2012.12.27 – Piątka z dziećmi

Na ten wyjazd umówieni byliśmy z Moniką i Szymkiem już w sierpniu podczas wspólnego wypadu na Orlą Perć. Chciałem żeby zobaczyli wysokie góry zimą no i żebyśmy pobyli razem. Pogoda zapowiadała się taka sobie. Serwisy, które sprawdzam przed wyjściem w góry mówiły o zachmurzeniu i wietrze od 40 km/h, tylko ICM podawał, że wiatr w porywach do 108 km. Dziwna prognoza.

Celem maksimum był Kozi Wierch, nie zdecydowałem się na rozważany wcześniej Szpiglasowy Wierch ze względu na północną wystawę żlebu biegnącego do przełęczy. Przez ostatnie 3 dni wiały wiatry południowo-wschodnie, więc należało się spodziewać sporych depozytów śniegu, tym bardziej, że TOPR utrzymywał lawinową 2 przez ostatnie dwa tygodnie. Dziwny ten grudzień. Niby śniegu niewiele, a już trzy ofiary lawin w Tatrach. To smutne potwierdzenie teorii, że podstawowym czynnikiem kształtującym zagrożenie jest wiatr przenoszący śnieg z miejsca na miejsce, usypujący niestabilne warstwy na starszej pokrywie.

No więc idziemy ceprostradą rozważając kto jest ceprem, a kto nie i wchodzimy w Dolinę Roztoki. Zgodnie z moim przewidywaniem jest ślisko. Zwłaszcza pierwsze metry to czepianie się gałęzi, szukanie oparcia na pojedynczych kamieniach wystających spod lodu. Dalej jest już znacznie lepiej. Po wyjściu z lasu zakładamy raki.

Na podejściu do „Piątki”

Idziemy przez Siklawę. Szlak zamknięty zimą, głównie z powodu lawiniastości Litworowego Żlebu. Nie spodziewam się dzisiaj tam zagrożenia, a chciałem pokazać moim towarzyszom lodospad. Rzeczywiście śniegu niewiele, lawiniaste miejsce jest go właściwie pozbawione bez trudu więc docieramy najpierw do Siklawy, a później do progu Doliny Pięciu Stawów Polskich i tam okazało się o co chodzi z tymi porywami do 108 km/h. Kryształki śniegu wbijały się w twarz. Wiatr zasypywał ślady w kilka minut. Góry zimą pokazały jakie potrafią być srogie.

Trzeba było się chronić przed wiatrem

Ruszyliśmy więc realizować plan optimum, czyli Pustą Dolinkę. Im wyżej, tym śniegu więcej, wiatr mocniejszy. Momentami przebieg szlaku musiałem ustalać przy pomocy GPS-a, pomimo, że szedłem tamtędy wielokrotnie, a szlak poprowadzono w oczywisty sposób. Spotkaliśmy ekipę, która bezskutecznie próbowała osiągnąć Zawrat, łatwym przecież od strony D5SP szlakiem. Zawrócili, kiedy wiatr zrzucił ze szlaku jednego z chłopaków. Krótkie konsylium i decyzja – nie idzemy dalej. Cel główny został osiągnięty góry zimą zaprezentowały się godnie

Pamiątkowe fotki. Pomimo odwrotu wycieczka udana. Będzie co wspominać, a w końcu w życiu pracuje się tylko na fajne wspomnienia 🙂

Zawróciliśmy więc do schroniska i tym razem przykładnie i grzecznie zeszliśmy zimowym wariantem do Doliny Roztoki i do Palenicy Białczańskiej.

2012.12.02 – W stronę Szpiglasowego Wierchu

Pogoda zapowiadała się taka sobie więc obraliśmy cel Szpiglasowy Wierch. Wyższe góry, ale wycieczka niezbyt odległa. Lubię i Dolinę Roztoki i Dolinę 5 Stawów Polskich więc była perspektywa na fajny dzień. Szczerze mówiąc mnie się podoba w Tatrach kiedy pogoda jest jak żyleta, ale także wtedy kiedy nie widać na krok, a śnieg sypie mocno. Tym razem poszliśmy w zestawie Alina, Lukcio i MisQ. PePe, który poprzedniego dnia spacerował z synem w okolicach Gąsienicowej mówił, że jest chmura i kilka centymetrów śniegu. Takie też warunki zastaliśmy nas na szlaku.

