2015-01-24 Salatyn

Salatyn (Salatyński Wierch) to tzw. free zona na Słowacji, czyli nieprzygotowany stok z którego można zjeżdżać legalnie. Tym razem ekipa była spora, bo aż 8 osobowa. Poza zestawem stałym był PePe i trzech kolegów Lukcia, w tym Tomek, z którym mieliśmy okazję już być na Rysach w ub. roku. Dołączył też Mateusz, świetny narciarz, dla którego to było pierwsze skiturowe wyjście. 

To nie był mój dzień. W nocy wróciłem z Warszawy z przystankiem w Częstochowie, przespałem się 2 godziny i z lekkim poślizgiem o 5.30 siedziałem w samochodzie. No cóż za wybory zawsze się płaci jakąś cenę. Można siedzieć w domu, a można mieć pod powiekami trochę więcej. Ja wolę ten drugi stan. I to nie chodzi o piasek pod powiekami… Wyładowaliśmy się z auta w dobrych nastrojach na parkingu pod ośrodkiem narciarskim Rohacze. Narty na nogach (po raz pierwszy miałem Voelke Amaruq, które przeszły drobną przygodę ze świeczką, nad którą zawisły nieszczęśliwie, któregoś miłego wieczoru. Deskom został brązowy ślad na powierzchni i wżer na ślizgach, a ja mam nauczkę. Narty działają bez zarzutu. Skoro one mogą.

Podeszliśmy wzdłuż stoku i dalej przez kosówki trasą znaną z ubiegłego roku, w końcu zasadnicze podejście z nartami na plecach.

IMG_92761

Andy napiera 

IMG_93511

MisQ na pierwszym planie, Salatyn w tle

Niedospana noc sprawiła, że chciałem zawrócić, ale jakoś się dowlokłem. Zjazd za to bardzo fajny, na górze nieco twardo, ale dwie trzecie stoku to istna bajka. Amarq są nieco szersze, dłuższe i bardziej miękkie od Haganów, co w tych warunkach dawało dużą przewagę i łatwość, łatwość przekłada się na pewność, a jak się nie walczy z górą tylko współpracuje to jest flow. I o to chodzi.

IMG_95071

PePe w akcji

P10301781
Cała ekipa u podnóża Salatyna. Tego dnia część chłopaków poszła 3 x w góre, reszta ekipy (i ja) po drugim wejściu zwinęła się na parking.

 

2015-01-11 Kasprowy Wierch

Kiedy w Tatrach tyle śniegu, że można go zmieść na łopatkę rozwiązanie jest jedno – Kasprowy Wierch. Tak jest zwykle na początku sezonu, kiedy wszyscy wyposzczeni ciągną na Kaspro jakby byli wyznawcami kultu Wielkiego Dzwonu (tego na szczycie). Poszliśmy i my. W tej wyciecze uczestniczył Andy, MisQ i ja.

Godzina 8. Poranna krzątanina na parkingu. Żeby tu dotrzeć trzeba było wstać o 4.30. Jak ja tego nienawidzę, ale kiedy już ma się na nogach buty i narty, to senność ustępuje i włącza się tryb „krok, za krokiem”.

Dolina Goryczkowa. Dzień szarawy, wyciąg na Kasprowy jeszcze nie kursuje, spod cienkiej warstwy śniegu przebija trawa. Cała góra dla skiturowców. Wieje, ale w normie, słońce gdzieś też schowali. Cóż styczeń w Tatrach.

Jest i Mekka. Foki trzymają dobrze, więc podejście jest przyjemne.

Pogaduchy i selfie na Kasprowym.  Później fajny zjazd po twardym, ale dobrze trzymającym podkładzie. Udało się dotrzeć na nartach prawie do samochodów. To zawsze cieszy, kiedy nie trzeba nieść nart w dół. Na to jest czas w maju.

Już na dole. Zdjęcie do kampanii społecznej na rzecz wyposzczonych skiturowców „Bo śniegu było za mało”. Krew nie miała nic wspólnego z glebą, którą zaliczyliśmy z Andym próbując zjeżdżać we dwóch na jednej parze nart po oblodzonej drodze, ani z walką o wiśniówkę… przyznaję – mała inscenizacja, chociaż krew prawdziwa.

(fotki MisQ)

2014-12-28 Starorobocianski Wierch

Tego dnia zdefiniowało mi się zimno w Tatrach, ale po kolei.

Było wiadomo, że pójdziemy, ponieważ dawno nie było nas w Zachodnich wybór padł na Starorobocianski.

