Let`s make blog again

Poprzednia platforma blogowa została zamknięta. I zrobiły się z tego cztery lata przerwy. Od znajomych z gazety.pl udało mi się zdobyć plik, który Lukcio wrzucił mi tutaj. Zacząłem czytać stare wpisy i okazało się, że było to ciekawe doświadczenie.
Postanowiłem, że to i owo wrzucę z przeszłości. Będą to bardziej obszerne podpisy do zdjęć, do których miło będzie wrócić za 5 lat. Pamięć ma swoje prawa i zapewne przebiją się te wspomnienia najbardziej wyraziste.

.

2018-09-22 – roczne podsumowanie

Pada i zimno. Więc dla pamięci kilka słów.

Wspinanie zimowe

Zimą było krucho było z czasem więc mam tylko trzy drogi zrobione w 2018. Puskas na Tępej na Słowacji, Głogowski i Kliś na Czubie pod Karbem. Jeszcze jesienią zrobiłem z Piotrkiem i Lidką kurs Drytoolingu u Damiana Granowskiego. Nie sądziłem, że będę prowadził drogi DT, ale już drugiego dnia musiałem 🙂 DT nie jest moją ulubiona formą aktywności skałkowej, ale trudno przecenić jego znaczenie jeśli chodzi o technikę operowania rakami i technicznymi czekanami.

 26993791_1996861927246816_1200356733273912627_n

Wspinanie w Rudym Dole – kamieniołom pod Częstochową. Fot. Damian Granowski

Lato przebiegało już znacznie lepiej. Przede wszystkim dużo czasu spędziłem w skałach na Jurze, w chorwackiej Paklenicy, w Sokolikach. Rezultatem są zdarte dwie pary butów i w miarę pewne i regularne prowadzenie dróg o wycenie VI, a tym wielu OS. Udało się tez poprowadzić jedną VI.1 dzięki pomocy Darka „Klamy” Żurka, który instruował od dołu. Nie mogę jednak napisać, że „robię” VI.1 bo póki co to był incydent. Wstawiałem się również w inne VI.1, ale bez sukcesu. Od sierpnia z kolei spręż na wspinanie sportowe mi opadł i przeniosłem energię na Tatry i rower.

Największą przyjemność sprawiły mi jednak Sokoliki i Rudawy. Zwłaszcza urlop w Rudawach poświęcony na wspinanie tradowe wspominam szczególnie dobrze. „Cyfra” była marna bo do V, ale klimat tych póki co nieobleganych skał nie do podrobienia. Leniwa atmosfera urlopu, skały dla siebie, śniadanka na topie, polegiwanie w trawie… Znalazłem nowy wymiar wspinania. 

osterwa_01Autonova na Ostervie (SK). Kluczowe miejsce (VI/VI+) nie wyobrażam sobie poprowadzenia tej płyty chociaż udało się ją przejść bez obciążania przelotów. Dobrze, że Michał, który wspina się znacznie lepiej wziął to na siebie.

Inne górskie działania w tym roku:

Zamarła Turnia Lewi Wrześniacy V (z Tomkiem, trudniejszym wariantem)
Zamarła Turnia Droga Motyki V (z Lidką, cudowna droga)
Mnich Klasyczna IV (z Basią, na obozie klubowym, padało i nie wyszły nam bardziej ambitne cele)
Mnich Kant Klasyczny V+ (z Basią, trzeba było wracać do Krakowa wiec tylko dwa wyciągi, trudna rysa na starcie i wymagające zacięcie, chciałbym jeszcze tam wrócić)
Osterva Cesta Autonovy VI+ (z Michałem, sportowe obicie na tatrzańskich drogach)
Osterva Pavlín, I.Kráčalík V+ (jw. )
Osterva Julova Cesta V+ (jw.)
Skrajny Granat Prawe Żebro IV (z Agą, jej tatrzański debiut)
Zadni Kościelec Setka IV (z Andym i Piotrkiem, trzy wyciągi w deszczu i chwilowo padającym gradzie – bardzo pouczające)
Kieżmarski Szczyt Prawy Puskas IV (z Basią, wycof po 3 wyciągu – wszystko poszło nie tak)
Świnica Północny Filar IV (z Piotrkiem, rekonesans przed próbą zimowego przejścia)

Do tej chwili mam przewspinane prawie 8 km dróg w górę, 290 dróg. Marne szanse na 10 km, które miałem zaplanowane, ale sezon się jeszcze nie kończy. 