Tatry przyprószone. Wygląda zimowo, ale bliżej temu warstewce cukru pudru na pączku niż pokrywie na torcie śmietanowym.

Po wejściu do lasu w Dolinie Roztoki spotkałem turystę. Szedł z Gąsienicowej przez Przełęcz Krzyżne. Zainteresowany tym, że z pasją fotografuje drzewa zagadnąłem. Okazało się, że człowiek-leśnik. Fotografował liszaje na świerkach wywołane przez kornika. Wdaliśmy się w dłuższą pogawędkę. O wpływie monokultury i obniżenia poziomu wód gruntowych na zniszczenia drzewostanu w górach. Esencją jest taka teza: niski poziom wód gruntowych (zjawisko charakterystyczne dla całej Polski) ma największy wpływ na świerki. Ich system korzeniowy jest płytki, rozgałęziony, więc przy obniżeniu lustra wód gruntowych są permanentnie zbyt słabo nawodnione ergo nie mogą transportować w górę wody i produkować żywicy do zasklepiania otworów wykonywanych przez owady. Takie osłabienie powoduje, że drzewo jest nieodporne na silne podmuchy. To tłumaczy działanie Kalamity po Słowackiej stronie.

Kolejny test zdigitalizowanych informacji o Tatrzańskim Parku Narodowym

W Dolinie Roztoki. Pokazuję MisQ poziom śniegu z kwietnia 2012 roku. Siedzieliśmy tu z PePe jedząc kanapki, a czubek tego słupka kierunkowego wyłaniał się z zagłębienia poniżej poziomu naszych stóp.

Przed południem przejrzystość w Dolinie Roztoki była zachęcająca.

Siklawa. Jeszcze ładniejsza wczesną jesienią. Za miesiąc zmieni się w lodospad i zniknie pod pokrywą śniegu.

Tym razem nie było potrzeby ubierania raków na podejściu.

Krótko po 13 na Dolinę nasunęła się chmura. Wielki Staw.

Na rozstaju szlaków. Po wykonaniu tego zdjęcia ruszyliśmy w stronę Szpiglasowego Wierchu. Niestety dość szybko trzeba było zawrócić. Podeszwa w butach Aliny już podczas wycieczki na Rysy zachowywała się zdradliwie. Jeden krok przy przekraczaniu potoku okazał się brzemienny w skutkach. Wyciągnęliśmy mokrą koleżankę i biegiem do Schroniska. Podróż w górę przy temperaturze -2 st. C nie była możliwa.

Suszenie ciuchów w najfajniejszym moim zdaniem schronisku w polskich Tatrach.

Nie ryzykujemy. Wiadomo, że na tej podeszwie nie można polegać. MisQ pomaga Alinie założyć raki przed zejściem do Doliny Roztoki. 

W dół. Po lewej Litworowy Żleb. Zapewne w tym roku znów do zjechania na skiturach.

Już po zmroku, ku radości Aliny osiągamy asfalt. Alina rusza w dół, na wszelki wypadek wyposażona przez MisQ w lampkę. Poświata przed nią to snop rzucany przez latarkę MisQ. Wycieczka pod znakiem: lepiej zaliczyć mądry wycof niż głupio utknąć na szczycie. Za dwa tygodnie znów tu będziemy 🙂

2012.11.16 – Skrzyczne nocą IV

Jak się powiedziało

A) Skrzyczne nocą 2010

B) Skrzyczne nocą 2011

To trzeba powiedzieć C.

Jeszcze na 3 dni przed tym wyjazdem nie chciałem w tym brać udziału. Nie jeżdżę na rowerze, a to jednak 5-6 godzin w górach i to w nocy. Na 2 dni przed wyjazdem byłem pewien, że nie jadę. Zmarzłem wracając z pracy, Kraków przykryła lepka zimna mgła. Po powrocie do domu pierwszą czynnością jaką wykonałem był telefon do MisQ i ustalenie przejazdu, później umówiłem się z PePe. Metoda „Klamka zapadła”. Zawsze ją stosuję kiedy nie chce mi się ruszyć. Działa.

