2013.10.27 – Szpiglasowy Wierch plus

Lista dostępnych szlaków turystycznych w polskich Tatrach, których nie zaliczyliśmy co najmniej raz jest bliska wyczerpania, a takich, które wiodą trudniej dostępnymi graniami jest zerowa. Przyszedł czas na ciekawe połączenia. Szpiglasowy Wierch jest szczytem łatwo dostępnym zarówno z Doliny 5 Stawów Polskich, jaki i od strony Morskiego Oka więc plan był taki żeby wejść od „piątki” a zejść do „moka” odwiedzając po drodze Wrota Chałubińskiego.

Pogoda – jak zwykle bliska doskonałości. Koniec października i niemal cały dzień spędzony w jednej cienkiej koszulce. Na ale najpierw podejście moją ulubioną, zwłaszcza zimą, Doliną Roztoki.

Na podejściu. Tę część wycieczek zazwyczaj znaczą spotkania, których katalizatorem jest w Andy. Tu doprowadził do łez ze śmiechu TOPRowców. 

Andy w oczekiwaniu na kolejkę, która zabierze go do do schroniska w D5SP.  Wyciąg techniczny z Doliny Roztoki w zimie podczas zjazdu na nartach to dobry punkt orientacyjny. Niestety dzisiaj trzeba dymać na nogach, jak zazwyczaj wybieramy szlak przez Siklawę, bo ładniej. 

Wielki, Mały i Przedni Staw. Trzy z pięciu widziane ze szlaku na Szpiglasowy Wierch. Turystów umiarkowana liczba. Jesień, więc mniej jest osób przypadkowych na szlakach, wędrówka jest bardziej płynna. Zasada lato w Tatrach po słowackiej stronie, jesień i zima u nas działa w 100 %. 

I wyżej. Jesień nie próżnuje dostarczając właściwych zestawień barw.

Zapraszam MisQ na herbatę. Jej przygotowanie to część porannych rytuałów. Zawsze tak samo – jeżeli jesień to wystarczy mały termos (0,5 l). Sparzyć wrzątkiem żeby herbata była długo gorąca, 6 łyżeczek cukru, torebka earl greya i cytryna. Te poranne mechaniczne zwyczaje odbywane o 4 rano przed wyjazdem sprawiają, że na cały dzień pakuję się w 30 minut łącznie z przygotowaniem jedzenia, nie zastanawiając się nad elementami wyposażenia. W zimie pakowanie jest bardziej staranne, o tej porze roku ewentualne braki w ekwipunku trudniej nadrobić, a skutki zapominalstwa są zdecydowanie bardziej dolegliwe.

Andy oddalił się po grani, a MisQ zrobił mu zdjęcie z malowniczą panoramą Tatr Zachodnich w tle.

Co jest po drugiej stronie. Podejmujemy próbę uderzenia na Wrota Chałubińskiego nieco inną ścieżką. Śliskie trawy, narastająca stromizna i brak pewności co do przebiegu właściwej drogi powoduje, że po przejściu połowy drogi decydujemy się zawrócić i zejść ceprostradą do Morskiego Oka. Zgodnie z oczekiwaniami przy schronisku jesteśmy niemal sami, co pozwala podziwiać kontury Wysokich Tatr odcinające się od rozświetlonego gwiazdami i poświatą księżyca nieba.

Ostatni popas nad Morskim Okiem, jeszcze tylko 9 km i parking w Palenicy. Foty MisQ

2013.09.28 – Przełęcz pod Chłopkiem (w stronę)

Lukcio rzekł tydzień wcześniej. „Śnieg zszedł – można wrócić do tematu ataku na Chłopka”. No to wróciliśmy. Mięguszowiecka Przełęcz pod Chłopkiem, Przełęcz pod Chłopkiem uchodzi za trudny szlak, być może ale to jednak wytyczony szlak turystyczny, nie droga taternicka więc poszliśmy. Po raz pierwszy w tym sezonie raki w plecaku, bo to jednak październik, a kamery TOPR udowadniały, że wyżej temperatura nie rośnie znacząco powyżej zera, na początek największe wyzwanie mentalne tej wycieczki – 9 kilometrowy asfalt do Morskiego Oka. Na szczęście jest już po sezonie i nie ma tłumów. 