 

 

 

2017 – zimowe wspinanie

Zaniedbałem Cię pamiętniczku. Sporo się dzieje w pionowym świecie, znacznie mniej jeśli chodzi o rower i narty. Na rowerze mam przejechane dopiero 1500 km, sezon narciarski słaby zakończyłem jakąś wredną kontuzją pleców podczas zjazdu w okolicach Popradzkiego Plesa i z naszej dorocznej tury został mi tylko jeden dzień. Zanim rozpocznie się następna zima, krótka relacja z tej z pierwszej połowy 2017.

17523399_281249218999667_4410559831492190151_n

To już koniec zimowego wspinania. 15 kwiecień z Basia, po drodze Klisia

2017-02-05 – Czuba nad Karbem w Dolinie Gąsienicowej, droga Żebro Potoczka (M3). Z Piotrkiem Pisarkiem i drugim zespołem Basia + Ania. Wspinanie z pewnymi przygodami. Zaliczyliśmy mały zapych i jedno trudne miejsce sprawiło, że z przyjemnej, sprawnej wspinaczki zrobiła nam się górska przygoda. TOPRu nie trzeba było wzywać, wespół zespół poradziliśmy sobie, zjazd do Murowańca i później nocna jazda nartostradą przez las i „już” o 3 rano byliśmy w domach.

2017-02-17/19 – Kurs Lawinowy II stopnia nad Morskim Okiem. Ćwiczyć, ćwiczyć, ćwiczyć… Fajny, praktyczny kurs pod przewodnictwem Tomka Nodzyńskiego. Ponieważ teorię raczej znam, szukanie z detektorem ćwiczę na własną rękę, to najbardziej wartościowe było terenoznawstwo. Co innego wiedzieć, czego unikać, a gdzie jest bezpieczniej, a co innego zaplanować i zrealizować marszrutę w terenie. 

2017-03-04 – Tępa w Dolinie Złomisk, droga Żebro Galfyego (M3) z Piotrkiem. Przyjemne i sprawne zimowe wspinanie. Sprawność to jest coś do czego dążę w letnim i zimowym wspinaniu – o właściwiej porze rozpocząć, trafić pod drogę, nie zapchać się, nie zepsuć za bardzo prowadzenia liny i o właściwiej porze być w bezpiecznym terenie. Tak było tym razem. Przed zmrokiem byliśmy już przygotowani do zejścia łatwym terenem. No i epicki zjazd na dupach z Przełęczy pod Osterwą w stronę Popradzkiego Plesa.

2017-03-09 – Lodospady w Dolinie Białej Wody, Lodospad Mrozekovlas (WI3 – nasz odcinek WI1/2?) z Basią. Uparliśmy się żeby jeszcze w tym roku poprowadzić jakiś wyciąg na lodospadzie. Jak się człowiek uprze to sobie wmówi, że noce jeszcze zimne i kilkudniowe ocieplenie nie powinno „zlizać” lodospadu. Pod lodospad podeszliśmy po trawie, a w porównaniu ze styczniowym wspinaniem z lodu zostały nędzne ogryzki. Pomimo to wbiliśmy się jednak. Poszedłem pierwszy – Basia mówiła, że nie brzmi to dobrze, bo każde uderzenie czekanem w lód dudniło okrutnie. Na prowadzeniu tego nie słyszałem, niepokoił mnie tylko dźwięk potoku pod lodem, bardzo głośno i blisko. Po zrobieniu pierwszego wyciągu zdecydowałem się zjechać z kosówki… kiedy Basia poszła to zrozumiałem, a właściwie usłyszałem o co jej chodziło. Każde uderzenie czekana w lód brzmiało jak walenie pięścią w płytę z kartongipsu. Może i śruby lodowe siadały dobrze, ale to w co były wkręcane mogło się w każdej chwili wybrać w samodzielną podróż na dno doliny. Wycofaliśmy się pokornie.