O 18.30 wyjeżdżamy z Krakowa. W dwa samochody. Prowadzi MisQ i Simo. 6 osobowa ekipa zaprawiona w bojach ze Skrzycznem – PePe – Wielki Nawigator; MisQ – naczelny szyderca i właściciel światła o mocy c.a. 700 lumenów; Andy – moja nadzeja na to, że nie tylko ja nie jeżdżę na  rowerze; Simo – człowiek pozytyw, człowiek maszyna oraz Versus – skrzyczeński debiutant, objuczony dodatkowo ciężką lustrzanką.

Po drodze robiło się zimno i zimniej, na szczęście w ciągu nocy temperatura nie przekroczyła -2 może – 3 st. Fotki. Mariusz „Versus”

Przepak w domu w Milówce i jedziemy w górę. Przeforsowałem trasę ubiegłoroczną, która choć licząca 56 km cechowała się długim łagodnym podjazdem, na którym można było sobie umierać powoli oraz technicznym, acz krótkim zjazdem.


Ostatnie planowanie na podłodze w garażu

Chwila przerwy na podjeździe. Interesujące widoki są ponad głową. ”Tym się różni nocne Skrzyczne od wycieczki górskiej” podpisał to zdjęcie Versus.

Trudno to pokazać na zdjęciach, bo jest prawie zupełnie ciemno, ale jeśli nawierzchnia równa można wyłączyć lampki i jechać w świetle gwiazd, tej nocy tylko gwiazd, bo księżyc akurat był w nowiu.

Na górze jak zwykle wieje. Pijemy herbatę i wiśniówkę, przebieramy się w suche koszulki i o drugiej w nocy ruszamy w dół.

Na zjeździe. Dobrze trzymać się MisQ (z przodu), który oświetla drogę.

Nocne klimaty. Zjazd dostarcza niepowtarzalnych wrażeń, tym większych im słabsza lampka. Normą jest oświetlenie na kierownicy i czołówka.

Przeprawiamy się przez zwalone drzewo. O 5 jadąc przez uśpione, lub kończące dyskoteki przedmieścia Żywca docieramy do Milówki.

2012.11.11 – Rysy zimowe

Dziwne, ale pomimo intensywnej eksploracji Tatr nie mieliśmy na rozkładzie dotąd Rysów. W czerwcu zaliczyliśmy wycof z powodu niebezpiecznych warunków – twardej skorupy śniegu, w sezonie letnim nie mieliśmy ochoty na zmierzanie w sznurze turystów. Stąd listopad, który przy zachowaniu ostrożności i odpowiednim przygotowaniu, jest świetnym miesiącem na górskie wędrówki.

Tym razem towarzyszyła nam Alina. Było trochę pytań w samochodzie, czy Alina chodzi po górach i czy jest przygotowana do zimowych warunków, ale po pierwszych słowach wiadomo, że nie odstaje doświadczeniem zimowym, o ile nas nie przewyższa.

Ceprostrada, zgodnie z listopadowym zwyczajem, prawie pusta. Spodziewamy się leżącego śniegu, niskiego pułapu chmur i porywistego wiatru, tak też byliśmy wyposażeni – kurtki, raki, czekany.
TPN podarował nam świąteczny prezent – wejście za free. 

Z Lukciem oglądamy słupek drogowskazowy. Od tego sezonu takie punkty wyposażone są w chipy oparte o technologię NFC. Nowsze smartfony (mój niestety nie) potrafią się przy pomocy aplikacji TatryInfo skomunikować z chipem, a posiadacz otrzymuje informacje o aktualnym położeniu, warunkach i pogodzie oraz o szacie roślinnej i ciekawych miejscach w pobliżu. 21 wiek mocno wkroczył w sposoby eksploracji gór.


Ekipa w komplecie. Tradycyjny popas w Dolinie Roztoki.


Od rana towarzyszą nam takie atrakcyjne ptaki. Kompromitujemy się ornitologiczicznie nazywając zwierzę dzięciołem i zimorodkiem. Google, któremu wrzuciłem do wyszukiwarki grafiki tego stwora znalazł co najmniej 3 bliźniaczo podobne zdjęcia – na jednym był żaglowiec, na drugim foka, a na trzecim rekin. Pomimo, że jestem ignorantem w zakresie awifauny to żadna z powyższych teorii nie wydawała mi się prawdopodobna. 

