2012.02.11 – Zimno, zimno, gorąco. Kościelec i Karb

Rutyna weekendowych poranków ostatnich tygodni jest osłabiająca, a kiedy na dworze (zewnątrz, polu) jest – 20 st. C świat poza kołdrą wydaje się nieprzyjazny. Szczególnie o 4 rano.  Zastanawiam się czy mogę znaleźć jakieś dobre wytłumaczenie i wysłać SMSa dlaczego dzisiaj nie jadę w Tatry: „Brzuch mnie boli?” odpada, sam bym to wyśmiał, tyle razy słyszałem takie wymówki; „Życie nie ma sensu” – lepiej, ale dla kogo o 4 rano ma? No może dla tych, którzy zmierzają na poranną mszę, szachrit albo medytację o brzasku. Nic, trzeba się pozbierać – Kościelec czeka.

Bez wielkiego zaskoczenia stwierdzam, że nowiutki, złoty termos, zakupiony po okazyjnej cenie w sieci marketów zaczyna parzyć w kilka minut po zalaniu go wrzątkiem. Nie wróży to wielkich szans na ciepłą herbatę za kilka godzin. Srebrna skoda Andy`ego pojawia się na Krowodrzy kilka minut po umówionym czasie. W te kilka minut zdążyłem skostnieć, niezła zapowiedź warunków.

Trochę marudzimy z Andy przy Rondzie Kuźnickim wypożyczając narty. Po doświadczeniach sprzed dwóch tygodni zostawiłem swoje archaiczne klepy w piwnicy. Zobaczymy na ile sprzęt pomoże mi w moich brakach w technice jazdy pozatrasowej – czytaj ile razy mniej polecę twarzą w śnieg.

W busie do Kuźnic bratamy się w ciągu 5 min z ekipą ze Śląska, też kolarski rodowód, ale raczej grawitacyjny. Zakładamy foki, wzmocnienie i w las.  Jest niemiło, pomimo, że napieramy pod górę policzki sztywnieją od mrozu. Myślę, że może być blisko – -25-30 st.  Po kilkunastu minutach wychodzimy jednak wyżej i robi się nieco cieplej, pojawia się nadzieja, że wszystko będzie dobrze, bo szczyty są już oświetlone słońcem.

W słońcu cieplej. Z Andy wyłaniamy się na polanę. Fot. MisQ

Znaną trasą osiągamy Murowaniec. Po drodze okazuje się, że w wypożyczonych nartach mam rewelacyjne foki Pomoca, Andy tu i ówdzie ślizga się na stromszych podejściach, ja mogę iść jak przyklejony, z każdym krokiem czuję, że lżejsze narty (mam na nogach Hagany Carbon z wiązaniami Diamir Experience) czynią przewagę. Tysiące, dziesiątki tysięcy kroków przemnożone przez 0,5 kg oraz przewyższenia powodują, że zmęczenie przychodzi nieco wolniej.

Już w Dolinie Gąsienicowej. 


Cel – Szczyt Kościelca wyłania się za garbu

Kolejne zdjęcia z cyklu Kośclelec i My. Jeszcze na granicy lasu. 


Znów pozowanie z Karbem i Kościelcem w tle. MisQ i Lukcio prezentują okulary spawalnicze. Andy – słusznie – zachowuje dystans.

Podchodzimy pod przełęcz Karb od strony Doliny Gąsienicowej, po drodze robiąc popas w Murowańcu. Pogoda jest idealna. Na górze nie mniej niż -8 st. C, więc dość często zatrzymujemy się na zdjęcia. Sekcja piesza czyli Lukcio i MisQ idą z przodu, po zejściu z ubitego szlaku zapadają się natychmiast po kolana i głębiej.

Dochodzimy na przełęcz Karb. Tłoczno. Kilka ekip przymierza się do zjazdu, jacyś taternicy robią akcję z użyciem lin. Postanawiamy podejść ponad przełęcz i tam założyć raki, zostawić narty.  Jest zjazd z Kościelca, ale o trudności 3. Po porażkach z 2 Karbem dwa tygodnie temu nie mam ochoty na podwyższanie skali trudności, raczej na ćwiczenie techniki na 2.