2017-04-15 – Dolina Gąsienicowa, Kościelec, droga roga Klisia (M5) – wróciliśmy z Basią na tę drogę żeby zrobić ją samodzielnie. Jesienią tu kończyliśmy kurs taternicki, trzeba było zobaczyć czy teraz po nabyciu podstawowych doświadczeń „puści”. Zjechaliśmy na nartach z Kasprowego pod Kościelec, krótkie przeszpejenie się i w górę. Kliś jest dość łatwą drogą, prezentuje trudności M2/M3, „piątkowy” jest jeden fragment – mała przewieszka i zacięcie. Jesienią, idąc na drugiego, nie wyglądało ono strasznie, ale na drugiego, to na drugiego. Padło na mnie, że mam poprowadzić ten fragment. Na prowadzeniu już nie wyglądał tak łatwo, dla nieopierzonego zimowego wspinacza. Wbiłem dodatkowy hak żeby poprawić sobie morale i zahaczyłem rakami i dziabami dziurki i krawądki. Rozstawić się, ściągnąć z ręki i uff, uff… poszło. Nawet to było wspinanie. Frajda, której nie byłoby gdyby nie to, że w marcu byłem kilka razy na Zakrzówku potrenować drytooling. Proste drogi na dziabach, na wędkę ale buduje zaufanie, że atakujacy ząb raka umieszczony w małej dziurce (hakodziurce) to pewne stanie. Drytool to aktywność, którą planuję wdrożyć od późniejszej jesieni.

P70225131333

Z Moniką i Szymkiem nad Zmarzłym Stawem. 

Dodatkowo narciarsko: W lutym byłem też na ciekawej turze: Palenica-Piątka-Szpiglasowa Przełęcz-Wrota Chałubińskiego-Szpiglasowa Przełęcz-Palenica z mocną ekipą. I traumatyczne doświadczenie – zapomniałem jedzenia. Po Wrotach tak opadłem z sił, że i podejściowo było ciężko i zjazdowo. Tomek podzielił się ze mną kanapką.Udało się też odbyć dwie zimowe wycieczki w Tatry z dziećmi. Maciek na nartach wszedł na Kasprowy Wierch i zjechał w trudnych warunkach, a z Szymkiem i Moniką zaliczyliśmy Zmarzły Staw.

2017-01-15 Biwak i wspinanie w dolinie Białej Wody

Z cyklu pierwszy raz. Zimowy biwak. Okazją było krótkie zgrupowanie Klubu Wysokogórskiego Kraków. Marszruta następująca: Łysa Polana – Tabor w Dolnie Białej Wody – Nocleg – Lodospad w Dolinie Ciężkiej, a dalej się zobaczy. Ugadałem się z Michałem i Grześkiem na wspólną podróż i wspólne działanie. Sam kompletowałem jeszcze zimowy sprzęt więc połączenie sił miało głęboki sens. Wieczorem ruszamy z parkingu na Łysej Polanie. W porównaniu z moim ostatnim pobytem jest prawie ciepło, może z – 8 st. C. Po ostatnich opadach prawie wszyscy poruszają się na nartach, niektórzy ciągną sprzęt biwakowy na sankach. Ma to sens zwłaszcza, że przed nami około 3 godzin przeważająco płaskim terenie. 

DSCN0353

Kawalkada porusza się w stronę taboru. Fot. Michał Natkaniec

Torujemy drogę. Na miejscu trzeba sobie odkopać podest pod namiot. Okazuje się, że Michał… zapomniał rurek do namiotu. Decydujemy, że Michał będzie spał pod wiatą, ja z Grześkiem zmieścimy się do jednej dwójki. Po północy udaje się wreszcie wgramolić do wewnątrz. Jest trochę ciasno, ale dość ciepło. Wkładki do butów skiturowych wkładam do śpiwora, ciuchy pod głowę i spać. Nad ranem okazuje się, że mój śpiwór z rekomendowanym zakresem spania do – 15 st. C nie daje rady. To było do przewidzenia, kupiłem go kilka lat temu z myślą o spaniu najwyżej w okolicach 0 st. C. Syntetyczne ocieplenie nie wystarcza. Rano wokół pełno wilgoci, dwóch facetów potrafi nachuchać. Nie wiem czy Michał śpiący na dworze nie wygrał.