Okazało się, że to Orzechówka (Nucifraga caryocatactes), z rodziny krukowatych, która występuje w Polsce tylko na tym terenie, a dzięki ochronie na terenie parku narodowego oraz żerowisku jakim są odpadki po turystach, można ją obserwować z wyjątkowo bliska


Nudny asfalt do Morskiego Oka to niewielka cena jaką się płaci za możliwość dotarcia do stóp wyniosłych Mięguszów. 

Śnieg w okolicach Buli pod Rysami jest plastyczny. Da się korzystać z wybitych stopni, lub kształtować własne. Na około 2000 m.n.p.m decydujemy się założyć raki, a kijki zastąpić czekanami.

Andy i MsiQ trochę chojraczą i odmawiają założenia raków. Andy podejmuje w końcu tę rozsądną decyzję u wylotu zimowego szlaku na Rysy – żlebu zwanego Rysą, ale MisQ zakłada raki dopiero na przełęczy pod Rysami, kiedy już wszyscy członkowie ekipy burczą na niego głośno, grożąc, że dalej z nim nie idą.

A taki widoczek zobaczyliśmy na wysokości około 2 100 m. Dwóch młodych ludzi siedziało patrząc w dół i zastanawiając się jak zejść. MisQ podszedł do jednego z nich i powiedział – Hej, pozwolisz, że zrobię zdjęcie Twoich butów. Miał nosa. Kiedy ruszyliśmy w górę spotkaliśmy w żlebie wycofująca się ekipę. Napotkali na oblodzony próg i zdecydowali się nie ryzykować. Wieczorem kiedy znów zobaczyliśmy ich na asfalcie do Palenicy poinformowali, że jeden z właścicieli powyższych, pięknych adidasów poleciał w dół, na szczęście po 50 metrach zsuwu, tuż przed kamiennym progiem zatrzymał się na miękkim śniegu. „Mam nadzieję, że po tej lekcji już nie wrócą w Tatry w takim obuwiu” podpisał MisQ zdjęcie w swoim albumie.

To dość drastyczne zdjęcie. Ślady tej krwi wytłumaczy lepiej wycinek z kroniki TOPR: „8.11 Czwartek. O godz. 6:40 rano na plac przed schroniskiem nad Morskim Okiem, doczołgał się z otwartym złamaniem stawu skokowego niemiecki turysta. Geneza tego wypadku jest dość kuriozalna i mogła by stanowić scenariusz do niejednego filmu. Dzień wcześniej 32-letni Niemiec samotnie wybrał się na wycieczkę na Rysy. Ok. 15 dotarł w rejon przeł. pod Rysami, tam zorientował się ,że zgubił drogę. Logicznie rozumując zaczął schodzić po swoich śladach. Podczas zejścia pękła pod nim lodowa płyta wytrącając go z równowagi i doprowadzając do 30 metrowego upadku. Zatrzymał się cudem zahaczając rakiem o wystające fragmenty podłoża. Koszt feralnego upadku to otwarte zwichnięcie stawu skokowego z kością, która przebiła solidnego zimowego buta. Niemiec nie posiadał ze sobą tel. komórkowego, co gorsza nie poinformował nikogo o swoich planach i godzinie powrotu!!! Nikt tez nie słyszał jego wołania o pomoc.  Zdając sobie sprawę ze swojego marnego położenia postanowił walczyć o swoje życie. Podpierając się na zdrowej nodze krok po kroku po 16-tu godzinach dotarł nad M.Oko. tam został zauważony przez pracownika schroniska, który powiadomił TOPR.”

Nieszczęsny turysta był wyczerpany, ale w stanie dość dobrym.

W żlebie rzeczywiście robi się stromo

I lodowo. MisQ przywiązał się do swojej dziaby.

W końcu docieramy na szczyt. Wieje okrutnie, jest późno więc zamiast tradycyjnego popasu wspólne szybkie zdjęcie i wiejemy na dół. 

Chmury poruszają się prędkością ekspresu. Trochę obawiam się drogi powrotnej ze względu na nastromienie.