To jest słynna „graniówka” mapa Tatr, którą rozumie tylko autor i Andy.


MisQ wykonuje zdjęcia podwodne przy pomocy swojej kamery, a Mnich (pomiędzy konarami) przegląda się w Morskim Oku.

Księżulo nad Mięguszami.

 

Już na 1800 m pojawiają się pierwsze zlodzenia i pierwsze wątpliwości

Idziemy jednak wyżej zgodnie ze stosowaną zasadą. Idziemy, a jak będzie źle do się zobaczy. Spotykamy kolejne wycofujące się ekipy. Podobno wyżej jest jeszcze więcej lodu.

Stawiając stopę warto jest zapewnić sobie chociaż jeden pewny punkt podparcia.

„Oczy Boga” tak skomentowała to zdjęcie znajoma graficzka

Pod Kazalnicą zostajemy sami, reszta ekip już się wycofała. Problemem nie jest wspinaczka. Przewidujemy problemy na zejściu, kiedy trudno o chociaż jeden pewny, pozbawiony lodu chwyt. Kiedy uznajemy, że upadek nie skończy się tylko obiciem twarzy i złamaniami lecz będzie ostatnim upadkiem decydujemy o odwrocie.

Pamiątkowe zdjęcie pod Kazalnicą i zasuwamy z powrotem.

Pozowanie nad Czarnym Stawem pod Rysami. Niestety chwilę później się stało…

MisQ tak to opisał: „To było ostatnie zdjęcie mojego aparatu Canon PowerShot SX 240 HS.Niestety chwilę później upadł tak tragicznie, że zmarł na miejscu [’]Panie świeć nad Jego matrycą! Bo dobry „chłopak” był i przez ciut ponad rok robił nam bardzo fajne focie ;(Najlepsza Grópa Gurska pogrążona w głębokim smutku będzie Cię pamiętać zawsze, przy każdym wyjściu w Horki!Paaaaaa…”

No. To mamy na sumieniu już drugi aparat.

2013.09.15 – Jarząbczy przez Woła

Trasa: Dolina Chochołowska – Wołowiec – Jarząbczy Wierch – Trzydniowiański Wierch – Dolina Chochołowska

Moje zadziwienie Tatrami Zachodnimi trwa. Wysokie są cudne, efektowne, strzeliste, ale im dłużej chodzę po górach tym bardziej doceniam potęgę spokoju i przestrzeni Tatr Zachodnich. To trochę tak jak w relacjach między ludźmi. Jest okres burzy i naporu, wysokich emocji i zachwytów tym co wyraźne i jednoznaczne, później można dostrzec niuanse, półcienie, siłę w stabilności i spokoju, bez wybryków, strzelistych Mnichów, niedostępnych Zamarłych Turni czy nieosiągalnych (prawie) progów Kazalnicy. W to miejsce Wołowiec kusi niezmiennością i spokojną potęgą. Oczywiście niech nas nie zwiedzie ten spokój. Zima, mgła, wiatr, załamanie pogody, lekceważenie i objawia się alter ego.

Ale nie tym razem.

Tym razem w Dolinie Chochołowskiej przywitała nas…

…przyroda bardzo ożywiona.

Rude trawy to nie trawy a tzw. sit skucina (Juncus trifidus) wyłaniają się zza drzew. Idzie jesień, jeszcze tydzień temu leżał tu śnieg, teraz mamy jesień.

W krzakach

W stronę Wołowca. Tak się zastanawiam. Na te dziesiątki wyjść w Tatry złą pogodę mieliśmy może 2, może 3 razy. Obawiam się, że jak nam się nazbiera to w wykopanej jamie śnieżnej spędzimy dwa tygodnie.

 

Wołowiec, popas. MisQ (jak widać) oraz Andy, PePe, Lukcio i ja

Andy w poszukiwaniu transcendencji  tym razem zwrócił się do ekspertów/ek.