DSCN0355

Nasz namiot o poranku. Trochę przysypało. Fot. Michał Natkaniec

Wyjście z namiotu to wyzwanie. Śniadanko to opatentowane już w zimie wrapy z nutellą i dżemem i duuuuże ilości herbaty. Idziemy się wspinać większą grupą. Mikołaj rekomenduje wodospad Ciężki, prosty (WI 3) i ładny. Podejście pod ścianę na nartach. Nie decyduję się prowadzić pierwszego wyciagu (WI2). To była dobra okazja, ale wolę podziałać jeszcze w nieco spokojniejszych warunkach. U nas pierwszy wyciąg prowadzi Michał, drugi Grzesiek. Marzniemy solidarnie, pierwszy wyciąg nie za trudny, właściwie trochę żałuję, że nie prowadziłem, za to pod dojściu do stanowiska widok zapiera dech w piersiach. Cyrk lodowy, wylany lodem o przeróżnych kolorach od żółtego, przez szary do ultramarynu. Warto było spędzić tę noc w tej mokrej szmacie.

32194474582_99447bd949_z
Drugi wyciąg Lodospadu Ciężkiego. Fot. Michał Semow

Drugi wyciąg zdecydowanie poza moim zasięgiem. Mimo, że idziemy łatwiejszym wariantem to nie do przejścia na prowadzeniu byłby dla mnie lodowy kominek. Brakuje techniki. Próbuję się rozpierać, rozstawiać, ale ani przez chwilę nie czuję, że kontroluję tę wspinaczkę. Może w następnym sezonie się uda.

32194306552_dfae928abc_z

Mikołaj prowadzi trudniejszy wariant (WI5?). Fot. Michał Semow

W końcu dochodzimy do drugiego stanowiska. Jest jeszcze trzeci wyciąg, krótki i łatwy, ale nie decydujemy się. Zapada zmrok i zespół po zespole zjeżdżamy w dół. Później jeszcze tylko nocny zjazd najpierw spod skały, a później lasem i można się suszyć po wiatą.

DSCN0388

Wieczorna biesiada, suszenie się i grzanie przy ognisku.

Następnego dnia wstajemy dość późno, bo integracja się mocno przeciągnęła. Tym razem dodatkowo przykryłem się płachtą biwakową. Było trochę cieplej. Decydujemy się przejść na wycieczkę skiturową na próg Doliny Kaczej. Piękna pogoda i ten wszechobecny puch.

31532460263_62e2f9348b_z

Zjazd do lasu, krótkie odcinki nirwany. Fot. Michał Semow.

Kończymy wypad pakowaniem, a ja się bardzo cieszę, że kolejnej nocy nie spędzę w mokrym namiocie. Bardzo dobrze sprawdził się materac termaresta, słabo moja kurtka puchowa i śpiwór. Słowo puch jest kluczem.

2017-01-06 Wspinanie lodowe dolinie Białej Wody

Wczesna jesienią rozmawialiśmy z Baśką o planach. Zgodnie uznaliśmy, że wspinanie w lodzie to może tak, ale na pewno nie w tym sezonie. No więc jak się rzekło już w styczniu byliśmy na Kursie Lodowym w Dolinie Białej Wody. Kurs z Robertem, oprócz nas był drugi zespół z Klubu: Ania i Lidka.

15895608_1373191412711375_2844246833602702996_o

Wisimy na własnoręcznie wywierconych stanowiskach Abałakowa. Trzyma. Inna sprawa to zjeżdżać z wykorzystaniem tego patentu. Za pierwszym razem pewnie zdubluję.

Przeraźliwe zimno da się znieść. Temperatura w nocy blisko – 30 st., w Dolinie około – 25 st. Kurczowe ściskanie uchwytu dziaby kończy się nieprzyjemnie dla paluszków. Nie należy też poprawiać bezmyślnie technologii. Wydawało mi się, że mam za duże buty wspinaczkowe, włożyłem wkładkę – cieniuśką. Tak mi się wydawało. Każde kopnięcie w lód lekko zdzierało paznokieć u stopy. Leciutko, a że kopnięć były setki, to wieczorem miałem problem z dojściem na odległą o 200 metrów stację benzynową. 

