3 podejścia i postanowiły na nas poczekać wygrzewając się w kwietniowym słońcu. My w końcu dotarliśmy. 

Śnieg mokry, przepadający, dodatkowo wyraźnie rysowałą się świeża 10-15 cm warstwa na uleżałym, a obciążenie powodowało małe zsuwy. Ruszyliśmy w dół. Znów zapłaciłem podatek za głupotę lub lenistwo i w trakcie jednego ze skrętów wypiął mi się but. Poleciałem, zwiedzając przy okazji przez stertę kamieni. Widocznie zamiast kary za niewyregulowanie wiązań miałem dzisiaj tylko otrzymać upomnienie, dlatego skończyło się na kilku siniakach.

Granaty są fajną górą na mój poziom umiejętności narciarskich. Południowa ekspozycja sprawia, ze śnieg mięknie, strome, ale równe nachylenie pozwala wybrać optymalną linie zjazdu.Nad Zmarzłym znów spotkaliśmy dziewczyny, które zniecierpliwione naszą długą nieobecnością zjechały nieco niżej. Razem, bez większych przygód dotarliśmy na dół, tego dnia był możliwy jeszcze zjazd żlebem do Czarnego Stawu Gąsiencowego jednak wyraźnie już było widać wystające kamienie i odwilż w natarciu.