PePe jest aktualnie fit i żeby to udowodnić rozpoczął bieg na, ale… zrezygnował, czym zyskał wsparcie reszty ekipy

Andy i Jarząbczy, całkiem zacny. I Andy i Jarząbczy.

Czas ruszać w drogę powrotną.

W stronę Ornaku. Autorem scenografii niezmiennie w tym miejscu jest stwórca, orogeneza alpejska (późna kreda), sit skucina, kosówka i własna wyobraźnia.

Fotki MisQ.

2013.08.15 – Sławkowski

Wycieczka na Sławskowski Szczyt. Tym razem ekpię stanowily Ania i Kasia, MisQ i ja. Nie miała to być wymagając.a wycieczka i tak też było. Sławkowski jest położony na południowym skraju Tatr i przez cały dzień towarzyszy tu panorama doliny Popradu.

W górach zwiastuny jesieni.


 Dziewczyny napierają, a w tle krajobraz po huraganie Kalamita z 2007 roku. 

Popasy są równie istotną częścią wycieczek jak napieranie w górę

Wydawało mi się, że jest tu szlak w stroną Velkej Studenej Doliny (Dolina Staroleśna). Wydawało mi się.

Wspólnie na szczycie.

I z MisQ.

Jaskółka uwolniona. Patrz

2013.08.03 – Kozi Wierch

Wycieczka integracyjna z Maćkiem, osobistym synem J.  Rzetelnie weszliśmy na Kozi Wierch i z niego zeszliśmy, po drodze rozsądnie porzucając myśl o drodze Orlą w Stronę Krzyżnego. Było za późno (g. 12.00), za mało picia. Jak wiadomo głównym problemem na tym szlaku jest to, że nie ma gdzie zatankować. Lato w polskich Tatrach jest dużym wyzwaniem. 10 minutowy ogonek do kasy do TPN i sznur wozów wiozących turystów do Morskiego Oka. Narzekanie na tłok jest banalne, na szczęście było wiadomo, że im wyżej tym mniej ludzi. Tak też było.

Młody nie bywały w Tatrach. Na początku wycieczki szedł dość spokojnie i zastanawiałem się czy kondycyjnie podoła, ale na stromym progu ponad Wielką Siklawą wyrwał do przodu i musiał na mnie czekać. Tak było aż do szczytu. Na Kozim sporo turystów, jeszcze nie tłum, ale gęstniało.

Mała przygoda z kostką Juniora na zejściu skończyła się opaską uciskową i ibupromem, chociaż widząc i słysząc co mówi po tym jak źle postawił stopę obawiałem się czy nie trzeba będzie interwencji (stało się to na około 2 000 m.n.p.m, na dość stromym odcinku). Okazało się jednak, że to tylko naciągnięcie więzadeł, które po wielu przygodach w grawitacyjnym używaniu roweru nie są już tak stabilne. Kilka godzin później zbiegaliśmy po kamieniach Doliną Roztoki.

Fajna wycieczka z synem, do zapamiętania.

Ps. Jak już tak się naprzewodnikowałem Maćkowi, tak na brzegu Wielkiego Stawu chciałem sobie umyć twarz, oddaliłem się dziarsko wkraczając na śliskie kamienie. Kiedy się gramoliłem z wody, gdzie upadłem na plecy młody nadszedł ścieżką i powiedział… No tak, zostawić Cię na chwilę.

2013.07.27 – Przez Koprowy na Kasprowy

Szczyrbskie Jezioro – Popradzkie Jezioro – Rozejście pod Żabim Potokiem – Hińczowy Staw – Koprowy Wierch – Hlińska Dolina – Ciemne Smreczyny – Kobyla Dolina – Zawory – Walentkowa Dolina – Liliowe – Kasprowy Wierch – Myślenickie Turnie – Kuźnice

Dłuuuga trasa 30 km i 2200 m przewyższeń.