W ramach kursu zaliczyliśmy kilka dróg na wędkę. Prowadzenie w lodzie jest bardzo psychiczne. We wszystkich dziedzinach prowadzenie wymaga dużo większej wiary w swoje możliwości niż chodzenie na wędkę, ale jak to słusznie zauważył kolega, w lodzie ta różnica jest największa. Po pierwsze wkręcanie śrub, kiedy stoisz na zębach raków wbitych w lód już jest wymagające, po drugie musisz zaufać sobie, że to co wkręciłeś jest godne zaufania. Mówi się, że w „lodzie się nie lata”. Coś w tym jest. Po pierwsze pytanie o pewność przelotu, po drugie odpadnięcia z tym całym ostrym szpejem jest bardzo groźne. Mniej z tego powodu, że sobie można wbić własny czekan w ciało, bardziej z tego, że raki brutalnie zatrzymują lot. Wydawało mi się, że pod koniec drugiego dnia kursu będę gotowy żeby poprowadzić jakieś WI2, ale nie wystarczyło czasu, sformułował się tym samym cel na ten sezon. Poprowadzić.

15966255_1373191482711368_9046113792492696338_n

Basia na Kaskadach. Każdy marzył żeby już przestać się trząść z zimna na stanowisku asekuracyjnym i zacząć wspinać. 

Kurs jednak pożyteczny. Dostałem sporo istotnych wskazówek, głównie dotyczących techniki wspinania, ułożenia stóp, rozkładania ciężaru, kręcenia śrub, rozpoznawania rodzajów lodu etc.

2016-12-20 Kliś zimowo

Nie sądziłem, że Kurs Taternicki będę kończył w zimie, ale pogoda rządzi, więc urobienie kursu w 2 tygodnie należy włożyć między bajki. Do tego należy dołożyć podejście Roberta „Roko” Rokowskiego, który nie patrzy na zegarek, a czasami i na kalendarz. Wspinając się z nim z dnia na dzień nabierałem przekonania, że jego celem jest nie zakończenie kursu, ale wypuszczenie spod swoich skrzydeł osób, które są zdolne do samodzielnej działalności w górach. Dlatego nie odpuścił, chociaż zakontraktowanych dni kursowych uzbierało się nieco więcej. 

Ponieważ zdecydowaliśmy się na wersję fast to wjechaliśmy kolejką na Kasprowy, zjechaliśmy na nartach na Halę Gąsienicową a stamtąd do Kotła.Poszliśmy na zimową drogę kursową w Kotle Kościelcowym na tzw. Klisia. Droga wyceniona na V. Robert prowadził. Trudności pojawiły się już na początku, bo wybraliśmy wariant nieco trudniejszy z tych łatwiejszych.

Już tylko 2 metry dzieli mnie od ostatniego stanowiska na Kursie 🙂 

Tym razem byłem już przyzwoicie wyposażony. Po pierwsze wspianałem się w twardych butach skiturowych, po drugie miałem techniczne raki z jednym zębem atakującym (tzw. monopoint), po trzecie techniczne czekany. Nie domagało tylko to, że przedni ząb pożyczonych z klubu Petzl Lynx był tępy. Pierwsze kroki w skale uświadomiły jak bez sensu męczyłem się na wcześniejszych trzech drogach w turystycznych rakach. Monpoint po prostu trzymał, dlatego „piątkowe” zaciątko nie wydawało się zbyt trudne. Poza tym na drugiego można sobie pozwolić na śmiałe ruchy.

Kiedy byliśmy na pierwszym stanowisku zaczęło wokół krążyć czarne ptaszysko, głośno pokrakując. Mhm… tym razem pamiętałem żeby zawiązać plecak z jedzeniem i pokrywę z zamkami błyskawicznymi do głównego wora. Z zamkami kruki sobie radzą, z węzłami jeszcze nie. No więc ptaszysko natychmiast kiedy sprawdziło, że jesteśmy kilkadziesiąt metrów nad Czarnym Stawem zanurkowało w stronę naszych plecaków niczym A10 pikujący w stronę czołgów wroga.

Pamiątkowa fota. Zrobiliśmy to 🙂 

Wreszcie ostatnie stanowisko zmotane na solidnej kosówce i wyjście na grzbiet. Będziemy schodzić. Szybko pokonaliśmy drogę, w dół drogą zejściową do pozostawionych tam nart i plecaków. Mój przeciągnięty parę metrów, pokrywa częściowo wyszarpana, a zamek odsunięty. Dobrze, że mam zwyczaj przypinać klucz od samochodu do karabinka inaczej wracalibyśmy Szwagropolem. Za to Robert stracił część zawartości apteczki. Przepak, narty na nogi do Murowańca na piwo i na dół do Kuźnic. 