Zostawiam ciężki plecak, biorę tylko aparat i telefon oraz kilka kostek czekolady.

MisQ wędruje w górę, a nad nim Andy i Lukcio


Rzut oka wstecz na Dolinę Gąsienicową i Karb.

Wspinaczka jest dość łatwa. Kije, którym dorobiłem dodatkowe chwyty, w 2/3 wysokości ułatwiają podparcie. Idę spokojnie rozglądając się. Jest dość wcześnie, pogoda pewna, spotykamy kilka ekip. Trudność podejścia wynika z przewyższenia i stromizny. Koncentracji wymaga jednak zachowanie uwagi przy stawianiu stopy i nie wbicie sobie zęba raka we własną nogawkę. Są ze dwa miejsca na które trzeba się wdrapać zaczepiając zębami raka o niewielkie występy skalne, gdyby odległość do uchwytu była mniejsza niż 20 cm, byłoby dobrze, ale nie jest więc trzeba się zmagać ze śliską materią. Przy zejściu spotkamy na tej sekcji ekipę, która wyraźnie będzie miała problem z pokonaniem stopnia. Bardziej z powodu strachu przed tym co się stanie, kiedy się nie uda, niż rzeczywistej trudności.  Szczyt Kościelca. Widok na Świnicę, Zawratową Turnię i grzbiet Orlej Perci zatyka.

Razem na szczycie

Nie spieszymy się żartując na szczycie, robiąc mnóstwo zdjęć. Zejście. W rakach czuję się pewnie, stawiając każdą stopę na wprost stromizny. Ekspozycja oswojona wieloma wyprawami nie robi wrażenia. Trzeba tylko zachować uwagę w stawianiu stóp. Nie dotyczy to wyraźnie Lukcia i MisQ, którzy prawie zbiegają po stromiźnie, raz po raz pozwalając sobie na zsunięcie się po sypkim śniegu. No cóż wiek zobowiązuje, zostawiam harcującą młodzież, koncentrując się na każdym kroku i miejscu gdzie szukam oparcia dla kija. Idzie płynnie.

Przy grupie kamieni, gdzie zostawiliśmy sprzęt robimy dłuższy popas. Mamy sporo czasu. Robię więc ławeczkę z nart i grzeję się słońcu. Lukcio robi pokaz wspinaczki, MisQ ogląda raka, w którym pomimo krótkiego stażu, nie wytrzymał koszyk. Niemiło. Wszyscy mamy raki tej samej, uznanej jednak firmy – Climbing Technology. Ten sprzęt nie powinien zawodzić.

Lukcio na chwilę przed skokiem

Czas ruszać. Z Andy zdejmujemy foki i zjeżdżamy do przełęczy. Śnieg od południowej strony ma niemiłą strukturę. Łamliwa 15 cm deska, nie dość, że czyni zbocze lawiniastym, to jeszcze łamie się pod ciężarem nart co rusz zatrzymując nas w miejscu.

Karb. Początek zsuwamy się bokiem, później pierwsze skręty. Jest dużo lepiej niż przed dwoma tygodniami. Śnieg twardszy, narty pomagają zamiast przeszkadzać. Czekam na Andy`ego, po drodze widzę jak jakiś przedmiot odrywa się od Lukcia i nabiera prędkości na stromiźnie, za chwilę słyszę ostrzeżenia MisQ – zsuwa się dużą prędkością w stronę Lukcia, najpierw ostrzegając przed lotem, a za chwilę słyszę, że chłopaki chichoczą. No tak – norma.

Żleb z przełęczy Karb


Na raty. Ruszam i czekam, Andy dojeżdża i tak na dół.

Tam byliśmy 🙂

Dalej już standard. Murowaniec, lekki przepak i o różowym zmierzchu wjeżdżamy w las, nartostradą dostając się do Kuźnic. Po drodze wypadam jeszcze na chwilę z trasy zlatując metr w dół, w puch, ustałem, ale musiałem się gramolić.

Kolejna fantastyczna wycieczka. Wszystko się zgadza.

 Giewont i różowa zapowiedź mroźnego wieczoru

 

2012.01.29 – Dwa żleby w barszcz. Świnicka Przełęcz i Karb.