Przejście ze słowackiej strony na polską to był zawsze zamysł do zrealizowania. Mógł się udać pod jednym warunkiem – transport. Zostawić samochód na Słowacji i wrócić, czy lepiej pojechać autobusem. Ani jedna opcja, ani druga, w perspektywie całodziennego marszu nie wydawała się szczególnie atrakcyjna. Znalazł się jednak w końcu kierowca – zaprzyjaźniony „Kot”, który zabrał samochód ze Słowacji i podstawił go do Zakopanego.

Andy zaproponował, można było iść.

Pogoda była niepewna. Chłopaki 2 tygodnie wcześniej wycofali się z trasy z powodu ulewy, dlatego mieli sporą determinację żeby iść. Mnie się nie podobały ani chmury, ani mżawka, no ale zwyciężył pogląd – nie marudzimy, idziemy, jak będzie bardzo źle to wracamy. Dotąd taka taktyka się sprawdzała.

Przy Hińczowym Stawie zasiedliśmy na popas. Andy zauroczył angielską wycieczkę, a my z ciekawością obserwowaliśmy wyłaniający się z kosodrzewiny kształt. Coraz bardziej znajomy. Nie kto inny, tylko Wojtek z którym przed dwoma tygodniami byliśmy na Krywaniu. Po wymianie serdeczności („Nie po to człowiek idzie sam w góry żeby napotkać tę  bandę”, „Nigdzie spokoju” etc) poszliśmy razem na Koprowy Wierch. Pomysł żeby ruszyć na Polska stronę Wojtek przyjął sceptycznie, wskazując na dzielące nas jeszcze kilometry.


Krywań z Koprowym się nie zejdzie, a Wojtek tak

Ponieważ poruszam się ostatnio po górach w tempie i stylu wytrwałego zombie z filmów klasy „B” propozycja Wojtka żeby z nim wrócić wydawała się kusząca. No, ale jak zwykle nie skorzystałem. To nie był mój dzień… niestety tak nie mogę napisać. To nie jest mój miesiąc, kwartał i rok. Słaby jestem okrutnie i wlokłem się noga za nogą skracając czas odpoczynku.


Z Koprowego Wierchu 2363 widok na Vyzne i Nizne Temnosmercanskie stawy. 

Hlińska, jej mać, Dolina ciągnęła się w nieskończoność, co gorsza opadając w dół. Traciliśmy wysokość 1700m, 1600m… i tak do 1400 m, powrót oznaczał ponowną wspinaczkę na 2000 m. 

Piękna przełęcz Zawory (na zdjęciu wyżej) i zielone hale wynagrodziły trudy, no trochę wynagrodziły. Jednak tajemniczy stary zielony szlak to było to. Wydarzenie dnia. Zamierzaliśmy dotrzeć nim na Liliowe. Niezrozumiałe dlaczego  ten szlak, biegnący trawersem nad Doliną Cichą jest oficjalnie zamknięty. To jedno z piękniejszych miejsc w Tatrach.

Gdzieś pomiędzy Zavorami a Liliowym

Andy poratował batonikiem i jakoś krok po kroku udało mi się doczłapać najpierw do skrytej w chmurze Przełęczy Liliowe, a później na Kasprowy. Była godz. 19, ruszyliśmy 11 godzin wcześniej.


Zachód słońca, bajeczne cienie Giewontu, drapiącego podstawę chmury i płonące czerwonym światłem trawy. Tatry jak zwykle na koniec dnia dały popis możliwości.


I znów nostalgicznie, tym razem na zejściu do Myślenickich Turni.

2013.06.16 – Krywań

Trzy Źródła (Tri Studnicky) – Gronikowy Żleb – Gronik – NIżnia Przechyba – Rozejście pod Krivaniem – Krywań – Pawłowy Grzbiet – Rozejście przy Jamskim Jeziorze – Jamy – Pavlova Polana – Tri Studnicky

Krywań nie zostanie moją górą zachwytu. Święta i narodowa góra Słowaków. Kiedyś uważana za najwyższą w Tatrach. Rzeczywiście od polskiej strony masyw wygląda imponująco, od Słowackiej  tak jak niżej, nie polubiłem jednak Krywania (z wzajemnością), a i wycieczka byłą nader leniwa. To i owo zapamiętam.

