2012.11.11 – Rysy zimowe

Dziwne, ale pomimo intensywnej eksploracji Tatr nie mieliśmy na rozkładzie dotąd Rysów. W czerwcu zaliczyliśmy wycof z powodu niebezpiecznych warunków – twardej skorupy śniegu, w sezonie letnim nie mieliśmy ochoty na zmierzanie w sznurze turystów. Stąd listopad, który przy zachowaniu ostrożności i odpowiednim przygotowaniu, jest świetnym miesiącem na górskie wędrówki.

Tym razem towarzyszyła nam Alina. Było trochę pytań w samochodzie, czy Alina chodzi po górach i czy jest przygotowana do zimowych warunków, ale po pierwszych słowach wiadomo, że nie odstaje doświadczeniem zimowym, o ile nas nie przewyższa.

Ceprostrada, zgodnie z listopadowym zwyczajem, prawie pusta. Spodziewamy się leżącego śniegu, niskiego pułapu chmur i porywistego wiatru, tak też byliśmy wyposażeni – kurtki, raki, czekany.
TPN podarował nam świąteczny prezent – wejście za free. 

Z Lukciem oglądamy słupek drogowskazowy. Od tego sezonu takie punkty wyposażone są w chipy oparte o technologię NFC. Nowsze smartfony (mój niestety nie) potrafią się przy pomocy aplikacji TatryInfo skomunikować z chipem, a posiadacz otrzymuje informacje o aktualnym położeniu, warunkach i pogodzie oraz o szacie roślinnej i ciekawych miejscach w pobliżu. 21 wiek mocno wkroczył w sposoby eksploracji gór.


Ekipa w komplecie. Tradycyjny popas w Dolinie Roztoki.


Od rana towarzyszą nam takie atrakcyjne ptaki. Kompromitujemy się ornitologiczicznie nazywając zwierzę dzięciołem i zimorodkiem. Google, któremu wrzuciłem do wyszukiwarki grafiki tego stwora znalazł co najmniej 3 bliźniaczo podobne zdjęcia – na jednym był żaglowiec, na drugim foka, a na trzecim rekin. Pomimo, że jestem ignorantem w zakresie awifauny to żadna z powyższych teorii nie wydawała mi się prawdopodobna. 

Okazało się, że to Orzechówka (Nucifraga caryocatactes), z rodziny krukowatych, która występuje w Polsce tylko na tym terenie, a dzięki ochronie na terenie parku narodowego oraz żerowisku jakim są odpadki po turystach, można ją obserwować z wyjątkowo bliska


Nudny asfalt do Morskiego Oka to niewielka cena jaką się płaci za możliwość dotarcia do stóp wyniosłych Mięguszów. 

Śnieg w okolicach Buli pod Rysami jest plastyczny. Da się korzystać z wybitych stopni, lub kształtować własne. Na około 2000 m.n.p.m decydujemy się założyć raki, a kijki zastąpić czekanami.

Andy i MsiQ trochę chojraczą i odmawiają założenia raków. Andy podejmuje w końcu tę rozsądną decyzję u wylotu zimowego szlaku na Rysy – żlebu zwanego Rysą, ale MisQ zakłada raki dopiero na przełęczy pod Rysami, kiedy już wszyscy członkowie ekipy burczą na niego głośno, grożąc, że dalej z nim nie idą.

A taki widoczek zobaczyliśmy na wysokości około 2 100 m. Dwóch młodych ludzi siedziało patrząc w dół i zastanawiając się jak zejść. MisQ podszedł do jednego z nich i powiedział – Hej, pozwolisz, że zrobię zdjęcie Twoich butów. Miał nosa. Kiedy ruszyliśmy w górę spotkaliśmy w żlebie wycofująca się ekipę. Napotkali na oblodzony próg i zdecydowali się nie ryzykować. Wieczorem kiedy znów zobaczyliśmy ich na asfalcie do Palenicy poinformowali, że jeden z właścicieli powyższych, pięknych adidasów poleciał w dół, na szczęście po 50 metrach zsuwu, tuż przed kamiennym progiem zatrzymał się na miękkim śniegu. „Mam nadzieję, że po tej lekcji już nie wrócą w Tatry w takim obuwiu” podpisał MisQ zdjęcie w swoim albumie.