Plan jak zwykle wyglądał ambitnie, ale realnie. Z Kuźnic przez Myślenickie Turnie na Kasprowy i dalej Beskid, Pośrednia Turnia i zjazd z przełęczy pod Świnicą.

Tym razem do ekipy pieszej MisQ i Lukcia dołączyli teamowy kompani: Roza oraz Maciu. Skiturowy skłąd był pełny: Andy, PePe i ja.

W Kuźnicach dostajemy logery gps do badania ruchu skiturowego. Do studentek AWF rejestrujących nasze dane dołącza narciarz. Narzeka, pewnie częściowo słusznie, na wszechobecną rejestrację i gromadzenie danych osobowych.

Zimowe dekoracje na Bystrej

Ostatnio prowadzę się nad wyraz higienicznie więc ufałem swojej formie, a pogodowy wyż i marne – 12 st. oraz obfita pokrywa śnieżna miały zapewnić widoki i odpowiednią warstwę śniegu pod foką. Tak było. Po osiągnięciu Myślenickich Turni pojawiły się zaśnieżone granie i żleby.

Cel eksploracji to Przełęcz Świnicka. Po zaliczeniu w ubiegłym roku Zawratu i Skrajnej Przełęczy, żlebów określonych w 6 stopniowej skali trudności na 2 i 2+, nie spodziewałem się problemów z również dwójkową Śwnicką.

Nad Goryczkową. Szlak biegnie powyżej kolejki

Na stromym podjeściu zostałem nieco za ekipą, a dystans zwiększył się jeszcze po koniecznej walce z odklejającą się foką. Srebrna taśma naprawcza pomogła. Po kilkunastu minutach dotargałem się do biesiadujących pod górną stacją kolejki w Dolinie Goryczkowej.

Krótka akcja na grani za Beskidem

Trawersujemy Beskid, krótki kolejny popas na grani i osiągamy Skrajną Przełęcz. Andy dla którego to będzie pierwszy zjazd żlebem zagląda przez krawędź. Nie zwykł odpuszczać dlatego i tym razem nie wygląda na przerażonego. Spotykamy pojedynczych turystów i narciarzy, przed nami Świnica – cel wycieczki pieszej. Co ciekawe zimowy szlak biegnie na niedostępny w lecie dla turystów drugi wierzchołek tzw. taternicki. Jak się później okaże gruba pokrywa śniegu sprawi, że dla wyposażonych w raki i wytrenowanych sportowo Rozy, Luckia i Macia oraz MisQ to cel do szybkiego osiągnięcia. Tym bardziej, że pogoda świetna. Mijamy Pośrednią Turnię… i zza zbocza wyłania się tłum oczekujący na zjazd ze Świnickiej Przełęczy!

Nasi i tłumek narciarzy wysokogórskich na Przełęczy Świnickiej. Zjazd z asekuracją

Na dodatek narciarze zsuwają się używając liny do asekuracji. Jest tak trudno? To wycieczka prowadzona przez dwóch TOPRowców.

Tradycyjne zdjęcie przed zjazdem. Od prawej Andy, PePe i ja. Za nami masyw Świnicy.

To zdjęcie MisQ zrobił podczas podchodzenia na Świnicę. PePe i Andy obgadują trasę przejazdu. Ja już jestem w żlebie.

Ustalamy kolejność – jadę pierwszy, za mną Andy, a na koniec PePe. Jeszcze tylko podziwiamy ratownika, który zjeżdża do zespołu tak łatwo jakby zsuwał się po stromym stoku wyratrakowanej Gąsienicowej. Za chwilę okazuje się, że to nie był mój dzień. Śniegu dużo, nawet bardzo. Zastanawiam się, czy cały żleb nie wyjedzie spod nas i wykonuję pierwsze skręty. Czuję uda wyciorane podejściem, później źle obciążam przód narty i wylatuję wypinając tył. Zbieram się.

 

Andy wyżej zsuwa się sprawnie.

Ja znów kilka skrętów i znowu gleba. Tym razem wypina się wiązanie. Łapią mnie kurcze. Cholera. Nie jest dobrze. Wbijam nadgarstkiem wiązanie.

