2016-12-20 Kliś zimowo

Nie sądziłem, że Kurs Taternicki będę kończył w zimie, ale pogoda rządzi, więc urobienie kursu w 2 tygodnie należy włożyć między bajki. Do tego należy dołożyć podejście Roberta „Roko” Rokowskiego, który nie patrzy na zegarek, a czasami i na kalendarz. Wspinając się z nim z dnia na dzień nabierałem przekonania, że jego celem jest nie zakończenie kursu, ale wypuszczenie spod swoich skrzydeł osób, które są zdolne do samodzielnej działalności w górach. Dlatego nie odpuścił, chociaż zakontraktowanych dni kursowych uzbierało się nieco więcej. 

Ponieważ zdecydowaliśmy się na wersję fast to wjechaliśmy kolejką na Kasprowy, zjechaliśmy na nartach na Halę Gąsienicową a stamtąd do Kotła.Poszliśmy na zimową drogę kursową w Kotle Kościelcowym na tzw. Klisia. Droga wyceniona na V. Robert prowadził. Trudności pojawiły się już na początku, bo wybraliśmy wariant nieco trudniejszy z tych łatwiejszych.

Już tylko 2 metry dzieli mnie od ostatniego stanowiska na Kursie 🙂 

Tym razem byłem już przyzwoicie wyposażony. Po pierwsze wspianałem się w twardych butach skiturowych, po drugie miałem techniczne raki z jednym zębem atakującym (tzw. monopoint), po trzecie techniczne czekany. Nie domagało tylko to, że przedni ząb pożyczonych z klubu Petzl Lynx był tępy. Pierwsze kroki w skale uświadomiły jak bez sensu męczyłem się na wcześniejszych trzech drogach w turystycznych rakach. Monpoint po prostu trzymał, dlatego „piątkowe” zaciątko nie wydawało się zbyt trudne. Poza tym na drugiego można sobie pozwolić na śmiałe ruchy.

Kiedy byliśmy na pierwszym stanowisku zaczęło wokół krążyć czarne ptaszysko, głośno pokrakując. Mhm… tym razem pamiętałem żeby zawiązać plecak z jedzeniem i pokrywę z zamkami błyskawicznymi do głównego wora. Z zamkami kruki sobie radzą, z węzłami jeszcze nie. No więc ptaszysko natychmiast kiedy sprawdziło, że jesteśmy kilkadziesiąt metrów nad Czarnym Stawem zanurkowało w stronę naszych plecaków niczym A10 pikujący w stronę czołgów wroga.

Pamiątkowa fota. Zrobiliśmy to 🙂 

Wreszcie ostatnie stanowisko zmotane na solidnej kosówce i wyjście na grzbiet. Będziemy schodzić. Szybko pokonaliśmy drogę, w dół drogą zejściową do pozostawionych tam nart i plecaków. Mój przeciągnięty parę metrów, pokrywa częściowo wyszarpana, a zamek odsunięty. Dobrze, że mam zwyczaj przypinać klucz od samochodu do karabinka inaczej wracalibyśmy Szwagropolem. Za to Robert stracił część zawartości apteczki. Przepak, narty na nogi do Murowańca na piwo i na dół do Kuźnic. 

Koniec Kursu!

Zaczęliśmy w Tatrach w lipcu z Basią i Darkiem. Podzieliliśmy kurs na część tatrzańską i wyjazdową. Ta druga okazała się niezwykłą przygodą w Chamonix. Po pięciu miesiącach udało nam się zakończyć kurs w dwuosobowym składzie (z Basią), Darkowi pozostało jeszcze kilka przejść do wykazu.Co się udało? Zobaczymy – po drogach ich poznacie, a lista dróg TO DO rośnie. Na tej liście też drogi kursowe, zgodnie z dobrą maksymą Kurtyki. Wybieraj cele na które jesteś w stanie dotrzeć samodzielnie. Trzeba to sprawdzić. Na pewno trzeba było sporo determinacji do tego żeby dociągnąć do końca, tej związanej z logistyką, kosztami etc. Są pewnie inne drogi zdobycia doświadczenia i umiejętności taternickich, ta – kursowa – wydaje mi się jednak najbardziej pewna.