To dość drastyczne zdjęcie. Ślady tej krwi wytłumaczy lepiej wycinek z kroniki TOPR: „8.11 Czwartek. O godz. 6:40 rano na plac przed schroniskiem nad Morskim Okiem, doczołgał się z otwartym złamaniem stawu skokowego niemiecki turysta. Geneza tego wypadku jest dość kuriozalna i mogła by stanowić scenariusz do niejednego filmu. Dzień wcześniej 32-letni Niemiec samotnie wybrał się na wycieczkę na Rysy. Ok. 15 dotarł w rejon przeł. pod Rysami, tam zorientował się ,że zgubił drogę. Logicznie rozumując zaczął schodzić po swoich śladach. Podczas zejścia pękła pod nim lodowa płyta wytrącając go z równowagi i doprowadzając do 30 metrowego upadku. Zatrzymał się cudem zahaczając rakiem o wystające fragmenty podłoża. Koszt feralnego upadku to otwarte zwichnięcie stawu skokowego z kością, która przebiła solidnego zimowego buta. Niemiec nie posiadał ze sobą tel. komórkowego, co gorsza nie poinformował nikogo o swoich planach i godzinie powrotu!!! Nikt tez nie słyszał jego wołania o pomoc.  Zdając sobie sprawę ze swojego marnego położenia postanowił walczyć o swoje życie. Podpierając się na zdrowej nodze krok po kroku po 16-tu godzinach dotarł nad M.Oko. tam został zauważony przez pracownika schroniska, który powiadomił TOPR.”

Nieszczęsny turysta był wyczerpany, ale w stanie dość dobrym.

W żlebie rzeczywiście robi się stromo

I lodowo. MisQ przywiązał się do swojej dziaby.

W końcu docieramy na szczyt. Wieje okrutnie, jest późno więc zamiast tradycyjnego popasu wspólne szybkie zdjęcie i wiejemy na dół. 

Chmury poruszają się prędkością ekspresu. Trochę obawiam się drogi powrotnej ze względu na nastromienie.



Za radą innej ekipy wybieramy zejście szlakiem letnim. Asekuracja łańcuchem i czekanem sprawia, że najbardziej stromy fragment pokonujemy z uśmiechem na ustach. Popełniam jeden błąd zaczepiając rakiem o rak i padam na plecy i plecak. Dobrze, że w na małą półkę. Upadek kończy się śmiechem, ale poważna mina MisQ przypomina, że nie wolno ani na chwilę się zdekoncentrować.

Andy pokonuje kamień, bezpiecznie zsuwamy się na dół. Nogi bolą mnie okrutnie. W ciągu dnia wykonaliśmy 1800 m przewyższeń, do tego to napięcie przy schodzeniu stromym zboczem. Zaczynam sobie wyobrażać co przeżył pechowy turysta z Niemiec.

Zgodnie z planem o godz. 16 jesteśmy nad Czarnym Stawem pod Rysami. Tak miało być – o zmierzchu w łatwym technicznie terenie. Kolejna udana wycieczka, tym razem sporo adrenaliny kosztowało nas wejście Rysą, tym większa frajda na dole. Zima to jest to.

Foty MisQ, ze dwie moje 

2012.10.21 – Hruby Wierch

Fantastyczna pogoda, temperatura w górach powyżej 20 st. Wykorzystaliśmy ją. Strbskie Pleo-Dolina Młynicka-Furkotny Szczyt-Hruby Wierch-Bysty Przehod-Dolina Furkocka-Strbskie Pleso

Tu się kończą Taty (Tatry Bielskie). O 6.30 omijamy je od wschodu Zdziarską Doliną w rdzawej poświacie. Hawrań i Płaczliwa Skała.

Jesień. Modrzewie płoną w Młynickiej Dolinie.

Wodospad Skok. Porównując Tatry Słowackie z naszymi, w konkurencji wodospadów i innych widowiskowych cieków przegrywamy z kretesem.

Tablica upamiętniająca wypadek śmigłowca Horskiej Zahrannej Służby. 25 czerwca 1979 roku zespół ruszył na pomoc turystce z NRD, która  poślizgnęla się płacie śniegu pod Bystrym Przehodem. Pilot zbliżył zanadto swoje MI-8 do progu skalnego i zahaczył łopatami. Maszyna spadła i eksplodowała. Na miejscu zginęło 6 osób, 7 zmarła w szpitalu. Turystka zeszła z gór bezpiecznie, o własnych siłach.

Na skałach, o które rozbiła się maszyna, pozostawiono jej szczątki. Porozdzierane blachy poszycia, akcesoria i osprzęt przemawiają mocniej niż jakikolwiek opis.