Np. wyboistą ścieżkę . W oddali święty masyw. 

Symbol niepodległej Słowacji na szczycie.

Andy na szczycie rozglądnął się i odpłynął…

Mnie MisQ dokarmiał czekoladą, ale po chwili…

…dołączyłem do Andy`ego. Lukcio się trzyma (ledwie? jeszcze?)

Niebawem polegli i MisQ i Wojtek, którym również…

…udzielił się stan bezbrzeżnego zachwytu urokami Krywania.

2012.12.29 – Błyszcz i Bystra

Dolina Chochołowska – Dolina Starorobociańska – Siwa Przełęcz – Przełęcz Zwornik – Błyszcz – Bystra i z powrotem. (track gps)

Jeśli w naszych planach któryś z planów… był najczęściej nierealizowany to właśnie wycieczka na te dwa szczyty Tatr Zachodnich. Po pierwsze daleko, po drugie trzeba przejść nudną Chochołowską, po trzecie pogoda i warunki lawinowe. Tym razem byliśmy głodni żeby wreszcie gdzieś dojść, bo ostatnie wyjścia to porażki, porażki w znaczeniu nie osiągania celów topograficznych. W górach jest zawsze fajnie, ale miło też jest w końcu coś zaliczyć. Nie wychodziło nam to. Dość powiedzieć, że dwa tygodnie temu wyszliśmy w Zachodnie, ale z powodu warunków śniegowych i lawinowych skończyliśmy w schronisku w Dolinie Chochołowskiej. Wyjście nawet nie warte wspominania na blogu, do tego trzeba dołożyć poprzednie nieudane wyjście na Szpiglasowy Wierch (choć wycieczka fajna).

Termometr w  Nowym Targu pokazywał – 13,5 st. TOPR obniżył stopień zagrożenia lawinowego do 1. Należało tylko uważać na nawiane poduchy. Tego dnia ekipa to Alina, Lukcio, MisQ i ja. Niestety nie było z nami Andy`ego, który zaproponował i zawsze najbardziej parł na ten cel wycieczki.

Lukcio przy szałasie w Dolinie Chochołowskiej

Chochołowska poszła dość szybko, później Dolina Starorobociańska. Rzadka okazja żeby w zimie przejść ten zagrożony lawinami teren.

U wylotu Doliny Starorobociańskiej, wchodzimy w góry

Serwisy pogodowe nie były zgodne co do prognozy na ten dzień, jednak kiedy opuściliśmy las ukazało się czyste niebo, a więc była szansa, że meteo.icm.edu.pl przewidział słusznie, że cały dzień to mróz, bezchmurne niebo i umiarkowany wiatr. Czego chcieć więcej.

Majestatyczny Starorobociański Wierch 2176

Przed podejściem żlebem zakładamy raki. Czeka nas trawers do Siwej Przełęczy, lepiej mieć pewne oparcie na stopy. Alina ma nowe buty. To zupełnie inna jakość. Ostatnie dwa wyjścia z dużą obawą patrzyliśmy na to jak się słabo trzymają jej podeszwy na podejściu i zejściu i co chwilę zalicza niekontrolowane uślizgi. Tym razem idzie sprawnie. Lukcio nadaje tempo, bo trzeba się spieszyć, dlatego nie marudzimy zanadto podczas postojów.

Siwa Przełęcz, później przesmyk do Przełęczy Zwornik i widzimy masyw Błyszcza (2 159 m.n.p.m) i Bystrej (2 248 m.n.p.m) w całej okazałości.

Widok na Przełęczy Zwornik. Jakiś zespół zmierza na Starorobociański, nasz cel jest za plecami autora tej fotografii (MisQ)

A to właśnie Błyszcz i Bystra. Alina i Lukcio czekają na MisQ i na mnie.