2016-12-17 Środkowe Żebro zimowo

Tym razem z Piotrkiem „PePe” obraliśmy na cel kolejny klasyk – Środkowe Żebro Skrajnego Granatu. Wieczorny trip do Murowańca i rano pod ścianę. Od ostatniego wypadu udało mi się kupić buty z twardszą podeszwą. Wybór padł na polecane Scarpa Guide, a niezawodny Andy. wyszperał dla mnie fajną ofertę. Wczorajsze podejście na Halę Gąsienicową nie było szczytem marzeń. Twarda podeszwa udowadniała prawdziwość jednej z recenzji tych butów: „pokazują swoją wartość, kiedy przemieszczamy się wertykalnie”. Fakt z horyzontalnym idzie im tak sobie.

Żeberko

O 10 pod ścianą. Znane mi dobrze miejsce startu. Szpeimy się i wkurzamy na ekipy, które nasikały na tradycyjne miejsce 1 stanowiska. Że też k… nie można przejść 5 metrów dalej. Prowadzę pierwszy wyciąg. Na nogach ciągle turystyczne i tępe raki, ale nawet z takim sprzętem jest łatwo. Znam przebieg drogi, wiec drugi też prowadzę, nadal nietrudno, tym bardziej że korzystam z obejścia. Jestem lepiej ubrany niż w Załupie H, zgodnie z radą Maćka „Chmiela” wlałem w siebie mnóstwo herbaty więc się nie odwadniam. 3 wyciąg prowadzi PePe. Najpierw kominek i przewinięcie na płytę. Nie bardzo pamiętam jego przebieg więc sugeruję mu żeby poszukał drogi bardziej „w prawo”. Poszedł i dalej kompletnie nic się nie działo. Lina jak stanęła tak stoi. 10, 15 minut – nic. Wreszcie coś poszło. Trwało to wieki więc przemarzłem do kości. Wreszcie idę.

PePe prowadzi 3. wyciąg

Najpierw prosto i później w zacięcie. Dwa friendy i hak na przestrzeni 2-3 metrów. Oho! Musiała tu być walka. Rzeczywiście, tym razem zostaliśmy pokarani za nieodpowiedni sprzęt. Tępe zęby raków nie trzymały się stopieńków, dodatkowo oddałem swoje dziaby (czekany techniczne) PePemu i sam drapię skałę prostymi czekanami turystycznymi. Słabo to idzie. Obciążam linę. Wreszcie po kilkuminutowej walce udaje się osiągnąć próg. To miejsce jak nic jest V, a pchanie się tutaj z tym sprzętem to głupota. Mina PePego przy stanowisku to potwierdza, wybrało go mocno i się nie dziwię. Co prawda lot skończyłby się na śnieżnym polu, ale nie było pewności, czy to pole nie wyjechałoby razem z nim.

Przejmuję prowadzenie. Przede mną teoretycznie najtrudniejsze miejsce tzw. Zacięcie Kusiona wyceniane na V. Z lata pamiętam, że jest tam jeden ruch i trzeba dalej sięgnąć. Przez chwilę tańczę na ślizgających, skracam przelot, każę PePemu bardziej wybrać i udaje się wczołgać na płytę. Stanowisko robię z taśm zarzuconych na blok skalny, nie popełniam błędu z lata i nie idę do kuszącego powyżej ogromnego tzw. strażackiego ringa. Wiszące stanowisko, które na dodatek przeszkadza prowadzącemu w starcie w drogę.

PePe przejmuje prowadzenie i dochodzimy do szczytu. Przybicie piątek i na przemian schodzimy i zjeżdżamy na dupach żlebem do Czarnego Stawu Gąsienicowego.

2016-11-14 Tępa zimowo

To było właściwie wspinanie przy okazji. Byliśmy (jako Klub Wysokogórski) zainstalować tablicę poświęconą pamięci klubowicza Olka Ostrowskiego, który rok wcześniej zginął zjeżdżając na nartach po próbie zdobycia Gasherbruma II w Karakorum. Symboliczny cmentarz ludzi gór zlokalizowany jest pod Osterwą, niedaleko Popradzkiego Plesa. Wielokrotnie przechodziłem obok, ale rano nie ma czasu tam wstąpić, wieczorem nie ma siły. 

Następnego dnia mieliśmy gdzieś pójść. Z Basią planowaliśmy Igłę pod Osterwą, ale ostatecznie przygarnął nas doświadczony zespół Asia, Bartek i Maciek. Ruszyliśmy na Tępą (Tupa po słowacku). Najpierw z 45 minut przedzierania się przez kosówki, niezamarznięte jeszcze potoczki w Dolinie Złomisk. Asia idzie z Bartkem, u nas prowadzi Maciek (Chmiel). Maciek ma już za sobą kilka ładnych sezonów zimowego wspinania, nam na drugiego pozostaje utrzymać tempo na Tępej. 