MisQ przybrał barwy jesienne. Staw nad Skokiem.

Lukcio udowadnia, że noce w Tatrach są już bardzo zimne, a Staw nad Skokiem pokrywa cienka warstwa lodu.

Ekipa rusza na Bystry Przechod, ale po drodze pojawia się szansa wejścia na pobliski Furkotny Szczyt. Nie ma tu znakowanego szlaku, ale podejście jest bezpieczne, a wiedzie nań wydeptana ścieżka.

Z Andym osiągamy Furkot. Krótkie spodnie i koszulki 21 października na wysokości 2404 m.n.p.m.

Rude trawy i porosty, głębokie cienie i przejrzyste powietrze. To chyba najbardziej widokowy dzień w naszych letnich eskapadach w Tatrach. Na Tatry Wysokie, Masyw Krywania, Tatry Zachodnie. Wszystko wydaje się na wyciągnięcie ręki. Stawy poniżej należą do Doliny Furkotnej.

Tatry Zachodnie z Furkotu.

Pamiątkowa fotka. Na pierwszym planie wiadomo, za plecami (nad głowami MisQ i Andy`ego) Rysy, a nieco w prawo masyw Gerlacha.

Widok na Hruby Wierch. Tu już na pewno nie ma szlaku, ale nieodległy szczyt kusi. Cienie na dole zdjęcie to nasza ekipa zastanawiająca się – iść, czy nie. Grań nie wygląda na bardzo trudną, tym bardziej, że widzimy jakiś zespół sprawnie pokonujący eksponowany odcinek.

Lukcio już po bezpiecznej stronie grzędy obserwuje jak radzimy sobie: Andy i ja.

Chwila adrenaliny i docieram na Hruby. Nie było bardzo trudno, ale jak zwykle trzeba było uważać na to co się robi z kończynami.

Lukcio ustawia aparat do pamiątkowej foty. Nie widać tego na zdjęciu, ale na Hrubym jest niezła ekspozycja i trzeba uważać jak się stawia stopy.

Coś nas mocno rozbawiło.

Dwie godziny później jesteśmy już w Dolnie Furkotnej, korzystamy z zachodzącego słońca  dla wykonania zdjęcia.

To już koniec wycieczki nad Strbskim Plesem. Sądzę, że następna wyprawa odbędzie się w zimowej scenerii.

Zdecydowana większość zdjęć autorstwa MisQ

2012.10.06 – Czerwona Ławka

Stary Smokovec – Hrebenok – Mala Studena Dolina – Hata Teryho – Czerwona Ławka – Zbójnicka Chata – Velka Studena Dolina – Hrebienok – Stary Smokovec

Czerwona Ławka to najtrudniejszy wg. niektórych szlak turystyczny Tatr. Wybraliśmy się na nią w składzie Lukcio, MisQ, Wojtek i ja.

To już jesień. MisQ na parkingu w Starym Smokowcu wypatrzył grzybek. Po oględzinach okazał się nie do spożycia.

 

Od rana mieliśmy fantastyczną pogodę, widoki po horyzont. To górna stacja kolejki Hrebenok. Tu zaczynają się góry.

Trzeba widzieć, że MisQ robi rzetelną dokumentację wycieczek. Zaczynał od 300 ujęć na jedno wyjście, teraz osiąga i 500. Ważne jest więc czym robi te zdjęcia. Poprzedni Sony MisQ poległ strącony wiatrem z kamienia podczas wycieczki na Szpiglasową Przełęcz, tym razem towarzyszył nam nowy model – ze statywem, który nawet z ręki najbliższego satelitę Ziemi… 

…potrafi zbliżyć tak jak na zdjęciu wyżej. Jak na aparat kompaktowy jest to fajny wynik.

W górach kolorowo.

Idziemy Malą Studeną Doliną. Wbrew temu co widać na zdjęciu ludzi całkiem sporo.

Docieramy do chaty Teryiego, najwyżej położonego w Tatrach (2015 m) schroniska. MisQ napawa się widokiem na Malą Studeną Dolinę i Dolinę Popradu widoczną w oddali.

Jest już chłodno. Trzmiel wywabiony promieniami słońca wyleciał i zmarzł. Otumaniony zimnem znalazł schronienie w opakowaniu tabliczki czekolady.

Wiśniówka nad szlakiem.