Za radą innej ekipy wybieramy zejście szlakiem letnim. Asekuracja łańcuchem i czekanem sprawia, że najbardziej stromy fragment pokonujemy z uśmiechem na ustach. Popełniam jeden błąd zaczepiając rakiem o rak i padam na plecy i plecak. Dobrze, że w na małą półkę. Upadek kończy się śmiechem, ale poważna mina MisQ przypomina, że nie wolno ani na chwilę się zdekoncentrować.

Andy pokonuje kamień, bezpiecznie zsuwamy się na dół. Nogi bolą mnie okrutnie. W ciągu dnia wykonaliśmy 1800 m przewyższeń, do tego to napięcie przy schodzeniu stromym zboczem. Zaczynam sobie wyobrażać co przeżył pechowy turysta z Niemiec.

Zgodnie z planem o godz. 16 jesteśmy nad Czarnym Stawem pod Rysami. Tak miało być – o zmierzchu w łatwym technicznie terenie. Kolejna udana wycieczka, tym razem sporo adrenaliny kosztowało nas wejście Rysą, tym większa frajda na dole. Zima to jest to.

Foty MisQ, ze dwie moje 

2012.10.21 – Hruby Wierch

Fantastyczna pogoda, temperatura w górach powyżej 20 st. Wykorzystaliśmy ją. Strbskie Pleo-Dolina Młynicka-Furkotny Szczyt-Hruby Wierch-Bysty Przehod-Dolina Furkocka-Strbskie Pleso

Tu się kończą Taty (Tatry Bielskie). O 6.30 omijamy je od wschodu Zdziarską Doliną w rdzawej poświacie. Hawrań i Płaczliwa Skała.

Jesień. Modrzewie płoną w Młynickiej Dolinie.

Wodospad Skok. Porównując Tatry Słowackie z naszymi, w konkurencji wodospadów i innych widowiskowych cieków przegrywamy z kretesem.

Tablica upamiętniająca wypadek śmigłowca Horskiej Zahrannej Służby. 25 czerwca 1979 roku zespół ruszył na pomoc turystce z NRD, która  poślizgnęla się płacie śniegu pod Bystrym Przehodem. Pilot zbliżył zanadto swoje MI-8 do progu skalnego i zahaczył łopatami. Maszyna spadła i eksplodowała. Na miejscu zginęło 6 osób, 7 zmarła w szpitalu. Turystka zeszła z gór bezpiecznie, o własnych siłach.

Na skałach, o które rozbiła się maszyna, pozostawiono jej szczątki. Porozdzierane blachy poszycia, akcesoria i osprzęt przemawiają mocniej niż jakikolwiek opis.

MisQ przybrał barwy jesienne. Staw nad Skokiem.

Lukcio udowadnia, że noce w Tatrach są już bardzo zimne, a Staw nad Skokiem pokrywa cienka warstwa lodu.

Ekipa rusza na Bystry Przechod, ale po drodze pojawia się szansa wejścia na pobliski Furkotny Szczyt. Nie ma tu znakowanego szlaku, ale podejście jest bezpieczne, a wiedzie nań wydeptana ścieżka.

Z Andym osiągamy Furkot. Krótkie spodnie i koszulki 21 października na wysokości 2404 m.n.p.m.

Rude trawy i porosty, głębokie cienie i przejrzyste powietrze. To chyba najbardziej widokowy dzień w naszych letnich eskapadach w Tatrach. Na Tatry Wysokie, Masyw Krywania, Tatry Zachodnie. Wszystko wydaje się na wyciągnięcie ręki. Stawy poniżej należą do Doliny Furkotnej.

Tatry Zachodnie z Furkotu.

Pamiątkowa fotka. Na pierwszym planie wiadomo, za plecami (nad głowami MisQ i Andy`ego) Rysy, a nieco w prawo masyw Gerlacha.

Widok na Hruby Wierch. Tu już na pewno nie ma szlaku, ale nieodległy szczyt kusi. Cienie na dole zdjęcie to nasza ekipa zastanawiająca się – iść, czy nie. Grań nie wygląda na bardzo trudną, tym bardziej, że widzimy jakiś zespół sprawnie pokonujący eksponowany odcinek.