Zaczyna mocno wiać. Na trawersach kije troczę do plecaka, tu lepiej mieć w dłoni czekan. Niby dość szeroko, ale jakoś pewniej się czuję wiedząc, że w razie czego można próbować hamować. Raki są moim dobrym przyjacielem, szczególnie na wąskich oblodzonych przesmykach, ale mają jedną nieprzyjemną cechę – jeśli postawić zbyt wąsko stopę mogą się wbić w nogawkę lub stuptuta. Wtedy upadek gwarantowany.

Regularna pokrywa śniegu jest bardzo cienka jak na koniec grudnia. Zmrożona lodoszreń daje dobre oparcie dla kolców raków

Pod czujnym spojrzeniami stadka kozic zdobywamy wysokość. Na górnym zdjęciu w znacznym zbliżeniu. Na dolnym wyłaniają się zza grani po prawej.

Turystów niewielu. Jest dość późno dlatego cały czas napieramy.  Błyszcz osiągamy o 13.30, stąd 15 minut na Bystrą. To już Słowacja. Idziemy choć oficjalnie ten szlak jest zamknięty zgodnie z regułą południowych braci, którzy zamykają szlaki powyżej schronisk na cały okres zimowy. Być tu jednak a nie wejść na Bystrą? No Way.

Pomiędzy Błyszczem a Bystrą. Na pierwszy szczyt docieramy po kilkunastu minutach.


Na szczycie jesteśmy sami. Tam kilka pamiątkowych zdjęć. Tu np. z cyklu „a teraz pokazujemy”

Wspólna focia

Zakładamy stuptuty, bo nawiany śnieg staje się dość głęboki i zdarza się nabrać go do cholewek. Przydadzą się dodatkowe warstwy ubrań przeciwwiatrowych i schodzimy w dół.

Wskazane jest o 15.30 być na Siwej Przełęczy, a około 16 osiągnąć granicę kosówki. Lasem można iść już w zupełnych ciemnościach, ale lepiej nie schodzić w świetle czołówek. Czuję jak zbliżają się kurcze. Sportowa bezczynność daje o sobie znać.

Wiatr rzeźbi charakterystyczne dla Zachodnich Tatr nawisy. To między innymi dzięki takim formacjom śnieżnym ten rejon Tatr jest uważany za bardzo narażony na zejście lawin, choć z daleka łagodne czapy nie wyglądają groźnie.

MisQ robi zdjęcie ekipie przygotowującej się do nielegalnego biwaku na Przełęczy Zwornik. MisQ dokumentuje wszystko co się dzieje wokół bardzo dokładnie. Z każdej wycieczki mamy od 350 do 600 zdjęć. Biwakowicze stali się przypadkowym celem, na tych samych zasadach co kozice. Jednak niezadowoleni pokrzykują do nas żeby zaprzestać tej sesji, machamy ręką i schodzimy w dół.

 

I jeszcze jedna focia, tym razem na Siwej Przełęczy z masywem Błyszcza i Bystrej w tle.

Zostaję nieco z tyłu, zatrzymując się co rusz żeby pooglądać spektakl zachodu słońca. Śnieg, który rano jarzył się seledynowo-niebieskim światłem teraz tonie w różowej poświacie.

Chłopaki i Alina odchodzą do przodu. Kiedy osiągam granicę lasu robi się zupełnie ciemno. Nie wyciągam czołówki, stawiając na nastrojowy spacer po zmroku, jednak po ciemku mijam skrzyżowanie szlaku z drogą techniczną. Po kilkuset metrach orientuję się, że nie idę drogą którą podeszliśmy, ale GPS pokazuje niezbicie, że szlak biegnie równolegle do technicznej drogi, którą przemierzam i że spotka się z nią w Dolinie Chochołowskiej. Nie chce mi się wracać. Problem pojawia się w Dolinie. Wyciągam telefon żeby zadzwonić do Chłopaków, bo obawiam się, że czekają gdzieś na mnie w lesie. Niestety nie ma zasięgu. Zaczepiam jakąś ekipę w nadziei, że w ich sieci jest sygnał. – Tu niedaleko masz schronisko – informuje jedna turystek. – Wiem gdzie jestem, niestety nie wiem gdzie są moi – odpowiadam ze śmiechem. Gdybym gubił się w Chochołowskiej nie powinienem opuszczać parkingu.