Samo wspinanie dość proste. Zwłaszcza na drugiego. Dziabki dobrze trzymają w trawkach, albo zmrożonym śniegu. Mało akcji w skałach. To dobrze, zważywszy na to, że nasze raki nie są najwyższej próby: podstawowy model Climbing Technology. Tępa (nomen omen) to rozległy masyw, a zgubienie przebiegu drogi tu nie trudno, dlatego pod jednym z miejsc trwa dłuższa deliberacja. W końcu Bartek decyduje się poprowadzić skalny kominek, ale po 10 minutach walki odpuszcza. Schodzi w dół i szukamy śnieżnego obejścia.

Na szczycie. Basia, Asia, Maciek, ja i Bartek.

W końcu żlebem, w śniegu od kolan po pas pchamy się w górę. Prowadzę nawet jeden wyciąg, ale o trudnościach może powiedzieć to, że nie założyłem żadnego przelotu na całej długości liny. Nie trzeba było. Większość idziemy z lotną asekuracją. Maciek ciągnie jak koń. Mam wrażenie, że jak zwolnię to zostanę wciągnięty na przełęćz.

Kiedy droga się kończy odpuszczamy zdobywanie szczytu Tępej. Jest zbyt późno. Schodzimy w stronę przełęczy pod Osterwą, a stamtąd już po zmroku, szlakiem do schroniska.

2016-11-05_Załupa H zimowo

W ubiegłym roku nie puściła, za dużo lodu, za późno, za mało doświadczenia. Zimowego doświadczenia wspinaczkowego niewiele więcej, ale od czegoś trzeba zacząć. Z Lukciem i PePe poszliśmy pod Zadni Kościelec na Załupę H. W zimie, jak to słusznie zauważył PePe, trzeba robić drogi, które się dobrze zna z lata. Trudno o bardziej oczywisty przebieg niż Załupa dlatego ten cel. Ruszaliśmy rano z Krakowa więc marginesu czasu nie było wiele. Śniegu również umiarkowanie, chłód podobnie umiarkowany więc czas atakować. Sprzętowo wyposażeni byliśmy tak sobie: 

  • raki – turystyczne, tępe.
  • dziabki – jedna para Quarków petzla na cały trzyosobowy zespół
  • lonża do dziab – z repów
  • pozostałe czekany – turystyczne. 

Na stanowisku. Zdjęcie Lukcio (ten po prawej). PePe asekuruje. Później akcja się zagęściła i nie robiliśmy już zdjęć.

Pierwszy wyciąg poszedł gładko. Trochę skał, trochę śniegu. Dobre stanie, prosta asekuracja, wyżej jednak cienka polewka lodowa. Słabo to widzę. Ściągam Lukcia i PePe. Ja bym to odpuścił, bo parę prób zahaczeń dziabkami kończy ześlizgiem.

PePe mówi jednak, że spróbuje. Podrapał, podrapał, wsadził pętle w dziurę i przeszedł. No, nastąpiło przełamanie. Zimno jednak jest wbrew pierwszej ocenie dlatego, gdy PePe zaczyna wybierać linę czuję dużą ulgę. Można iść i trochę się rozgrzać. Wspina się tak sobie. Śniegu cienka linia, turystyczny czekan się ślizga. Jednak przechodzimy.

Zmieniam PePego na prowadzeniu. Krok po kroku, aż zapycham się w jakąś płytę. Stanie niepewne, a pół metra z lewej kusi piękny ring, do którego nie mogę dosięgnąć. Operacje w za dużych rękawicach narciarskich raz por raz kończą się porażką (kolejna porażka sprzętowa). Małe karabinki ocuna, z haczykiem to naprawdę jest słaby sprzęt do zimowej wspinaczki.

Ciągnę w górę wypatrując ringów na płycie. Nie widzę, ale czuję, że lina zaraz się skończy. Biję więc haka, najpierw jednego. Siada z pięknym wysokim metalicznym dźwiękiem. Wpinam się, a jako że od wpinki dzieli mnie z 8 metrów czuję ulgę. Drugi hak i stanowisko. Dwa haki to już bardzo przyjemne poczucie ulgi. Dochodzą chłopaki. Trochę zamieszania z auto Lukcia, który przez chwilę miał auto co najmniej kilkunastometrowe. Błąd. 