Szlak Doliną Chochołowska to zawsze jeden z bardziej wyczerpujących psychicznie odcinków, chłopaki na granicy załamania psychicznego, ale robią dobrą minę. 7 nudnych kilometrów sprawia, że w Zachodnich jesteśmy rzadziej niż na to zasługują.

Wyżej jest bardziej interesująco. Spotykamy Teletubisia kontemplującego świeży opad na kosówce. 

Nie dajemy się długo przekonywać, że świeży śnieżek smakuje najlepiej prosto z gałązki. 

Po wyjściu na grań od Siwego Zwornika nie mamy wielu zdjęć. Zamarzły baterie, poza tym wyjęcie ręki z rękawicy to był akt heroiczny. W kilkanaście sekund dłoń robiła się biała i doprowadzenie czucia zajmowało kolejne kilka minut. Byliśmy dobrze ubranie, ale zaczęło się robić srogo zimowo. Nie bardzo można było sobie pozwolić na błąd np. w postaci zgubienia szlaku. O to nie było trudno. Mgła ograniczyła widoczność do kilku metrów, na Starorobociańskim wiało okrutnie, w porywach do 80 km/h i temperatura spadła do – 16 st. Ruszyliśmy w stronę Kończystego Wierchu. Zupełnie nie było widać po czym się idzie, najpierw trzymaliśmy się grani, coś się jednak nie zgadzało, więc później za podpowiedzią gps-a odbiliśmy w stronę Słowacji i wreszcie dotarliśmy do szlaku. Ucieszyło mnie to.

Już na grani MisQ nagrał film, który oddaje srogi klimacik:



2014-06-08 – u podstawy Rysy

Sprawy mają swój koniec i trzeba pozwolić odejść, kiedy nie chcą być, a np. taka zima 2013/2014 też już nie chce. Dała o tym znać o godz. 7.30 na parkingu w Palenicy Białczańskiej – termometr pokazywał 22 st. 

Godne zakończenie wymagałoby fajnego finału dlatego ruszyliśmy na Rysy. Majowy rekonesans dowiódł, że są w zasięgu technicznym, w odpowiednich warunkach. Jakaś zła seria towarzyszy temu miejscu. Wiosenne śniegi potrafią zwieść. Dzień wcześniej ktoś nie miał szczęścia i zsunął się po śniegu na skały, ostatecznie. Tego dnia miało być lepiej. Śledziliśmy warunki w Rysie – żlebie pod Grzędą i o kilka dni przesunęliśmy wyjazd żeby nie trafić na beton (zmrożone śniegi).

Na podejściu do Morskiego Oka aktywnie dopingujemy biegaczy biorących udział w zawodach na odcinku Palenica – Morskie Oko. Z tego miejsca chciałbym przeprosić za wszystkie okrzyki „Dajesz, Kurwa, Dajesz”, „Nie przyjechałeś tu żeby chodzić”, „Uciekaj przed tym cieniarzem z tyłu” – do tego z przodu „Goń leszcza, bo słabnie” – to do tego z tyłu. „Pokaż cycki” – do długowłosego mężczyzny (pokazał)  i inne, których ten publiczny charakter bloga nie pozwala powtórzyć. Na zdjęciu powyżej Andy w typowej akcji dopingowej – biegu synchronicznym z zawodnikiem. 

MisQ zakłada buty i raki, bo od Czarnego Stawu pokrywa ciągła. No właśnie mamy iść a chwile wcześniej spotkała nas niemiła niespodzianka – straż parku z komunikatem, że szlak zamknięty dla turystyki narciarskiej i jeśli zjedziemy dostaniemy mandat. Fakt, zamknięty, ale śnieg leży na całej drodze, którą zamierzamy wejść więc przyrodzie krzywdy nie zrobimy. Dżentelmeńska umowa – możemy iść i zjechać od podstawy Rysy. Dobre i to, skoro już przytaszczyliśmy sprzęt tutaj to pójdziemy wyżej, choćby dla kilku szusów.

Śnieg nieco „przykurzony”, trochę kamyków i pyłu. To nie szkodzi, ślizgi i tak do serwisu. Słońce tak mocne, że zatrzymuję się jeszcze na poprawki smarownicze dokonywane słynnym kremem. Zapach odstrasza niedźwiedzie od Roztoki po Poprad, ale działa.

Lukcio ocenia. Obiecująco twardo na podejściu, w rakach sama przyjemność, a w dół nie będzie brei.

Przyroda kusi widokiem rezultatów zmagań późnowiosennych sił natury – skał, słońca, śniegu i wody. Co jakiś czas rozlega się gromki huk i bazaltowe odłamki mkną w dół. Na te większe trzeba uważać.