Koniec Kursu!

Zaczęliśmy w Tatrach w lipcu z Basią i Darkiem. Podzieliliśmy kurs na część tatrzańską i wyjazdową. Ta druga okazała się niezwykłą przygodą w Chamonix. Po pięciu miesiącach udało nam się zakończyć kurs w dwuosobowym składzie (z Basią), Darkowi pozostało jeszcze kilka przejść do wykazu.Co się udało? Zobaczymy – po drogach ich poznacie, a lista dróg TO DO rośnie. Na tej liście też drogi kursowe, zgodnie z dobrą maksymą Kurtyki. Wybieraj cele na które jesteś w stanie dotrzeć samodzielnie. Trzeba to sprawdzić. Na pewno trzeba było sporo determinacji do tego żeby dociągnąć do końca, tej związanej z logistyką, kosztami etc. Są pewnie inne drogi zdobycia doświadczenia i umiejętności taternickich, ta – kursowa – wydaje mi się jednak najbardziej pewna.

2016-12-17 Środkowe Żebro zimowo

Tym razem z Piotrkiem „PePe” obraliśmy na cel kolejny klasyk – Środkowe Żebro Skrajnego Granatu. Wieczorny trip do Murowańca i rano pod ścianę. Od ostatniego wypadu udało mi się kupić buty z twardszą podeszwą. Wybór padł na polecane Scarpa Guide, a niezawodny Andy. wyszperał dla mnie fajną ofertę. Wczorajsze podejście na Halę Gąsienicową nie było szczytem marzeń. Twarda podeszwa udowadniała prawdziwość jednej z recenzji tych butów: „pokazują swoją wartość, kiedy przemieszczamy się wertykalnie”. Fakt z horyzontalnym idzie im tak sobie.

Żeberko

O 10 pod ścianą. Znane mi dobrze miejsce startu. Szpeimy się i wkurzamy na ekipy, które nasikały na tradycyjne miejsce 1 stanowiska. Że też k… nie można przejść 5 metrów dalej. Prowadzę pierwszy wyciąg. Na nogach ciągle turystyczne i tępe raki, ale nawet z takim sprzętem jest łatwo. Znam przebieg drogi, wiec drugi też prowadzę, nadal nietrudno, tym bardziej że korzystam z obejścia. Jestem lepiej ubrany niż w Załupie H, zgodnie z radą Maćka „Chmiela” wlałem w siebie mnóstwo herbaty więc się nie odwadniam. 3 wyciąg prowadzi PePe. Najpierw kominek i przewinięcie na płytę. Nie bardzo pamiętam jego przebieg więc sugeruję mu żeby poszukał drogi bardziej „w prawo”. Poszedł i dalej kompletnie nic się nie działo. Lina jak stanęła tak stoi. 10, 15 minut – nic. Wreszcie coś poszło. Trwało to wieki więc przemarzłem do kości. Wreszcie idę.

PePe prowadzi 3. wyciąg

Najpierw prosto i później w zacięcie. Dwa friendy i hak na przestrzeni 2-3 metrów. Oho! Musiała tu być walka. Rzeczywiście, tym razem zostaliśmy pokarani za nieodpowiedni sprzęt. Tępe zęby raków nie trzymały się stopieńków, dodatkowo oddałem swoje dziaby (czekany techniczne) PePemu i sam drapię skałę prostymi czekanami turystycznymi. Słabo to idzie. Obciążam linę. Wreszcie po kilkuminutowej walce udaje się osiągnąć próg. To miejsce jak nic jest V, a pchanie się tutaj z tym sprzętem to głupota. Mina PePego przy stanowisku to potwierdza, wybrało go mocno i się nie dziwię. Co prawda lot skończyłby się na śnieżnym polu, ale nie było pewności, czy to pole nie wyjechałoby razem z nim.