PePe prowadzi ostatni wyciąg my z Lukciem szczękamy zębami solidarnie. Wreszcie stan i możemy iść. To nie koniec jednak przygód. Pada deszcz. Niestety nie zamarza i zamiast tworzyć na nas izolująca lodową pokrywkę woda przecieka przez kolejne warstwy ubrania. Robi się ciemno, wietrznie i dość niepewnie. Z grubsza wiem jak iść w stronę Kościelcowej Przełeczy, ale pewności nie mam. Tym razem Lukcio wykazuje się czujnością i znajduje ścieżkę i ślady. Nie błądzimy dzięki temu w tych parszywych warunkach.

Trzeba zejść stromym zboczem, po głebokim śniegu. Jest już zupełnie ciemno , ale to już dorbiazg. Wiemy gdzie jesteśmy i jak iść. Dotarcie do bezpiecznej ścieżki jest kwestią czasu. Zima w górach to inna jakość, ale podczas wspinania dyktuje nowe warunki gry. Niebezpiecznie zaczyna mi się to podobać. Trzeba się doszpeić (studnia bez dna).

2016-10-01 Zadni Mnich

Wykorzystać dobrą pogodę, powspinać się na coś nie za trudnego, no i najlepiej w zasięgu jednodniowego wypadu w Tatrach. Zadni Mnich to zdaje się był pomysł Andy`ego. Fajny. Mniej oblegany niż bardziej widoczny niższy brat czyli Mnich. Poza tym na Mnichu byliśmy, a tu nie. 

Zadni wyłania się zza Mnicha. Widok z Ceprostrady zmierzamy do Dolinki za Mnichem.

Z bliska wygląda imponująco. Nasza droga biegnie granią po prawej.

Mamy piękny dzień.

Szpejenie się pod ścianą. 

No to ruszamy

Andy. Radość asekuracji.

No to idziemy w górę. Przebieg wydaje się oczywisty, co nie przeszkodziło mi zapchać się w jakieś dziwne miejsce. Musze bardziej uwagę zwrócić uwagę na określenia „ściśle granią”.

I na szczycie. Pewne stanowiska zjazdowe z łańcucha. To zawsze pomaga psychicznie, tym bardziej, że w dół ostra lufa. Zjeżdżamy do przełęczy.

2016-09-30_Drogi Patrzykonta i Stanisławskiego

Popychamy, popychamy nasz kurs. Tym razem z Robertem (Roko) i moją kursową partnerką Basią działaliśmy na Kościelcu. Najpierw Zadni Kościelec i droga Patrzykonta. Ciekawa droga z nieoczywistym przebiegiem. Miałem okazję poprowadzić większość tej drogi. Zdaje się, że kluczowe piątkowe miejsce sprytnie ominąłem przewijając się przez filarek. Generalnie fajne wspinanie, ale oczywiście wcześniej Kruki wybebeszyły mój plecak kiedy na chwile poszedłem złapać (asekurować) Roko, który przeszedł jakąś kosmiczną VII drogę. No więc bez kanapek (człowiek się nie uczy) wbiłem się w drogę. 

Poniżej Topo z serwisu Damiana Granowskiego.

zalupahpatrzykonttopo

Na przełęczy Kościelcowej Robert decyduje „Idziemy na Stanisławskiego, ja prowadzę”. Już wiem, że to jest droga, o której się myśli. Szedłem nią jako drugi, ale co najmniej dwa wyciągi chciałbym poprowadzić.

14537068_1576065412419683_1867438170_o

Słońce pomału zachodzi. Robert prowadzi, gdyby nie to pewnie bym się już niepokoił późną porą. Jeszcze ciepło, ale to już początek jesieni.

Pierwszy to odstrzelone zacięcie. Nie wyglądało, ale było dość trudne, drugi wyciąg to komin. Moja znienawidzona formacja. Nie umiem, nie czuję się pewnie, za to Basia świetnie sobie radzi, a wręcz świetnie się bawi. Jakoś to przeszedłem ale nie bardzo sobie wyobrażam prowadzenie. No cóż to wskazówka, że muszę potrenować kominy i w końcu je polubić. W końcu docieramy na szczyt, włączamy czołówki i schodzimy z Kościelca.

To był fajny dzień w Tatrach. Gdyby mi ktoś powiedział w marcu tego roku, że o tych dwóch drogach pomyślę: „fajne”, a nie ekstremalne czy epickie to bym nie uwierzył.