PePe w żlebie, za nim ratownik likwidujący stanowisko asekuracyjne wpięte do czekana


Sweet focia z Gąsienicową w tle

W tym czasie PePe sunie na dół, skręt za skrętem. Razem  Andy przejeżdżają obok.Ruszam w dół po wypłaszczeniu i głebokim śniegu. I znów wylatuję w górę żeby zanurkować twarzą w śnieg. Znów wiązanie. Pomału mam dość. Podjeżdżą do mnie skiturowiec. Chce pomóc. Pytam go czy zna moje Silveretty – Znam, pracowałem w sklepie – odpowiada z uśmiechem. Sprawnym ruchem wbija wiązanie i mogę dołączyć do chłopaków. Śniegu mnóstwo, myślę, że bez nart zapadłbym się po pachy.

Andy na tle swojego pierwszego żlebu (przełęcz z prawej strony Świnicy)

Wcześniej, z grani Przełęczy zauważyliśmy, że przełęcz Karb, z której żleb schodzi stromo do Czarnego Stawu Gąsienicowego jest łatwo osiągalna z tej strony Masywu Kościelca. Podjęliśmy decyzję, że bierzemy ja na cel. A więc będą dwa żleby w jeden dzień.

PePe w drodze na Karb. Nasz drugi żleb dzisiaj. Po prawej stronie Kościelec.

PePe dzisiaj ma formę w górę. Także w dół wyraźnie poprawił sylwetkę i technikę jazdy. Tam gdzie moje przody nurkują każąc obciążyć maksymalnie tyły, kosztem sterowności, szerokie dzioby jego haganów wynoszą go nad powierzchnię śniegu.

Klejenie fok, 15 minutowy marsz w górę i dochodzimy na przełęcz Karb.

Z przełęczy Karb widać więcej. Od lewej Kościelec, Świnica, Przełęcz Świnicka z naszym żlebem, Pośrednia Turnia i za nią Skrajna Przełęcz, na której straciliśmy skiturowe dziewictwo rok temu

Chwilowo mam dość górskiej przygody. Muszę posiedzieć, zjeść. Nogi jak galareta, wypinają mi się narty, a tu jeszcze przed nami zjazd stromym żlebem. Wyznaczam sobie czas – kiedy granica słońca i cienia dotrze do przełęczy ruszamy.

Najpierw niezdarnie zsuwam się krawędzi. Ruszamy. Nabieram prędkości, uda nie utrzymują i lece twarzą w śnieg, narty mam nad głową, za chwile znów głowę w śniegu, usta zapchane, i znów narty nad głową. Lecąc wyprzedzam Andy`ego. Charcząc wypluwam śnieg, który zakleił mi usta.Gramolę się i zjeżdżam, tym razem Andy ma kłopot – gubi nartę. Czekamy z PePe aż się podniesie, a ja oglądam sobie żleb z perspektywy jego połowy. Z dołu wydaje się wąską, prawie pionową kreską, tutaj jest szerokim śnieżnym polem. Stoimy i wyobraźnia pracuje… a gdyby tak nagle wszystko ruszyło. Brrr… Na szczęście Andy dojeżdża i możemy oddalić się w stronę Murowańca, gdzie spotkamy ekipę pieszą sprawnie zasuwającą po głębokim śniegu na rakach, butach i tyłkach uzbrojonych w plastikowe jabłuszka.

Po drodze jeszcze mylimy drogę co zmusza nas do wypięcia nart i marszu. Obok kosówki zapadam się po pas. Wykończony gramolę się jak z przerębli na krę używając nart. Przez 5 minut miałem dość gór, skiturów i zimy.Na szczęscie doświadczenie uczy, że w takiej sytuacji jest tylko jedno wyjście: nap… Murowaniec, stara nartostrada i parking w Kuźnicach. Dawno nie byłem tak potwornie zmęczony.