Krajobraz w Dolinie Pięciu Stawów Spiskich jakby odrealnony. Zrudziałe trawy i granatowe niebo. Po prawej Łomnica (2634 m) drugi po Gerlachu szczyt Tatr. Biała kreska na szczycie to dach obserwatorium astronomicznego.

Trzeba zejść do stóp tego piargu, a następnie wspiąć się na przełęcz powyżej to Czerwona Ławka

Z dołu wygląda groźniej niż jest w rzeczywistości. To faktycznie najdłuższa ścieżka ubezpieczana łańcuchami w Tatrach, ale nie przesadzałbym z opisami pełnymi grozy. W dobrych warunkach i przy zachowaniu koncentracji nie jest dramatycznie.

Po dojściu do stóp ściany zakładam nogawki i idę wyżej żeby mieć dobre ujęcia podchodzących chłopaków.

Lukcio, Wojtek i MisQ na początku drogi badają właściwą ścieżkę.



MisQ obfotografował wszystko co się da i zmierza w górę. 

Klamry, łańcuchy. Ułatwienia wszędzie tam gdzie powinny być.

Lukcio już wysoko, Wojtek jeszcze wyżej.

Mnie też już nie brakuje dużo do przełęczy.



Wreszcie jest – Czerwona Ławka, podobno od koloru traw i skał. Po słowacku Poprzeczna Przełęcz.

Pamiątkowe zdjęcie i rozglądanie się po dwóch dolinach złączonych siodłem Czerwonej Ławki –  Dolinie Staroleśnej (za plecami) i Dolinie Studenej Wody.

Czeka nas długa wędrówka Doliną Staroleśną.

Pora w drogę. Mamy do zgubienia 1100 metrów wysokości i około 10 km marszu. Porywy wiatru zwiastują zmianę pogody, ale niebo nam sprzyja do końca dnia.

Poniżej Zbójnickiej Chaty. Zrobiło się zimno. Sezon letni ani chybi się konczy… czas rozpocząć jesienny 🙂

2012.08.18 – Rohace

Chata Zverovka – Łatana Dolina – Zabrat – Rakoń – Wołowiec (trawers) – Jamnicka Przełęcz – Rohacz Ostry – Rohacz Płaczliwy – Smutna Przełęcz – Trzy Kopy – Hruba Kopa – Banikov – Banikowska Przełęcz – Spalona Dolina – Rohacka Dolina – Chata Zverovka

Pamiętna wycieczka. Znów udało się wszystko. Pogoda, umiarkowana ilość ludzi. Fantastyczne panoramy i klimat.

Andy na chwilę przerwał zagraniczną delegację i mogliśmy go wyciągnąć w góry. Słowacki Rohacze w Zachodnich Tatrach jest uważane za jeden z bardziej malowniczych i wymagających szlaków, więc oczywiście wzbudzał pożądanie.

Ruszamy spod Chaty Zverovki. Gdzieś tam są Rohacze.

Charakterystyczne krajobrazy Zachodnich Tatr. Andy zmierza w stronę Zabratu.

Tu z Lukciem rozważamy czy to zbocze jest mocno lawinowe w zimie. Zgadzamy się, że bardzo tak. Nachylenie, brak skał i innych elementów rzeźby terenu utrzymujących śnieg. Dowodem uzasadnienia tej tezy jest brak roślinności na stoku, schodzące lawiny wycięły nawet odporną kosówkę.

MisQ, Lukcio, ja, Andy. Chwila odpoczynku na Zabracie. Jak widać na załączonym zdjęciu trafiliśmy na promocję koszulek termoaktywnych. Koszulka Lukcia również z tego źródła.

Zmierzamy w stronę Wołowca, a więc na chwilę znów do Polski. Grzbietowe ścieżki wijące się w otoczeniu hal to kolejny znak rozpoznawczy Tatr Zachodnich.

Wyżej i wyżej. Pojawia się wysokogórska rzeźba.

Chłopaki kontemplowały więc postanowiłem ruszyć do przodu. I tak zasuwają po tych górach jak kozice więc mnie dopadną. Teren nie jest nadzwyczajnie trudny, ale zaczyna wymagać koncentracji. 

Próba przyczepności vibramu 🙂 Wygląda jakbyśmy nieco chojrakowali, ale tak nie jest. To prawidłowa technika pokonywania płyt skalnych. Wcześniej pokonywałem takie płyty kucając, lub zsuwając się, jednak zmieniłem sposób postępowania  po przeczytaniu ksiązki  „Góry – wolność i przygoda” Dona Graydona i Kurta Hansona. Ma to uzasadnienie ze względu na utrzymywanie optymalnego środka ciężkości.