Na szczęście z lasu wyłania się lampka. MisQ. To dobrze, bo zastanawiałem się nad powrotem do lasu. Nie było to miłe, bo w nogach miałem ponad 20 km. (w sumie wyszło 25,2 km).

Krótki popas w szałasie, kilka zdjęć i zachwyty nad pełnią księżyca i docieramy do samochodu.

2012.12.27 – Piątka z dziećmi

Na ten wyjazd umówieni byliśmy z Moniką i Szymkiem już w sierpniu podczas wspólnego wypadu na Orlą Perć. Chciałem żeby zobaczyli wysokie góry zimą no i żebyśmy pobyli razem. Pogoda zapowiadała się taka sobie. Serwisy, które sprawdzam przed wyjściem w góry mówiły o zachmurzeniu i wietrze od 40 km/h, tylko ICM podawał, że wiatr w porywach do 108 km. Dziwna prognoza.

Celem maksimum był Kozi Wierch, nie zdecydowałem się na rozważany wcześniej Szpiglasowy Wierch ze względu na północną wystawę żlebu biegnącego do przełęczy. Przez ostatnie 3 dni wiały wiatry południowo-wschodnie, więc należało się spodziewać sporych depozytów śniegu, tym bardziej, że TOPR utrzymywał lawinową 2 przez ostatnie dwa tygodnie. Dziwny ten grudzień. Niby śniegu niewiele, a już trzy ofiary lawin w Tatrach. To smutne potwierdzenie teorii, że podstawowym czynnikiem kształtującym zagrożenie jest wiatr przenoszący śnieg z miejsca na miejsce, usypujący niestabilne warstwy na starszej pokrywie.

No więc idziemy ceprostradą rozważając kto jest ceprem, a kto nie i wchodzimy w Dolinę Roztoki. Zgodnie z moim przewidywaniem jest ślisko. Zwłaszcza pierwsze metry to czepianie się gałęzi, szukanie oparcia na pojedynczych kamieniach wystających spod lodu. Dalej jest już znacznie lepiej. Po wyjściu z lasu zakładamy raki.

Na podejściu do „Piątki”

Idziemy przez Siklawę. Szlak zamknięty zimą, głównie z powodu lawiniastości Litworowego Żlebu. Nie spodziewam się dzisiaj tam zagrożenia, a chciałem pokazać moim towarzyszom lodospad. Rzeczywiście śniegu niewiele, lawiniaste miejsce jest go właściwie pozbawione bez trudu więc docieramy najpierw do Siklawy, a później do progu Doliny Pięciu Stawów Polskich i tam okazało się o co chodzi z tymi porywami do 108 km/h. Kryształki śniegu wbijały się w twarz. Wiatr zasypywał ślady w kilka minut. Góry zimą pokazały jakie potrafią być srogie.

Trzeba było się chronić przed wiatrem

Ruszyliśmy więc realizować plan optimum, czyli Pustą Dolinkę. Im wyżej, tym śniegu więcej, wiatr mocniejszy. Momentami przebieg szlaku musiałem ustalać przy pomocy GPS-a, pomimo, że szedłem tamtędy wielokrotnie, a szlak poprowadzono w oczywisty sposób. Spotkaliśmy ekipę, która bezskutecznie próbowała osiągnąć Zawrat, łatwym przecież od strony D5SP szlakiem. Zawrócili, kiedy wiatr zrzucił ze szlaku jednego z chłopaków. Krótkie konsylium i decyzja – nie idzemy dalej. Cel główny został osiągnięty góry zimą zaprezentowały się godnie

Pamiątkowe fotki. Pomimo odwrotu wycieczka udana. Będzie co wspominać, a w końcu w życiu pracuje się tylko na fajne wspomnienia 🙂

Zawróciliśmy więc do schroniska i tym razem przykładnie i grzecznie zeszliśmy zimowym wariantem do Doliny Roztoki i do Palenicy Białczańskiej.