Przejmuję prowadzenie. Przede mną teoretycznie najtrudniejsze miejsce tzw. Zacięcie Kusiona wyceniane na V. Z lata pamiętam, że jest tam jeden ruch i trzeba dalej sięgnąć. Przez chwilę tańczę na ślizgających, skracam przelot, każę PePemu bardziej wybrać i udaje się wczołgać na płytę. Stanowisko robię z taśm zarzuconych na blok skalny, nie popełniam błędu z lata i nie idę do kuszącego powyżej ogromnego tzw. strażackiego ringa. Wiszące stanowisko, które na dodatek przeszkadza prowadzącemu w starcie w drogę.

PePe przejmuje prowadzenie i dochodzimy do szczytu. Przybicie piątek i na przemian schodzimy i zjeżdżamy na dupach żlebem do Czarnego Stawu Gąsienicowego.

2016-11-14 Tępa zimowo

To było właściwie wspinanie przy okazji. Byliśmy (jako Klub Wysokogórski) zainstalować tablicę poświęconą pamięci klubowicza Olka Ostrowskiego, który rok wcześniej zginął zjeżdżając na nartach po próbie zdobycia Gasherbruma II w Karakorum. Symboliczny cmentarz ludzi gór zlokalizowany jest pod Osterwą, niedaleko Popradzkiego Plesa. Wielokrotnie przechodziłem obok, ale rano nie ma czasu tam wstąpić, wieczorem nie ma siły. 

Następnego dnia mieliśmy gdzieś pójść. Z Basią planowaliśmy Igłę pod Osterwą, ale ostatecznie przygarnął nas doświadczony zespół Asia, Bartek i Maciek. Ruszyliśmy na Tępą (Tupa po słowacku). Najpierw z 45 minut przedzierania się przez kosówki, niezamarznięte jeszcze potoczki w Dolinie Złomisk. Asia idzie z Bartkem, u nas prowadzi Maciek (Chmiel). Maciek ma już za sobą kilka ładnych sezonów zimowego wspinania, nam na drugiego pozostaje utrzymać tempo na Tępej. 

Samo wspinanie dość proste. Zwłaszcza na drugiego. Dziabki dobrze trzymają w trawkach, albo zmrożonym śniegu. Mało akcji w skałach. To dobrze, zważywszy na to, że nasze raki nie są najwyższej próby: podstawowy model Climbing Technology. Tępa (nomen omen) to rozległy masyw, a zgubienie przebiegu drogi tu nie trudno, dlatego pod jednym z miejsc trwa dłuższa deliberacja. W końcu Bartek decyduje się poprowadzić skalny kominek, ale po 10 minutach walki odpuszcza. Schodzi w dół i szukamy śnieżnego obejścia.

Na szczycie. Basia, Asia, Maciek, ja i Bartek.

W końcu żlebem, w śniegu od kolan po pas pchamy się w górę. Prowadzę nawet jeden wyciąg, ale o trudnościach może powiedzieć to, że nie założyłem żadnego przelotu na całej długości liny. Nie trzeba było. Większość idziemy z lotną asekuracją. Maciek ciągnie jak koń. Mam wrażenie, że jak zwolnię to zostanę wciągnięty na przełęćz.

Kiedy droga się kończy odpuszczamy zdobywanie szczytu Tępej. Jest zbyt późno. Schodzimy w stronę przełęczy pod Osterwą, a stamtąd już po zmroku, szlakiem do schroniska.

2016-11-05_Załupa H zimowo

W ubiegłym roku nie puściła, za dużo lodu, za późno, za mało doświadczenia. Zimowego doświadczenia wspinaczkowego niewiele więcej, ale od czegoś trzeba zacząć. Z Lukciem i PePe poszliśmy pod Zadni Kościelec na Załupę H. W zimie, jak to słusznie zauważył PePe, trzeba robić drogi, które się dobrze zna z lata. Trudno o bardziej oczywisty przebieg niż Załupa dlatego ten cel. Ruszaliśmy rano z Krakowa więc marginesu czasu nie było wiele. Śniegu również umiarkowanie, chłód podobnie umiarkowany więc czas atakować. Sprzętowo wyposażeni byliśmy tak sobie: 

  • raki – turystyczne, tępe.
  • dziabki – jedna para Quarków petzla na cały trzyosobowy zespół
  • lonża do dziab – z repów
  • pozostałe czekany – turystyczne. 