Andy przysiadł na chwilę na skraju

Po raz pierwszy nie miałem ze sobą GPSa i akurat powstała wątpliwość , gdzie powinniśmy zejść żeby trafić do Smutnej Doliny.

Andy pokonuje eksponowany fragment

To siodełko przed Banikovem okazało się najtrudniejszym fragmentem w naszych dotychczasowych letnich wędrówkach. Grzebień. Ekspozycja z lewej i prawej i konieczność wykonania metrowego kroku w przód spowodowała wyraźny wzrost stężenia adrenaliny u wszystkich. Udało się, ale było o czym rozmawiać do końca dnia.

Banikova przełęcz. 18 sierpnia, a kolory coraz bardziej jesienne. 

MisQ zległ na chwilę w Spalonej Dolinie

Wydawało się, że to koniec wycieczki, ale zahaczyliśmy jeszcze o Rohackie Wodospady, o których Wikipedia pisze, że „Wyżni Rohacki Wodospad lub Wyżnia Spaleńska Siklawa (Vyšný Roháčsky vodopád). Ładniejszy i większy. Znajduje się na wysokości 1340 m n.p.m. w głębokim korycie potoku w lesie. Łączna jego długość wynosi 23 m. W górnej jego części woda spada z szumem z pionowego progu skalnego, niżej rozbija się na kamieniach stromego koryta.”  

Byliśmy tam późnym popołudniem i cały ten cud natury był przez 20 minut naszą wyłączną własnością.

Dzień  był długi, ostatnie kilometry do Chaty Zverovki pokonywaliśmy w scenografii malowanej sierpniowym zmierzchem.

Zdjęcia MisQ

2012.08.01 – Orla Perć z dziećmi

W rocznicę Powstania Warszawskiego wybraliśmy się na Orlą Perć. Monika i Szymon obecnie nie chodzą po górach zbyt intensywnie, ale są sprawni i obyci z górami w ogóle, więc kiedy wreszcie udało nam się ustalić wspólny termin to od razu pomyślałem o szlaku, który dostarczy wrażeń.

Piękna pogoda, wędrówka Doliną Jaworzynka wpływa na nastroje – jak widać. Szymon i Monika. Idziemy dobrze znaną trasą – Dolina Gąsienicowa – Czarny Staw Gąsienicowy – Zawrat – Orla Perć, a dalej się zobaczy.

Nad Czarnym Stawem.

Na Orlej Perci dzieci nie wykazywały lęku z powodu ekspozycji i utrudnień.

Przeważała ciekawość.

Zaliczanie słynnej drabinki nad Kozią Przełęczą

Monika po początkowych kłopotach z wpasowaniem się w drabinkę sprawnie poruszała się w dół. 

Na Koziej Przełęczy zadałem pytanie – w górę czy w dół. Ekipa zdecydowała, że z powodu zmęczonych nóg nie powinna wchodzić na kolejne trudne sekcje. Bardzo rozsądna decyzja i trzeźwa ocena sytuacji. 

Zeszliśmy na dół, zaliczając bardzo udaną wycieczkę.

2012.07.28 – Jagnięcy Szczyt

Tatrzańska Łomnica – Zielony Staw – Jagnięcy Szczyt i z powrotem

Tym razem w pięcioosobowej ekipie odbyliśmy eskapadę na Jagnięcy Szczyt. Tłem były zbierające się burzowe chmury. Miałem w pamięci wypadek pod Durbaszką, nie tylko zresztą ja więc uważnie wsłuchiwaliśmy się w pomruki krążącej burzy. 

Jagnięcy zaproponował Wojtek, który dostał zadanie – ma być interesująco, ale nie za trudno technicznie. MisQ ciągle ma rękę w gipsie po małym dzwonie na rowerze.

Łaskawie natura dała nam wejść na szczyt i bez dodatkowych atrakcji opuścić grań i sekcje z łańcuchami.

MisQ zachwycił się przełomem Białego Potoku Kieżmarskiego

Nawinąłem się pod rękę więc kazał pozować

Nieco wyżej Lukcio znalazł bardziej wdzięcznego modela (modelkę)

Tytułowe jagnięta były zresztą obyte z obiektywem

Tym razem scenografię zapewniały zbierające się zewsząd i znikąd chmury. Podążam za Lukciem.