Lukcio już po bezpiecznej stronie grzędy obserwuje jak radzimy sobie: Andy i ja.

Chwila adrenaliny i docieram na Hruby. Nie było bardzo trudno, ale jak zwykle trzeba było uważać na to co się robi z kończynami.

Lukcio ustawia aparat do pamiątkowej foty. Nie widać tego na zdjęciu, ale na Hrubym jest niezła ekspozycja i trzeba uważać jak się stawia stopy.

Coś nas mocno rozbawiło.

Dwie godziny później jesteśmy już w Dolnie Furkotnej, korzystamy z zachodzącego słońca  dla wykonania zdjęcia.

To już koniec wycieczki nad Strbskim Plesem. Sądzę, że następna wyprawa odbędzie się w zimowej scenerii.

Zdecydowana większość zdjęć autorstwa MisQ

2012.10.06 – Czerwona Ławka

Stary Smokovec – Hrebenok – Mala Studena Dolina – Hata Teryho – Czerwona Ławka – Zbójnicka Chata – Velka Studena Dolina – Hrebienok – Stary Smokovec

Czerwona Ławka to najtrudniejszy wg. niektórych szlak turystyczny Tatr. Wybraliśmy się na nią w składzie Lukcio, MisQ, Wojtek i ja.

To już jesień. MisQ na parkingu w Starym Smokowcu wypatrzył grzybek. Po oględzinach okazał się nie do spożycia.

 

Od rana mieliśmy fantastyczną pogodę, widoki po horyzont. To górna stacja kolejki Hrebenok. Tu zaczynają się góry.

Trzeba widzieć, że MisQ robi rzetelną dokumentację wycieczek. Zaczynał od 300 ujęć na jedno wyjście, teraz osiąga i 500. Ważne jest więc czym robi te zdjęcia. Poprzedni Sony MisQ poległ strącony wiatrem z kamienia podczas wycieczki na Szpiglasową Przełęcz, tym razem towarzyszył nam nowy model – ze statywem, który nawet z ręki najbliższego satelitę Ziemi… 

…potrafi zbliżyć tak jak na zdjęciu wyżej. Jak na aparat kompaktowy jest to fajny wynik.

W górach kolorowo.

Idziemy Malą Studeną Doliną. Wbrew temu co widać na zdjęciu ludzi całkiem sporo.

Docieramy do chaty Teryiego, najwyżej położonego w Tatrach (2015 m) schroniska. MisQ napawa się widokiem na Malą Studeną Dolinę i Dolinę Popradu widoczną w oddali.

Jest już chłodno. Trzmiel wywabiony promieniami słońca wyleciał i zmarzł. Otumaniony zimnem znalazł schronienie w opakowaniu tabliczki czekolady.

Wiśniówka nad szlakiem.

Krajobraz w Dolinie Pięciu Stawów Spiskich jakby odrealnony. Zrudziałe trawy i granatowe niebo. Po prawej Łomnica (2634 m) drugi po Gerlachu szczyt Tatr. Biała kreska na szczycie to dach obserwatorium astronomicznego.

Trzeba zejść do stóp tego piargu, a następnie wspiąć się na przełęcz powyżej to Czerwona Ławka

Z dołu wygląda groźniej niż jest w rzeczywistości. To faktycznie najdłuższa ścieżka ubezpieczana łańcuchami w Tatrach, ale nie przesadzałbym z opisami pełnymi grozy. W dobrych warunkach i przy zachowaniu koncentracji nie jest dramatycznie.

Po dojściu do stóp ściany zakładam nogawki i idę wyżej żeby mieć dobre ujęcia podchodzących chłopaków.

Lukcio, Wojtek i MisQ na początku drogi badają właściwą ścieżkę.



MisQ obfotografował wszystko co się da i zmierza w górę. 

Klamry, łańcuchy. Ułatwienia wszędzie tam gdzie powinny być.

Lukcio już wysoko, Wojtek jeszcze wyżej.

Mnie też już nie brakuje dużo do przełęczy.



Wreszcie jest – Czerwona Ławka, podobno od koloru traw i skał. Po słowacku Poprzeczna Przełęcz.

