2011.12.13 – spinning

2 h

Spinning czyli indoor cycling, czyli rower stacjonarny z kołem zamachowym pod dachem. Zmieniłem klub, teraz chodzę do Fitness Młyn, gdzie używają do wspólnych zajęć rowerów innego producenta i nie może to się już nazywać spinnig.

To może mniej istotne. Ważne, że 2 godziny kręcenia bez przerwy. Obciążenia małe i średnie. Tętno skacze jak głupie, ale to już znam – za dwa tygodnie się uspokoi.

Dobrze się poczułem, że coś znowu robię. 

2011.12.11 – Starorobociański Wierch.

Znów Tatry, znów ta sama zła myśl o wstawaniu o 4 rano i ten sam zachwyt 4 godziny później, gdy idziemy Chochołowską. Ekipa stała: Andy,Lukcio, MisQ i ja. Cel ten sam co dwa tygodnie temu – Starorobociański Wierch.

Więcej relacji w podpisach pod zdjęcia (większość zdjęć autorstwa Lukcia)

Nudnawa i śliska Chochołowska, no cóż, wszystkie atrybuty drogi do raju. Andy, MisQ i Lukcio.

Z Chochołowskiej odbijamy szlakiem na Trzydniowiański wierch. Najpierw jest stromo, później robi się ślisko, a na granicy lasu i kosówki zalega świeży śnieg. Zakładamy stuptuty (ochraniacze na nogawki), ja wpinam się w raki i idziemy. MisQ grozi, że zostawi mnie na szlaku.

Im wyżej śniegu więcej, wyłaniają się też przysypane szczyty. Przed nami punkt docelowy naszej wycieczki sprzed dwóch tygodni  – Wołowiec 2064 m.n.p.m

Zbliżamy się do Trzydniowiańskiego. 1768 m.n.p.m. Na grani śniegu mniej, tu i ówdzie zlodzone płaty.

Zostaję w rakach. Podeszwy mam dość śliskie. Opanowałem już technikę poruszania. Kalkuluję, że pewność stawiania stopy w każdym kroku zwróci się w ciągu całego dnia, kiedy nie będę potrzebował walczyć ze ślizgającymi się stopami.

Pierwsze tej zimy zaspy i nawisy. Mamy -5 st., wieje umiarkowanie. Pogoda rehabilituje się za wybryk sprzed dwóch tygodni. Lawinowa 1. Obserwuję uważnie nawisy i nawiane pola śnieżne. Po ubiegłotygodniowym wykładzie specjalisty od lawin z TOPR (w ramach Krakowskiego Festiwalu Górskiego), doświadczeniach ubiegłej zimy, lekturze książek i for internetowych staram się szacować lokalne niebezpieczeństwo, ale poza dużą łatą na zboczach Starorobociańskiego i miejscowych nawisach nie widziałem potencjalnych zagrożeń. Co oczywiście nie oznacza, że ich nie było.

Osiągamy Trzydniowiański. Nie wiedzieć dlaczego mój chwilowy odpoczynek skojarzył się Lukciowi ze zdjęciem poniżej…

…tajemniczego ciała na szczycie Aconcagui…

Kontemplacja Trzydniowiańskiego

W ciągu całego dnia (9 h wędrówki) spotkaliśmy 9 osób 🙂 To jeden z powodów, dla których w Tatry należy chodzić zimą.

Na południowych stokach śniegu symbolicznie.

Starorobocianski 2176 m. Świętujemy zdobycie i przygotowujemy się do ucieczki. Tymbark (na pierwszym planie) w plecaku Lukcia już zamarzł i dmuchało naprawdę mocno.

Wiejemy więc w stronę Siwej Przełęczy. Tam mamy zdecydować czy wracamy do Doliny Starorobociańskiej, czy dorżniemy się idąc przez Grzbiet Ornaka

Na północnym zboczu Starorobociańskiego.

Siwa przełęcz. Nie czekałem na chłopaków, ruszam w stronę Ornaka. I tak mnie dogonią.

Tu trenowałem zagadnienie. Raki na skale. Udało się.

Robi się bajkowo. Godz. 15. Przed nami Ornak – ostatni cel dzisiejszej podróży, w oddali Błyszcz. 

Zmierzch w górach. 

Po bezpiecznej stronie. Dzisiaj wszystko się układało. Pogada, wyliczenie czasu. Dlatego granicę kosówki osiągamy o zmierzchu. Można zaliczyć dupozjazdy.

Stąd jeszcze półtorej godziny przez las i dolinę. Pizza przy Szymoszkowej i o 22 w Krakowie.