Na szczycie MisQ został zaatakowany przez agenta Smitha, ale dał odpór dzięki kodom wyroczni zapisanym na zwojach bandaży

PePe niestety poległ, ucinając sobie drzemkę po całonocnym powrocie z urlopu.

Inne ekipy pokonywały trudności techniczne z asekuracją.

PePe również poważnie potraktował ekspozycję i nastromienie. Schodząc użył swojej super parasolki. 

Schronisko nad Zielonym Stawem. Z daleka staw jest równie malowniczy jak z bliska, czego nie można powiedzieć o schronisku.

Nieco styrani wracamy łąkami pełnymi Wierzbówki Kiprzycy. Te łąki to znów pozostałość po pamiętnej wichurze z 2007 roku, która w ciągu jednej nocy zmieniła krajobraz nad Tatrzańską Łomnicą.

Zdjęcia MisQ i Lukcio. 

2012.07.24 – Kościelec nie tylko dla orłów

W ramach regeneracji zrobiłem sobie indywidualną szybką akcję Kuźnice-Gąsienicowa-Karb-Kościelec-Mały Kościelec-Czarny Staw Gąsienicowy-Kuźnice.

Nie była to wolna akcja. Wykorzystałem fakt samotnej wędrówki żeby nieco przycisnąć, w rezultacie wystartowałem o 8.30, a o 14.40 (cała trasa była wyceniona na 7.15 marszu) byłem z powrotem w Kuźnicach. Fakt, że pod górę napierałem zlany potem, a w dół podbiegałem, poświęcając na odpoczynki w sumie może z 45 min. Np. nominalnie określony na 1 h odcinek z Karczmiska przez Boczań do Kuźnic udało się przebyć w 30 min. . 

Pisanie o tłumie w lipcu w Tatrach jest truizmem. Przygotowanie sprzętowe (tenisówki, sandały) większości turystów też pomijam. W każdym razie powyżej Murowańca atmosfera na trasie miła, zamieniłem z różnymi ekipami kilka słów. Warszawa, Wrocław, Kielce. Poratowałem ibupromem jakiegoś biedaka, który w drodze przez Boczań poruszał się krokiem i rytmem paralityka. Coś nie tak z kolanami. Musiał nieźle dostać w kość na tych kamieniach.

Roślinki, Mały Kościelec i Kościelec

Tyle razy widziany Czarny Staw Gąsienicowy, a ciągle robi wrażenie kiedy się na niego patrzy z drogi pomiędzy Karbem a Kościelcem

Sweet focia na szczycie. Pół bułki i trzeba znikać, bo robi się tłoczno.

Kościelec nie tylko dla orłów. Mały prężył się bez lęku, a później spacerował pomiędzy kamieniami. Widocznie szczyt traktuje jako karmnik położony na wysokości 2155 m.n.p.m

2012.07.07 – Tatry Mala Vysoka

6 h 50 min marszu + 1 650 m przewyższeń.

Szukając chłodu, uciekając od tłumów pojechaliśmy tym razem w Tatry Słowackie. Dla mnie to była pierwsza wizyta po tej stronie. Andy przebywa w długiej delegacji, do ekipy (Lukcia, MisQ i mnie) dołączył Wojtek. Tatrzański wyga, z przewodnicką znajomością Tatr i darem opowiadania. Poprosiliśmy go żeby zaproponował nam dość trudną wycieczkę „referencyjną” dla tej części pasma. Nie zawiedliśmy się. Więcej w opisach pod zdjęciami (autorem wiekszości z nich jest MisQ)

Hotel Grand z 1904 roku. Tu zaparkowaliśmy

Chwila postoju na leśnej ścieżce. Las to dzisiaj rzadki widok w tej okolicy. Do 19 listopada 2004 roku okolica była zalesiona, ale wichura o niewyobrażalnej sile zmiotła całe połacie lasu wokół Starego Smokovca i Tatrzańskiej Łomnicy.

Podziwiamy masyw Gerlacha i słuchamy opowieści Wojtka, który wszedł na ten szczyt z przewodnikiem, a Tatry po obu stronach granicy zna jak własną kieszeń.

 

Szybko zdobywamy wysokość. W dole Velicke Pleso, a na jego skraju bryła Sląskiego Domu, który przypomina blok z wielkiej płyty. Konstatujemy, że nasze schroniska są zdecydowanie bardziej klimatyczne.