Na stanowisku. Zdjęcie Lukcio (ten po prawej). PePe asekuruje. Później akcja się zagęściła i nie robiliśmy już zdjęć.

Pierwszy wyciąg poszedł gładko. Trochę skał, trochę śniegu. Dobre stanie, prosta asekuracja, wyżej jednak cienka polewka lodowa. Słabo to widzę. Ściągam Lukcia i PePe. Ja bym to odpuścił, bo parę prób zahaczeń dziabkami kończy ześlizgiem.

PePe mówi jednak, że spróbuje. Podrapał, podrapał, wsadził pętle w dziurę i przeszedł. No, nastąpiło przełamanie. Zimno jednak jest wbrew pierwszej ocenie dlatego, gdy PePe zaczyna wybierać linę czuję dużą ulgę. Można iść i trochę się rozgrzać. Wspina się tak sobie. Śniegu cienka linia, turystyczny czekan się ślizga. Jednak przechodzimy.

Zmieniam PePego na prowadzeniu. Krok po kroku, aż zapycham się w jakąś płytę. Stanie niepewne, a pół metra z lewej kusi piękny ring, do którego nie mogę dosięgnąć. Operacje w za dużych rękawicach narciarskich raz por raz kończą się porażką (kolejna porażka sprzętowa). Małe karabinki ocuna, z haczykiem to naprawdę jest słaby sprzęt do zimowej wspinaczki.

Ciągnę w górę wypatrując ringów na płycie. Nie widzę, ale czuję, że lina zaraz się skończy. Biję więc haka, najpierw jednego. Siada z pięknym wysokim metalicznym dźwiękiem. Wpinam się, a jako że od wpinki dzieli mnie z 8 metrów czuję ulgę. Drugi hak i stanowisko. Dwa haki to już bardzo przyjemne poczucie ulgi. Dochodzą chłopaki. Trochę zamieszania z auto Lukcia, który przez chwilę miał auto co najmniej kilkunastometrowe. Błąd. 

PePe prowadzi ostatni wyciąg my z Lukciem szczękamy zębami solidarnie. Wreszcie stan i możemy iść. To nie koniec jednak przygód. Pada deszcz. Niestety nie zamarza i zamiast tworzyć na nas izolująca lodową pokrywkę woda przecieka przez kolejne warstwy ubrania. Robi się ciemno, wietrznie i dość niepewnie. Z grubsza wiem jak iść w stronę Kościelcowej Przełeczy, ale pewności nie mam. Tym razem Lukcio wykazuje się czujnością i znajduje ścieżkę i ślady. Nie błądzimy dzięki temu w tych parszywych warunkach.

Trzeba zejść stromym zboczem, po głebokim śniegu. Jest już zupełnie ciemno , ale to już dorbiazg. Wiemy gdzie jesteśmy i jak iść. Dotarcie do bezpiecznej ścieżki jest kwestią czasu. Zima w górach to inna jakość, ale podczas wspinania dyktuje nowe warunki gry. Niebezpiecznie zaczyna mi się to podobać. Trzeba się doszpeić (studnia bez dna).

2016-10-01 Zadni Mnich

Wykorzystać dobrą pogodę, powspinać się na coś nie za trudnego, no i najlepiej w zasięgu jednodniowego wypadu w Tatrach. Zadni Mnich to zdaje się był pomysł Andy`ego. Fajny. Mniej oblegany niż bardziej widoczny niższy brat czyli Mnich. Poza tym na Mnichu byliśmy, a tu nie. 

Zadni wyłania się zza Mnicha. Widok z Ceprostrady zmierzamy do Dolinki za Mnichem.

Z bliska wygląda imponująco. Nasza droga biegnie granią po prawej.

Mamy piękny dzień.

Szpejenie się pod ścianą. 

No to ruszamy

Andy. Radość asekuracji.

No to idziemy w górę. Przebieg wydaje się oczywisty, co nie przeszkodziło mi zapchać się w jakieś dziwne miejsce. Musze bardziej uwagę zwrócić uwagę na określenia „ściśle granią”.

I na szczycie. Pewne stanowiska zjazdowe z łańcucha. To zawsze pomaga psychicznie, tym bardziej, że w dół ostra lufa. Zjeżdżamy do przełęczy.