„(…) każde przejście zimowe nabiera w gruncie rzeczy posmaku pierwszego przejścia. Narciarz nigdy nie może wiedzieć ściśle, co go czeka na danej przełęczy. Choćby ją dwadzieścia razy przeszedł śpiewajaco, za dwudziestym pierwszym – da mu taką szkołę, że zbaranieje. Ale czy w tem nie tkwi właśnie najwyższy urok życia i nart poniekąd…” – Józef Oppenheim – taternik, ratownik, autor sławnego przewodnika z 1936 roku „Szlaki narciarskie Tatr Polskich i główne przejścia na południową stronę”. 

Czytając o jego długodystansowych jednodniowych wycieczkach , tzw. narciarskich wyrypach mam jednak nieodparte wrażenie,  że to nasze dzisiejsze przejście dla niego i jego towarzyszy byłoby tylko niedzielną wycieczką dla zaczerpnięcia świeżego powietrza przed obiadem. 

2011-01-21 – Babia Góra na skiturach II

Babia Góra na skiturach. Zimowa, zwykła wycieczka na najwyższą górę naszych Beskidów nabrała nowego znaczenia z powodu zdarzeń, które miały miejsce w około godziny po zejściu ze szczytu – akcja GOPRu, podkręcanie w mediach.
Ruszyliśmy z Krowiarek z zamiarem zrobienia standardowej trasy: Przełęcz Krowiarki-Babia Góra-Przełęcz Brona-Markowe Szczawiny-Przełęcz Krowiarki.Tym razem do ekipy w miejsce MisQ dołączył Przemo. Lukcio na piechotę, Andy i ja na skiturach. Powyżej Zawoi śniegu coraz więcej.

Na szlaku zima w pełni. Lukcio sprawdza głębokość śniegu

Przemo docenia zimowe wycieczki

Widoczność średnia, ale nie najgorsza. Wieje dość mocno. Za Sokolnicą robimy postój. Kijek wchodzi po rękojeść. Warstwa śniegu ma 140  cm. Idzie się nieco łatwiej niż tydzień temu na Turbaczu. Śnieg jest bardziej zbity. Piechurzy od czasu do czasu zapadają się po uda. Do naszego postoju dochodzi najpierw ekipa z Bielska, a później pojawia się Jacek Gil, znany krakowski maratończyk.

Ponad granicą kosówki natura, jak to na Babiej Górze, rzeźbi fantastyczne kształty. (Fot. Andy)

 Tabliczka z nazwą szczytu w zimowej szacie

Diablak. Przemo, Lukcio, Andy i ja. Chronimy się za kamiennym wałem, posiłek i ruszamy w dół. 

Na początku trudny kawałek po zamarzniętym śniegu, a później wjeżdżamy w puch i tak przez przełęcz Brona do schroniska. Przeszlifowałem narty w Zawoi, więc jedzie się dużo lepiej. Wiem, że następnym razem trzeba wybrać zjazd do Lipnicy, bo trasa z Markowych Szczawin do Markowych Szczawin nieco nudna, a sam zjazd krótki.

Po drodze spotykamy jeszcze grupkę turystów, którzy mówią, że są z Bielska i że jutro spotkają się w schronisku z … grupą, która zamierza biwakować w nocy na Babiej Górze. 
W samochodzie dowiadujemy się, że cała Polska przejmuje się losem grupy turystów uwięzionych na Babiej Górze „w ekstremalnych warunkach pogodowych”. Musiało się gwałtownie pogorszyć, bo podczas naszego pobytu panowały tam „normalne zimowe warunki”: około – 10 st., wiatr, śnieg i nadciągające od czasu do czasu chmury. 

Dziwny przypadek. Z nadchodzących informacji wynika, że wyszli z Krowiarek o godz. 14! Trzeba mieć tupet. My ruszyliśmy około 10 z powodu operacji ze sprzętem, a miałem przeświadczenie, że ruszamy trochę późno.

2012.01.15 – Gorce – Turbacz

Wobec 4 stopnia zagrożenia lawinowego w Tatrach trzeba było poszukać czegoś co się nadaje do eksplorowania w złej pogodzie i przy obfitych opadach śnegu. Wybór padł na Turbacz (1310 m n.p.m), mekkę letnich wyjazdów rowerowych Krakusów…, na którym nb. dotąd nie byłem.