Południowa ekspozycja stoków sprawia, że szata roślinna jest bardziej różnorodna niż w naszych Tatrach

Nad Długim Stawem (Dlhe Pleso) przeprawiamy się przez potok żeby chwilę poleżeć na łące, umyć twarze i posmarować kremem.

Ruszamy na przełęcz Polski Grzebień – najniższy punkt grani widocznej na zdjęciu.

Na przełęczy mały tłumek. Tu spotykają się szlaki, ale taki widok to rzadkość tego dnia. Pomimo, że znajdujemy się na popularnym szlaku nie ma tłumów, tak powszechnych w polskiej części Tatr. Można się cieszyć samotną wędrówką. Po krótkim popasie ruszamy w stronę Malej Vysokiej (dzisiaj prawidłowa nazwa to Velka Vyhodna).

Szlak nie jest bardzo trudny, wymaga jednak uwagi. Po chwili jesteśmy na szczycie.

Ze szczytu rozciągają się zapierające dech widoki na trzy doliny: Velicką, Staroleśną i Litvorovą. Tutaj Zmarzły Staw w dolinie Litvorovej.

Pamiątkowa fotka. GPS pokazuje 2424 m (nominalnie 5 m więcej). Od parkingu podeszliśmy 1400 m. Teraz zejście na przełęcz i szlakiem w stronę Litvorovej Doliny.

Podczas zejścia MisQ i Lukcio przysiedli na malowniczym kominie.

Płaty śniegu to już rzadkość.

Po piargu wspinamy się w stronę przełęczy pomiędzy Litvorovą a Staroleśną Doliną. 

Piarg przechodzi w wąski, stromy żleb. Pojawiają się łańcuchy i klamry. Znów nie jest ekstremalnie, ale trzeba uważać gdzie się stawia stopy i czego trzyma.

Schodzimy w stron Doliny Staroleśnej.

Próba wody. Udało się wytrzymać 15 sekund, a dłoń czuć było jeszcze przez minutę

To widok, którego nie uświadczymy w polskich Tatrach. Towary do Zbójnickiej Chaty można wnieść wyłącznie na plecach. Tragarze (nosicze) w ten sposób dostarczają wszelkie zaopatrzenie. Każdy z nich dźwiga ciężar około 50-60 kg. Mają do pokonania 600 metrów przewyższenia na trasie 4,5 km. (dane z GPS). Uważnie krok, po kroku, w strugach potu niosą piwo, olej, wodę, jaja i inne niezbędne wiktuały do schroniskowej kuchni. Nosicz, którego spotkaliśmy powiedział, że ma na plecach 45 kg, pot po nim spływał ciurkiem. Ten zawód jest obecny w słowackich Tatrach od lat 50. ub. wieku. Kiedyś traktowany głównie zarobkowo, za komuny trudnili się nim głównie studenci, którzy szukali w ten sposób zajęcia związanego z górami, stanowił rodzaj ucieczki dla outsiderów ówczesnej rzeczywistości.

Pomału żegnamy Staroleśną Dolinę. W oddali widać już dolinę Popradu. Po 11 godzinach znów jesteśmy na parkingu ustalając pewną regułę. Latem Tatry Słowackie, zimą nasze.

2012.06.02 – Rysy do Rysy

Postanowiliśmy zakończyć sezon zimowy w Tatrach i przypieczętować go wejściem na Rysy.

„Grópa Gurska” w miejscu „Gdzie stają konie”. Tu stoją Lukcio, Andy, Kubak, MisQ. Końcówka drogi do Moka, za nami Rysy i Mięgusze.

Dzień był pełen dziwnych zdarzeń i przygód. Nad Morskim Okiem pasł się spokojnie taki stwór. Był równie przejęty naszą obecnością jak krowa na pastwisku. Nie bardzo go zidentyfikowaliśmy. Młode jelenia płci żeńskiej czyli łaniątko?

 Jak bardzo się nie przejmowała obecnością ludzi widać na tym zdjęciu. „No i co się gapisz, ja tu mieszkam”

Tam idziemy. Trafiliśmy w okienko pogodowe, chociaż wiało zacnie.

Kolejna przygoda spotkała nas, mnie na obejściu Czarnego Stawu nad Morskim Okiem. Chłopaki przeszli, a pode mną ścieżka się załamała. Na szczęście nie odjechała od razu i chociaż upadłem mogłem się na niej wesprzeć i przy użyciu kija wygramolić.

Zaczyna się śnieg. Czas włożyć raki.