Pamiątkowe zdjęcie i rozglądanie się po dwóch dolinach złączonych siodłem Czerwonej Ławki –  Dolinie Staroleśnej (za plecami) i Dolinie Studenej Wody.

Czeka nas długa wędrówka Doliną Staroleśną.

Pora w drogę. Mamy do zgubienia 1100 metrów wysokości i około 10 km marszu. Porywy wiatru zwiastują zmianę pogody, ale niebo nam sprzyja do końca dnia.

Poniżej Zbójnickiej Chaty. Zrobiło się zimno. Sezon letni ani chybi się konczy… czas rozpocząć jesienny 🙂

2012.08.18 – Rohace

Chata Zverovka – Łatana Dolina – Zabrat – Rakoń – Wołowiec (trawers) – Jamnicka Przełęcz – Rohacz Ostry – Rohacz Płaczliwy – Smutna Przełęcz – Trzy Kopy – Hruba Kopa – Banikov – Banikowska Przełęcz – Spalona Dolina – Rohacka Dolina – Chata Zverovka

Pamiętna wycieczka. Znów udało się wszystko. Pogoda, umiarkowana ilość ludzi. Fantastyczne panoramy i klimat.

Andy na chwilę przerwał zagraniczną delegację i mogliśmy go wyciągnąć w góry. Słowacki Rohacze w Zachodnich Tatrach jest uważane za jeden z bardziej malowniczych i wymagających szlaków, więc oczywiście wzbudzał pożądanie.

Ruszamy spod Chaty Zverovki. Gdzieś tam są Rohacze.

Charakterystyczne krajobrazy Zachodnich Tatr. Andy zmierza w stronę Zabratu.

Tu z Lukciem rozważamy czy to zbocze jest mocno lawinowe w zimie. Zgadzamy się, że bardzo tak. Nachylenie, brak skał i innych elementów rzeźby terenu utrzymujących śnieg. Dowodem uzasadnienia tej tezy jest brak roślinności na stoku, schodzące lawiny wycięły nawet odporną kosówkę.

MisQ, Lukcio, ja, Andy. Chwila odpoczynku na Zabracie. Jak widać na załączonym zdjęciu trafiliśmy na promocję koszulek termoaktywnych. Koszulka Lukcia również z tego źródła.

Zmierzamy w stronę Wołowca, a więc na chwilę znów do Polski. Grzbietowe ścieżki wijące się w otoczeniu hal to kolejny znak rozpoznawczy Tatr Zachodnich.

Wyżej i wyżej. Pojawia się wysokogórska rzeźba.

Chłopaki kontemplowały więc postanowiłem ruszyć do przodu. I tak zasuwają po tych górach jak kozice więc mnie dopadną. Teren nie jest nadzwyczajnie trudny, ale zaczyna wymagać koncentracji. 

Próba przyczepności vibramu 🙂 Wygląda jakbyśmy nieco chojrakowali, ale tak nie jest. To prawidłowa technika pokonywania płyt skalnych. Wcześniej pokonywałem takie płyty kucając, lub zsuwając się, jednak zmieniłem sposób postępowania  po przeczytaniu ksiązki  „Góry – wolność i przygoda” Dona Graydona i Kurta Hansona. Ma to uzasadnienie ze względu na utrzymywanie optymalnego środka ciężkości.

Andy przysiadł na chwilę na skraju

Po raz pierwszy nie miałem ze sobą GPSa i akurat powstała wątpliwość , gdzie powinniśmy zejść żeby trafić do Smutnej Doliny.

Andy pokonuje eksponowany fragment

To siodełko przed Banikovem okazało się najtrudniejszym fragmentem w naszych dotychczasowych letnich wędrówkach. Grzebień. Ekspozycja z lewej i prawej i konieczność wykonania metrowego kroku w przód spowodowała wyraźny wzrost stężenia adrenaliny u wszystkich. Udało się, ale było o czym rozmawiać do końca dnia.

Banikova przełęcz. 18 sierpnia, a kolory coraz bardziej jesienne. 