Droga z Koninek przez Obidową. Śniegu mnóstwo i cały czas intensywnie padało. 

Kiedyś tradycja nakazywała rozbierać choinki po święcie Trzech Króli. W Gorcach najwyraźniej od tej daty zaczynają stroić i to jak!

Oczekując na PePego, który postanowił zjechać i podejść po stoku w Koninkach, mogłem sobie popodziwiać Gorce zrobione na biało.

Monochromatyczne stwory w strzegły szlaku, swoją drogą całkiem dobrze przetartego, jak na warunki pogodowe.

Za Obidową. PePe, któremu zostawiałem znaki na śniegu, nadszedł i ruszyliśmy wyżej. Im wyżej tym mocniejszy wiatr, więcej śniegu, widoczność gorsza. GPS jednak nie dawał się zgubić.

Przy schronisku pod Turbaczem. Tradycyjne zdjęcie przed zjazdem. Schronisko było pełne turystów, głównie skiturowców, którzy pewnie tak samo jak ny zrezygnowali z wyjścia w Tatry, a nie mogli usiedzieć w domach.

Wybraliśmy niebieski szlak do zjazdu. Było kilka miłych fragmentów, w lesie, ale większość to dość mozolne przepychanie się przez śnieg i nieustanne sprawdzanie na GPSie, czy idziemy po szlaku.

Turbacz to świetna góra na zimową wędrówkę, trochę gorsza do zjazdu, ale to też może wina nadmiaru śniegu i moich nart, które nie chciały nieść. 

2012.01.10 – spinning

2 h

Dzisiaj skończył mi się karnet. Muszę jednak zmienić klub. W moim obecnym klubie – Fitness Młyn przy Dolnych Młynów niestety brakuje powietrza na sali spinningowej i po 15 minutach się duszę. Nic nie dają wentylatory i uchylone okno. Dramat. Zamierzam do menu włączyć sesje po 3 h. To w tych warunkach byłyby po prostu sesje odwadniania się, a nie treningi.  

Szkoda, bo mały fajny klub, z przesympatyczną obsługą, a jedna trenerka zaraziła mnie tym hiciorem, nie mogę się od niego odczepić, albo on ode mnie.

https://www.youtube.com/watch?v=8UVNT4wvIGY

BTW zwróćcie uwagę na język komentarzy. To jest oficjalny klip, światowego przeboju, a 60 % komentarzy jest po polsku. 

2012.01.07 – Zmarzły Staw

Ostatnio często jestem w Tatrach. Można by sądzić, że w wycieczce nad Zmarzły Staw są wyłącznie te same powtarzalne czynności: poranne pakowanie, poranne i zaspane bredzenie o wszystkim i niczym w drodze do Zakopanego, przepak, klejenie fok i zasuwanie krok po krok co raz wyżej. Żeby nie popadać w opisy przyrody, to stwierdzę tylko, że ze zdziwieniem zauważam, że ciągle tak nie jest. Otoczenie w zimie zadziwia, zachwyca i odbiera dech. Jak brzmi ulubiony cytat Versusa – mojego adwersarza w sprawach światopoglądowych „Cierpimy z powodu braku zdumienia, a nie z powodu braku cudów.” – Gilbert Keith Chesterton.