Andy trawersuje, a Czarny Staw się oddala. MisQ rzadko kiedy jest na zdjęciach, ale co ja poradzę, że robi najlepsze ujęcia.

Zrobiło się stromo i twardo. To jest moment, w którym zdecydowałem się zawrócić. Nie czułem się pewnie. Na dodatek moje miękkie buty gięły się przy każdym kroku. Na takie warunki tylko sztywna podeszwa. Andy i MisQ idą dalej.

D

Dotarli do Rysy i postanowili również zrobić wycof. Było zbyt twardo.

Z Lukciem poczekaliśmy aż chłopaki wrócą i ruszyliśmy w dół. Początkowo z pewnym niedosytem, ale kolejne doniesienia TOPRu o wypadkiach pod Rysami tego weekendu kazały nam myśleć, że po prostu włączył się rozsądek.

Zakończenie sezony uczciliśmy szalonym biegiem z plecakami asfaltem do Palenicy, ścigając się z MisQ o wygranie wycieczki. 

Czas rozpocząć sezon letni w Tatrach. Zostało nam tylko kilka szczytów po polskiej stronie i całe Tatry Słowackie. Dobra perspektywa.

2012.05.20 – Dolina 5 Stawów Polskich

Wycieczka tatrzańska w wyjątkowo dobrej pogodzie. Jeszcze w czwartek TOPR ogłosił lawinową 2 po opadzie śniegu, ale w piątek wieczorem obniżono stopień zagrożenia.

Dwa godne odnotowania zdarzenia. Piękna pogoda i koniec drugiej dekady maja sprawiły, że na ceprostradzie pojawiło się mnóstwo piechurów. Obrazek nie widziany od listopada. Dlatego Tatry zimą są najlepsze. No więc śnieg zalegał już na 1300 metrów, a na rozstaju szlaków przed Siklawą było go całkiem sporo. Ubraliśmy więc raki z zainteresowaniem przyglądając się jak turyści w dżinsach i turystki w koronkowych bluzkach zmagają się kilkoma oblodzonymi stopniami, szarpiąc bogu ducha winną kosówkę. Przez chwilę przyglądanie się temu widowisku było to dość zabawne, ale dość szybko znudził się widok zaczerwienionych twarzy i tyłków mokrych od niezliczonych, choć niezamierzonych siadów na topniejącym śniegu.

Ruszyliśmy wydeptaną ścieżką przez Siklawę, a tam jeszcze ciekawiej. Brodaty jegomość, który ani chybi, był liderem grupy złożonej z trzech małżeństw w wieku średnim dokonał oględzin trawersu na ostatnim odcinku podejścia. Stromizna, zsuwający się śnieg i czekający na swoją kolej turyści pozwoliły mu wysnuć jednoznaczny wniosek: – Droga do Morskiego Oka zamknięta, schodzą lawiny. Drużyna zawróciła. Może i lepiej, bo z tą znajomością topografii byłby w stanie się zgubić i tutaj.

Pod wieczór przy schronisku się przeludniło i można było posiedzieć na ganku, obserwując operujące na zboczach zespoły skiturowców. Jedna z ekip wybrała za cel żleb na Miedzianym pięknie oświetlonym popołudniowym słońcem. Sprytnie, za dnia te zbocza giną w cieniu. Sprawnie podeszli trawersując, po przepaku jedna sylwetka sprawnie ruszyła w dół. Nawet z odległości jaka dzieliła nas od zbocza było widać, że dobry narciarz. Upadł? Nie. Zaczęło się dziać coś dziwnego – śnieg ruszył, najpierw strumykiem, później nabrał kształtu lejka i nie zamierzał się zatrzymać. Czwartkowy opad nie wytrzymał, zabierając narciarza. Na szczęście tylko po pas (jak relacjonował później w schronisku). W sumie wyjechało 1/3 żlebu. Pouczające.

A propos strojów nieadekwatnych to podczas zejścia ze schroniska spotkaliśmy dwie narciarki podchodzące po śniegu w wyższych adidaskach i kolorowych włóczkowych strojach. Dziwny widok na śniegu, ale podchodziły pewnie, a sprzęt, który niosły na plecach nie był sprzętem dla przypadkowych osób (nie rozpoznałem marki, ale dość długie freeridowe łopaty). Przeglądając forum skiturowe znalazłem rozwiązanie zagadki. 

Oto ona:

wiosna w krainie podejźrzona rutolistnego from marysia_s on Vimeo.