Sezon nie obfitował w spektakularne wyjścia z mojego punktu widzenia. Patrzę na Stravę – kilkanaście dni w górach, po znanych już trasach. O dwóch wypadach jednak tu napiszę. Jeden o sytuacji zakończonej wezwaniem śmigłowca TOPR, drugi to kilka refleksji nt. zimy w górach niższych niż Tatry.
Świnicka Przełęcz – 09.01.2021
Shit happens. Śniegu w Tatrach było mało. Z Andym, Marcusem wybraliśmy się w dość desperackiej próbie na Świnicką Przełęcz. Wiedząc o tym, że zjazd będzie czujny i będzie trzeba uważać na kamienie. Okazało się, że to nie było problemem. Żleb pod Świnicką Przełęczą zwieńczony jest zawsze nawisem, który sprawia, że pierwsze metry zjazdu są trudne i nierzadko trzeba wykonać tam skok lub zsuw po stromym uskoku. Nie jest zwykle on wysoki – 2-3 metry. Z góry jednak robi wrażenie. Nie pamiętam, kto jechał pierwszy, ale widziałem jak Andy ruszył i po tym trudniejszym fragmencie przysiadł głęboko, wyhamował i po chwili musiał usiąść. Kolano, dla którego to nie była pierwsza przygoda ze sportem, nie wytrzymało. Skręt w lewo powoduje przeszywający ból. Chwila narady co robimy. Szczyt żlebu, nie najlepsze miejsce na długie deliberacje. Andy decyduje się zsuwać na dół na jednej narcie. W kotlinie poniżej ocenimy sytuację.
Nie ma dramatu, ale kolano nie działa. Nie wiemy, czy więzadło zerwane, czy naderwane, ale to nie ma znacznia. Jest około godz. 14.00, pułap chmur się obniża, a warunki do zsuwania się na tej jednej narcie są złe – wystające kamienie, sporo nawianego.
Namawiamy Andy`ego, aby nie był taki dzielny i aby wezwać TOPR. Jeśli nie zrobimy tego teraz, za chwilę zrobi się nielotna pogoda, zapadnie zmrok i ze stosunkowo rutynowej akcji będziemy mieli epicką wyprawę. Nie ma co narażać ratowników. Dzwonimy. Podajemy lokalizację.
Panowie sprawnie przylatują na miejsce naszego postoju. Zgodnie z instrukcją zabezpieczamy plecaki, narty i wszystko co może zostać porwane przez cyklon wywołany wirnikiem śmigłowca.
Z Marcusem zjeżdżamy na dół, a później do Zakopanego, do szpitala, gdzie Andy został odtransportowany. Stan nie jest poważny, ale chodzić nie może. Zabieramy go do Krakowa, gdzie będzie dalej diagnozowany.
Bieszczady – 14-15.02.2021
Kilka dni spędziłem, po raz pierwszy, w Bieszczadach na skiturach. Z ekipą z KW Kraków poszliśmy na Fereczatą i zrobiliśmy trawers Bukowego Berda. Z wyjazdu, poza fajnym czasem towarzyskim, zapamiętam kilka faktów:
Po pierwsze: Bieszczady super opcja jeśli szuka się narciarskiej włóczęgi, z dala od tłumów, a jak się jeszcze ma wiedzę gdzie zjechać, to aspekt narciarski jest również ok. Dość daleko z Krakowa, ale warto.
Po drugie: W trakcie weekendu, w którym działaliśmy temperatury były niskie. Nocą około -20 C., w ciągu dnia wiatr na grani i temperatury poniżej -10 C. Grupa nieźle przygotowanych skiturowców działających w okolicy Halicza utknęła w oczekiwaniu nawzajem na siebie. Wiatr zrobił swoje, sytuacja się pogarszała. Wezwali GOPR, jeden przypłacił to ciężkimi odmrożeniami palców (brunatne zmiany, bąble). Byli nieźle przygotowani – dodatkowe okrycia, ciepłe napoje, dodatkowa herbata. Kilka drobnych decyzji (zbyt późna decyzja o odwrocie, zbyt długie podejście w cienkich podejściowych rękawiczkach) sprawiły, że sytuacja z normalnej górskiej wycieczki stała się grą o życie. Zima
Po trzecie: Nawigacja. Kluczowa w każdych górach. W takich niskich, zalesionych jak Bieszczady, gdzie odległość od najbliższych bezpiecznych miejsc jest spora jest cienka granica między fajną zabawą i zjazdami wśród drzew, a koniecznością powrotu na zaplanowaną trasę, zwłaszcza jeśli chce się wykonać trawers do właściwego miejsca. Poza Beskidami nie mam doświadczenia, ale te jary przecinające zbocza potrafią wyssać siły!!! Niby w linii prostej odległość jest niewielka, ale sensowniej jest wrócić na grzbiet, pokonują przewyższenie niż trawersować.