2016-08-28 Droga Martina (Gerlach bez sukcesu)

Fajny film zmontowany przez Lukcia z wyjścia na Gerlach. Niestety nie wszystko zagrało i o 18 zdecydowaliśmy się wycofać (zjechać) do Doliny Batyżowieckiej.

Co nie zagrało? Droga prosta technicznie, ale przerósł nas czas.

  • Należało jednak spać w górach skoro miejsca w Śląskim Domu nie było.
  • Poruszaliśmy się de facto w jednym zespole 4 osobowym zamiast w dwóch zespołach dwuosobowych.

Wycieczka fajna. Czego nie ma na filmie to dość dramatyczna sytuacja w jednym ze żlebów. Przed nami szła para ojciec-syn. Szli na lotnej, w pewnym momencie ojciec (szedł jako drugi) zeszedł za nisko. Coś tknęło syna i zaczął asekurować na sztywno z taśmy zarzuconej na blok. To prawdopodobnie uratowało ojca od conajmniej sporych urazów. Półka na którą wchodził zerwała się i poleciała w przepaść. Syn czujnie wyłapał lot.

2016-09-11 Baranie Rogi

Andy zaproponował Baranie Rogi, ja Drogę Szadka i poszło. To był taki wyjazd, że wszystko (prawie) było jak należy.

Ruszyliśmy poprzedniego dnia, tuż przed zmrokiem byliśmy przy Chacie Teryeho. Nie było miejsca w schronisku więc zabiwakowaliśmy na skałach nieopodal. Taki zresztą był plan, więc byliśmy przygotowani. Noc w „Million stars hotel”. Budziłem się w nocy i starałem nie zasnąć gapiąc się na gwiazdy. Księżyc zaszedł po 22, ale gwiazdy dawały tyle światła, że grań wokół wyraźnie odcinała się od nieba.

IMG_20160911_061435

Świt w Dolinie Pięciu Stawów Spiskich. To ciemniejsze to Żółta Ściana, za nią Pośrednia Grań.

 

IMG_20160911_060430

Andy zarządził… „jeszcze dziesięć minut”

20160911_061508

Trzeba jednak się zbierać.

Spało się dobrze, budzik zadzwonił około 6. Czas wstawać. Śniadanie i pod ścianę.- Chyba nie pamiętasz gdzie położyłeś – odparł Andy, kiedy zaalarmowałem go, że moja torba z kanapkami i batonikami zniknęła. Mina mu zrzedła kiedy podszedł do swojej dziupli z kanapkami… byłymi kanapkami. Wnęka w skale była na swoim miejscu, ale śladu po reklamówce z kanapkami nie było.

Biwak mieliśmy niby wysoko (2015 m.n.p.m) i niedźwiedź tak wysoko nie chodzi, ale strzeżonego świstak strzeże więc worki z jedzeniem odłożyliśmy w skały nieopodal. Lepiej żeby miś zajął się kanapkami niż miał nas przeszukiwać w nadziei, że mamy coś smacznego.

Nerwowo rozglądaliśmy się po okolicy. Miś? Raczej nie. Miś rozrabia, hałasuje i rozrywa, a tu nic. Zerknęliśmy podejrzliwie na sąsiadów biwakujących nieopodal. Kto żre mój chleb żytni z polędwicą, suszonymi pomidorami i rukolą? No kto! Nikt nie wydawał złoczyńcą. Nic, trzeba było poczekać do 7 kiedy otworzą schronisko. Za jakieś obłędne naście euro zjedliśmy podłą parówkę podawaną za to z ciepłą i słodką herbatą.

20160911_140847

Podejście pod start drogi oczywiste.

Ruszyliśmy pod ścianę. Po drodze spotkaliśmy wygrzebujący się spośród kamieni słowacki zespół. Ich celem była sąsiednia droga – Indiańskie Lato. Chcieliśmy się uwinąć wcześnie tak żeby uniknąć ryzyka burzy i o bezpiecznej porze być znów w pobliżu schroniska. Sadkova Cesta to cztero- lub pięciowyciągowa droga o trudnościach IV. W opisach obiecywali, że ostatni wyciąg to płytowe wspinanie. Pierwszy dwójkowy wyciąg II żywcujemy i dalej wbijamy się w górę kominkiem. Idzie nam dobrze. Jest spora radocha ze wspinania.