MisQ zległ na chwilę w Spalonej Dolinie

Wydawało się, że to koniec wycieczki, ale zahaczyliśmy jeszcze o Rohackie Wodospady, o których Wikipedia pisze, że „Wyżni Rohacki Wodospad lub Wyżnia Spaleńska Siklawa (Vyšný Roháčsky vodopád). Ładniejszy i większy. Znajduje się na wysokości 1340 m n.p.m. w głębokim korycie potoku w lesie. Łączna jego długość wynosi 23 m. W górnej jego części woda spada z szumem z pionowego progu skalnego, niżej rozbija się na kamieniach stromego koryta.”  

Byliśmy tam późnym popołudniem i cały ten cud natury był przez 20 minut naszą wyłączną własnością.

Dzień  był długi, ostatnie kilometry do Chaty Zverovki pokonywaliśmy w scenografii malowanej sierpniowym zmierzchem.

Zdjęcia MisQ

2012.08.01 – Orla Perć z dziećmi

W rocznicę Powstania Warszawskiego wybraliśmy się na Orlą Perć. Monika i Szymon obecnie nie chodzą po górach zbyt intensywnie, ale są sprawni i obyci z górami w ogóle, więc kiedy wreszcie udało nam się ustalić wspólny termin to od razu pomyślałem o szlaku, który dostarczy wrażeń.

Piękna pogoda, wędrówka Doliną Jaworzynka wpływa na nastroje – jak widać. Szymon i Monika. Idziemy dobrze znaną trasą – Dolina Gąsienicowa – Czarny Staw Gąsienicowy – Zawrat – Orla Perć, a dalej się zobaczy.

Nad Czarnym Stawem.

Na Orlej Perci dzieci nie wykazywały lęku z powodu ekspozycji i utrudnień.

Przeważała ciekawość.

Zaliczanie słynnej drabinki nad Kozią Przełęczą

Monika po początkowych kłopotach z wpasowaniem się w drabinkę sprawnie poruszała się w dół. 

Na Koziej Przełęczy zadałem pytanie – w górę czy w dół. Ekipa zdecydowała, że z powodu zmęczonych nóg nie powinna wchodzić na kolejne trudne sekcje. Bardzo rozsądna decyzja i trzeźwa ocena sytuacji. 

Zeszliśmy na dół, zaliczając bardzo udaną wycieczkę.

2012.07.28 – Jagnięcy Szczyt

Tatrzańska Łomnica – Zielony Staw – Jagnięcy Szczyt i z powrotem

Tym razem w pięcioosobowej ekipie odbyliśmy eskapadę na Jagnięcy Szczyt. Tłem były zbierające się burzowe chmury. Miałem w pamięci wypadek pod Durbaszką, nie tylko zresztą ja więc uważnie wsłuchiwaliśmy się w pomruki krążącej burzy. 

Jagnięcy zaproponował Wojtek, który dostał zadanie – ma być interesująco, ale nie za trudno technicznie. MisQ ciągle ma rękę w gipsie po małym dzwonie na rowerze.

Łaskawie natura dała nam wejść na szczyt i bez dodatkowych atrakcji opuścić grań i sekcje z łańcuchami.

MisQ zachwycił się przełomem Białego Potoku Kieżmarskiego

Nawinąłem się pod rękę więc kazał pozować

Nieco wyżej Lukcio znalazł bardziej wdzięcznego modela (modelkę)

Tytułowe jagnięta były zresztą obyte z obiektywem

Tym razem scenografię zapewniały zbierające się zewsząd i znikąd chmury. Podążam za Lukciem.

Na szczycie MisQ został zaatakowany przez agenta Smitha, ale dał odpór dzięki kodom wyroczni zapisanym na zwojach bandaży

PePe niestety poległ, ucinając sobie drzemkę po całonocnym powrocie z urlopu.

Inne ekipy pokonywały trudności techniczne z asekuracją.

PePe również poważnie potraktował ekspozycję i nastromienie. Schodząc użył swojej super parasolki. 

Schronisko nad Zielonym Stawem. Z daleka staw jest równie malowniczy jak z bliska, czego nie można powiedzieć o schronisku.

Nieco styrani wracamy łąkami pełnymi Wierzbówki Kiprzycy. Te łąki to znów pozostałość po pamiętnej wichurze z 2007 roku, która w ciągu jednej nocy zmieniła krajobraz nad Tatrzańską Łomnicą.

Zdjęcia MisQ i Lukcio.