2011.11.29 – ścianka

Regularnie, razem z PePe, a ostatnio również z MisQ chodzę na ściankę. Dla opisu tej aktywności nie używam żadnych większych słów. To dla mnie zajęcia ogólnorozwojowe bardziej, niż wstęp do wspinaczki. Zakładam, że umiejętność asekurowania i obycia z uprzężą oraz przyrządem asekuracyjnym może się przydać podczas naszego narciarstwa wysokogórskiego, choćby po to żeby przejść bezpiecznie oblodzoną sekcję. Popełniam wszystkie błędy nowicjusza, etc. ale mnie to bawi.

 

 

2011.11.27 – Wołowiec

Chochołowska-Wołowiec-Rakoń-Grześ-Chochołowska

Tatry Zachodnie… nas pokonały. Po wejściu na Wołowiec mieliśmy -5 st., wiatr, śnieg i co raz mniejszą widoczność. Zrezygnowaliśmy z wycieczki na Starorobociański Wierch, poszliśmy w stronę Rakonia i Grzesia. 

 

Jeden z niewielu fragmentów zmrożonego śniegu. Poza tym były skały, lekko przypruszone świeżym opadem

Na szczycie Wołowca. Zaczynaliśmy przymarzać

Nie wszystko poszło dobrze. W drodze na Grzesia.

2011.11.13 – Świnica i Mały Kozi

Znów w Tatrach. Tym razem Zakopane-Kalatówki-Przełęcz pod Kopą Kondracką-Kasprowy Wierch-Świnica-Zawrat-Mały Kozi Wierch-Kozia Przełęcz-Dolina Gąsienicowa-Zakopane.

Ledwie żyję. Wycieczka z Lukciem i PePem. Piękna pogoda, mniej bezpiecznie niż zawsze. Trochę śniegu i lodu na trudnych fragmentach. Przejechało mnie okrutnie.

2011.11.10/11 – Skrzyczne Nocą

Tradycyjny bałagan przed wyruszeniem. Godz. 22. Garaż w Milówce

Z cyklu wariackich przedsięwzięć: nocna wyprawa na Skrzyczne. Było zimno, ale sucho. Oczywiście wyprawa na rowerach 🙂

Relacja z rowerowania

O 5 byliśmy z powrotem w Milówce.

„Dzisiaj nad ranem zakończyła się trzecia (druga udana) ekspedycja Skrzyczne Nocą. Dziesięciu chłopa ruszyło z Milówki (gościnna meta u PePe) o 22:47 w czwartek. Wybraliśmy łagodny wariant wjazdu asfaltami i szutrami od strony Żywca. Tempo było spokojne, dostosowane do zamykających stawkę Jelitka i autora newsa. Przed godz. 2. dobijaliśmy się już do drzwi schroniska. Chłód dochodzący do -8 st. C, wiatr i osadzająca się szadź, a także księżyc nad chmurami sprawiały, że Skrzyczne rzeczywiście skrzyło się na srebrno. W schronisku czas na żarty, krupnik i przebranie ciuchów i tu nastąpił mały rozłam. Jelitek nie czuł się dobrze więc postanowił wracać tą samą drogą – szutrami w dół. Miki i Maciu zdecydowali się towarzyszyć mu w powrocie.
PePe planował ambitny wariant powrotu, ale po naradzie ustaliśmy, że należy go skrócić, tak żeby zdążyć do Milówki na 5 rano.
7 osobowa ekipa ruszyła więc granią, a ekipa schroniskowa znalazła ciepłe fotele i … zasnęła.
Pojechaliśmy w stronę Malinowskiej Skały. Było mroźnie, ale sucho i praktycznie bez śniegu. Po około kilometrze MisQ złapał gumę w swoim bezdętkowym zestawie, który ani się nie uszczelnił, ani nie pozwolił dopompować. Zatrzymaliśmy się i wszystkim zrobiło się cholernie zimno. W ruch poszły dodatkowe pary rękawic, kolejne kurtki, machanie kończynami, dzikie tańce żeby się rozgrzać. Był dylemat czy MisQ ma wracać do schroniska, czy jednak próbować jechać. Ostatecznie zjechaliśmy niżej, do lasu, gdzie osłonięci od mroźnego wiatru i wespół w zespół założyliśmy dętkę.
Później już sama przyjemność nocnego zjazdu w górach. Wariackiego, ale rozsądnego. Na chwilę tylko PePe przytulił się do matki ziemi, ale obyło się bez poważniejszych szkód cielesnych i materialnych.”