DSCF4176

Andy na płytowym wyciągu

Dopiero na 3. wyciągu zaczyna się górska przygoda, niech ją szlag… Z opisu drogi zapamiętałem, że wyciąg biegnie w stronę dwóch wybitnych turniczek. W prawo odchodzi duża półka, którą mogę obejść trudności, ale zachciało mi się wspinać. Najpierw po prawej… gdybym mógł założyć jakąś asekurację to bym pociągnął, ale kiedy dwie stopy mam ustawione na płycie „na tarcie”, a trzymam się grzebienia jedną ręką, a drugą wbijam w dziurkę na dwa palce to zdaję sobie sprawę, że to nie są „czwórkowe” trudności i się „zapchałem”. No nic. Krzyczę od Andy`ego żeby był czujny i robię wycof. Wchodzę w lewo. Pierwsze ruchy proste, ale droga się lekko wywiesza, wyżej na nogach… Asekuracja podła, a lot zakończy się na półce. Spróbujmy w dół… o k… nie widać stopni, które schowały się pod przewieszką. Zejście jest niebezpieczne. Jedyna droga w górę. Sapię. Dwa ruchy czujne, ale się udaje. Teraz trawers. Lina przesztywniona i każdy ruch to walka z grawitacją, tarciem i liną ciągnącą w dół.

Wreszcie połóg. Trzeba tu założyć stanowisko. Wokół pełno rumoszu, poruszam się jak na polu minowym, każdy głupi krok może zrzucić na głowę Andy`ego spore odłamki. Błąd za błędem. Gdzie tu coś wsadzić. Rysa za płytą nie wygląda za dobrze, jeden friend siada dobrze, ale nie ma gdzie włożyć kolejnego frienda. Najchętniej włożyłbym kilka punktów i backupów. Nic pewnego jednak nie ma… Z taśmy motam kierunkowego motyla, asekuruję się i krzycze – chodź. Nie czuję się dobrze z tym co wykonałem. Stanowisko niby poprawne, ale wolałbym coś jeszcze dołożyć, po drugie wpuściłem Andy`ego na trudności na jakie się nie umawialiśmy więc ryzyko, że obciąży stanowisko jest większe. Andy jednak pokonuje piątkowy fragment i możemy przenieść stanowisko we właściwe miejsce.

Okazało się, że należało przed trudnościami iść tą trawiastą półą w prawo. Ech… Odnajdywanie prawidłowego przebiegu drogi, to jeszcze potrwa zanim się nauczę to robić poprawnie. 

DSCF4179

Ostatni wyciąg, najładniejszy.

W nagrodę ostatni wyciąg i cudowne płytowe wspinanie. Spora ekspozycja, ale są ryski i chwyty. Czysta przyjemność. Dochodzimy do grani. Ja już zrobiłem co miałem zrobić i szczerze czuję się wyrąbany. Andy chce iść na szczyt, trochę marudzę, ale ostatecznie motywuje mnie i dochodzimy do puszki.

20160911_140917

Na Baranich Rogach

W dół po plateau, później czujnym żlebem i na piwo oraz knedliki do Chaty Zamkowskiego. 

2016-08-31_Żółta Ściana

Jakieś zmęczenie materiału nastąpiło w tych Alpach. Fizycznie super, ale psychicznie zero wojownika dlatego ucieszyłem się, kiedy Roko zaproponował żeby Basia poprowadziła wszystkie wyciągi. Podjechaliśmy kolejką na Hrebenok, później sprint pod próg pod Chatą Teryeho. W ramach zajęć z topografii sami mieliśmy znaleźć drogę.

Celem była „piątkowa” droga Korosadowicza. „Piątkowy” był tylko niewielki fragment, ale tego dnia wszystko wydawało mi się trudne. Basia miała jednak dobry dzień i poszło gładko. 

Zdjęcie ze strony taternik.net. Nasza droga to 11. 

2016-08-19_Charnalon

Ostatni dzień w Alpach. Po dniu restu spędzonym w Chamonix wspinaliśmy się w masywie po drugiej stronie doliny. Wjechaliśmy kolejką na Plan Praz i ruszyliśmy w stronę Aiguille du Charnalon. Naszym celem była dobrze asekurowalna droga Clocher de Planpraz (max 6a). 6-7 wyciągów. 

 DSCF4103

Basia przed pierwszym zjazdem 

DSCF4125

Ostatnie wyciągi we francuskiej przygodzie. Najtrudniejsze 6a prowadzi Robert.

DSCF4134

Chmura soczewkowa nad Mont Blanc zwiastuje zmianę pogody. Tego dnia wracamy do Polski