Wyjazd stał pod znakiem dyskusji o pogodzie. Załamanie pogody w środku tygodnia, wiatr i świeży opad – idealne warunki pod lawiny, na domiar nie wiadomo było jaka będzie widoczność. Rozważaliśmy czy będzie coś widać i czy lawiniastość nie jest zbyt duża. Zwyciężył zdrowy rozsądek tj. idziemy do Murowańca, a później się zobaczy: albo Zawrat, albo lajtowo Kasprowy.
Ponieważ mamy szczęście mieszkać 1 h 30 min czystej jazdy od Ronda Kuźnickiego to uważam, że trzeba podejmować decyzję o wyjeździe ryzykując, że warunki będą takie sobie, niż odpuszczać. Ta taktyka sprawdza się w tym roku. Sprawdziła się też w sobotę.
Ekipa była liczna, bo poza friky teamem: Andy, Lukcio, MisQ była też Łatka oraz Schwepes ze znajomymi – Alicją i Czarkiem.
Z Andym tworzyliśmy sekcję skiturową.
Warunki były. Pokrywa śnieżna od Kuźnic pozwalały cała drogę przejść na fokach. Łamiące się powierzchnie pod Małym Kościelcem mówiły, że nie można dać się zwieść bajkowym krajobrazom. Nota bene następnego dnia TOPR zwiększył zagrożenie do 3.
Fizycznie to nie był mój dzień. Sądziłem, że po rozpoczęciu regularnych treningów będzie lepiej, ale nie było. Słabo z tempem na płaskim, pod górę dramat. Udało się jednak wciągnąć do Murowańca, a później nad Czarny Staw Gąsienicowy i tam decyzja: Karb pod Kościelcem (nie, lawiniasto), Zawrat (być może), Zmarzły Staw (na pewno). Rozdzielamy się. Lukcio i Schwepes idą wyraźnie szybciej niż reszta, dlatego umawiamy się na sposób kontaktu Idą na Zawrat, a jak dadzą radę to na Świnicę. Łatka i MisQ tworzą drugą grupę, a my z Andy trzecią. Po drodze przez zamarznięty Czarny Staw jeszcze mamy przygodę. Łatka wpada przy brzegu po udo w lodowatą wodę. Nam moczą się foki, do których natychmiast przywiera lodowa bryła (jest -6 st. C).
Słabo widzę wyjście na Zawrat, samo wejście żlebem pod Zmarzły nie jest łatwe. Kilka ekip prowadzi działania na lodospadach. Andy ambitnie ciągnie w górę na nartach, ja decyduję się troczyć narty i za chwilę jesteśmy razem. Zastanawiam się nad włożeniem raków, ale twarda skorupa butów na wibramie daje radę. Idąc pod górę notuję w głowie trasę zjazdu. To krótki zjazd, ale najeżony skałami i wystającymi fragmentami lodu, łatwo o głupi błąd.
Zmarzły. Spotykamy Łatkę i MisQ – nie idą wyżej. My też postanowiliśmy, że tu zostaniemy. Raz, że jest dość późno, dwa, że dla Andy`ego to pierwsze większe wyjście skiturowe i nie wie jak sobie poradzi w takich nieprzewidywalnych warunkach, tym bardziej, że chmura oparła się o ¼ Zawratowego żlebu i zjazd w takich warunkach byłby bardzo trudny.
Przebieramy się, Andy cierpi z powodu nowych butów i w dół. Tak jeszcze nie zaczynałem sezonu narciarskiego. Pierwsze metry na nartach w żlebie pełnym skałek. Czuję niepewność, ale z każdym metrem jest lepiej. Łachy puchu dają poczucie bezpieczeństwa. Andy daje radę.
Łatka i MsiQ pomagają z dołu wybrać trasę pomiędzy skałami. Kilka upadków, radosnych zresztą i spotykamy się w Murowańcu z wszystkimi. Tylko Lukcio i Schewpes dotarli na Zawrat, po dość morderczym przedzieraniu się przez śnieg. Później z Andym, którego tury wciągnęły ostatecznie, zaliczamy jeszcze bajkowy zjazd lasem do Kuźnic.
Resztę niech opowiedzą zdjęcia.

Na podejściu z Kuźnic do Murowańca żółtym szlakiem. Fot MisQ

W okolicach Betlejemki na Hali Gąsienicowej. Łatka, Alina i Czarek

Z Andy prezentujemy się na świeżym śniegu, co wyraźnie sprowokowało….

…Lukcia, który najpierw lojalnie ostrzegł a później powalił.

Łatka jeszcze suchą stopą, za chwilę zanurzy nogę w Czarnym Stawie

Podejście do Zmarzłego

Łatka w Żlebie

Chwilę przed zjazdem

W połowie zjazdu

Za chwilę Łatka (w niebieskim z tyłu) zrobi zdjęcie poniżej 🙂

Ładne. Prawda?

Andy badał też strukturę śniegu pozatrasowego

Zdarzały się momenty wygranej walki z puchem

W stronę Koziego, kolejny powód żeby tu wrócić.

A tu super foty Łatki