2012.12.02 – W stronę Szpiglasowego Wierchu

Pogoda zapowiadała się taka sobie więc obraliśmy cel Szpiglasowy Wierch. Wyższe góry, ale wycieczka niezbyt odległa. Lubię i Dolinę Roztoki i Dolinę 5 Stawów Polskich więc była perspektywa na fajny dzień. Szczerze mówiąc mnie się podoba w Tatrach kiedy pogoda jest jak żyleta, ale także wtedy kiedy nie widać na krok, a śnieg sypie mocno. Tym razem poszliśmy w zestawie Alina, Lukcio i MisQ. PePe, który poprzedniego dnia spacerował z synem w okolicach Gąsienicowej mówił, że jest chmura i kilka centymetrów śniegu. Takie też warunki zastaliśmy nas na szlaku.

Tatry przyprószone. Wygląda zimowo, ale bliżej temu warstewce cukru pudru na pączku niż pokrywie na torcie śmietanowym.

Po wejściu do lasu w Dolinie Roztoki spotkałem turystę. Szedł z Gąsienicowej przez Przełęcz Krzyżne. Zainteresowany tym, że z pasją fotografuje drzewa zagadnąłem. Okazało się, że człowiek-leśnik. Fotografował liszaje na świerkach wywołane przez kornika. Wdaliśmy się w dłuższą pogawędkę. O wpływie monokultury i obniżenia poziomu wód gruntowych na zniszczenia drzewostanu w górach. Esencją jest taka teza: niski poziom wód gruntowych (zjawisko charakterystyczne dla całej Polski) ma największy wpływ na świerki. Ich system korzeniowy jest płytki, rozgałęziony, więc przy obniżeniu lustra wód gruntowych są permanentnie zbyt słabo nawodnione ergo nie mogą transportować w górę wody i produkować żywicy do zasklepiania otworów wykonywanych przez owady. Takie osłabienie powoduje, że drzewo jest nieodporne na silne podmuchy. To tłumaczy działanie Kalamity po Słowackiej stronie.

Kolejny test zdigitalizowanych informacji o Tatrzańskim Parku Narodowym

W Dolinie Roztoki. Pokazuję MisQ poziom śniegu z kwietnia 2012 roku. Siedzieliśmy tu z PePe jedząc kanapki, a czubek tego słupka kierunkowego wyłaniał się z zagłębienia poniżej poziomu naszych stóp.

Przed południem przejrzystość w Dolinie Roztoki była zachęcająca.

Siklawa. Jeszcze ładniejsza wczesną jesienią. Za miesiąc zmieni się w lodospad i zniknie pod pokrywą śniegu.

Tym razem nie było potrzeby ubierania raków na podejściu.

Krótko po 13 na Dolinę nasunęła się chmura. Wielki Staw.

Na rozstaju szlaków. Po wykonaniu tego zdjęcia ruszyliśmy w stronę Szpiglasowego Wierchu. Niestety dość szybko trzeba było zawrócić. Podeszwa w butach Aliny już podczas wycieczki na Rysy zachowywała się zdradliwie. Jeden krok przy przekraczaniu potoku okazał się brzemienny w skutkach. Wyciągnęliśmy mokrą koleżankę i biegiem do Schroniska. Podróż w górę przy temperaturze -2 st. C nie była możliwa.

Suszenie ciuchów w najfajniejszym moim zdaniem schronisku w polskich Tatrach.

Nie ryzykujemy. Wiadomo, że na tej podeszwie nie można polegać. MisQ pomaga Alinie założyć raki przed zejściem do Doliny Roztoki. 

W dół. Po lewej Litworowy Żleb. Zapewne w tym roku znów do zjechania na skiturach.

Już po zmroku, ku radości Aliny osiągamy asfalt. Alina rusza w dół, na wszelki wypadek wyposażona przez MisQ w lampkę. Poświata przed nią to snop rzucany przez latarkę MisQ. Wycieczka pod znakiem: lepiej zaliczyć mądry wycof niż głupio utknąć na szczycie. Za dwa tygodnie znów tu będziemy 🙂