To ostatni wpis zimowy, więc nie mogę się oprzeć przed zamieszczeniem większej ilości fotek.

To już Rysa. Trzeba zawracać, w końcu umowa, choć kusi bardzo żeby wejść wyżej. Nie mogę sobie odmówić jazdy w krótkich spodenkach. Lukcio i MisQ również nie przypinają nogawek, Andy podchodził w długich spodniach. Zakładam jednak kurtkę, bo gdyby coś poszło nie tak to hamowanie czekanem, podczas którego jednak jest sporo tarcia o śnieg nie byłoby miłe.

MisQ już czeka. Pod nim trasa naszego zjazdu. No to juhuuu! 

Ale pięknie. Pod spodem twardo, na wierzchu miękko i można jak się chce. Długim, krótkim, szybciej, wolniej. Turystów niewielu więc nie trzeba się martwić zsuwającym się śniegiem czy obieraniem toru.

I skręt. Śnieg czasami leci na gołe nogi, chłodzenie na bieżąco. Fajne uczucie.

Z Andym w synchronicznej jeździe. Mijamy Bulę. Poniżej Czarny Staw.

I Lukcio przygotowany do skrętu.

Andy wjeżdża w strefę cienia rzucanego przez Wielkie Mięgusze.

A w cieniu jeszcze ciekawiej. Nierówno i trzeba uważać na kamienie. Szczęśliwi i szczęśliwie dojeżdżamy do Czarnego Stawu, pijąc radlera i wygrzewając się na skałach podziwiamy pozostawione ślady. Żegnaj zimo 2013/2014. Było krótko, ale fajnie. Czas na lato.

Fotki autorstwa zbiorowego, jak zwykle w większość zrobił MisQ. Dzięki

2014-05-10 Niżne Rysy, tuż obok

Kuszą i przyciągają. Wysokością, długością zjazdu, nastromieniem. Żleb Rysa idący z Przełączki pod Rysami to przyszłość, ale postanowiliśmy zrobić rekonesans w okolice tego najwyższego szczytu Tatr. Maj i czerwiec to najlepsze miesiące na to żeby tu podziałać. Okolice Buli pod Rysami są okryte niesławą jednego z bardziej narażonych na lawiny miejsc w Tatrach dlatego zimą właściwą trudno trafić na w miarę bezpieczne warunki. Dodatkową trudnością jest twardy i zmrożony śnieg powyżej 2000 m.n.p.m. Sprawia on, że upadek może skończyć się dłuuuugim niekontrolowanym ślizgiem z niewiadomym finałem. Dlatego najlepszą taktyką jest wejście na górę około godz. 11 odczekanie aż beton odpuści i zjazd po jeszcze twardym, ale puszczającym śniegu. Po południu śnieg rozmięka, staje się ciężki i rośnie niebezpieczeństwo zsuwów, z którymi można zjechać w nieznane. 

W Krakowie pada, po drodze pada, Tatry w ołowianych czapach. Nic  to, 5 serwisów pogodowych mówi, że będzie „czasem słońce, czasem deszcz” więc wbrew temu co za szybą samochodu, w towarzystwie skocznych tyrolskich hitów i ryczącego Scatmana Johna (Dzięki MisQ 🙂 docieramy do Palenicy. Przestaje padać chwilę po tym jak wysiadamy z samochodu. Spotykamy Tomka, kolegę Lukcia, który też wybiera się w ten sam rejon.

Nad Morskim Okiem. Idziemy na to śnieżne pole i grań po lewej stronie zdjęcia. Po prawej stronie kontemplujący Andy. Autor zdjęcia Tomek, inne zdjęcia w tym wpisie tradycyjnie MisQ, Andy`ego i moje.

Ludzi na szczęście niewielu. Padający od rana deszcz i pozornie złe prognozy zrobiły swoje. Pogoda jednak bajeczna. Jest dość późno, ale dzień długi.

Pozowanko nad Czarnym Stawem. Nie da się już po nim przejść wiec trzeba dookoła. Koło łokcia Lukcia po lewej widać wyjeżdżający spod Buli snieg. Żleb Rysa, to charakterystyczna ukośna kreska kończąca się nad kapelusikiem, nasz cel na dzisiaj znika za formacją po lewej stronie zdjęcia u góry. Za chwilę buty turystyczne zmienimy na narciarskie. Fok nawet dzisiaj nie braliśmy, słusznie przewidując, że nie będzie gdzie ich użyć.

Podejście mozolne. Nie ma takiego drugiego w polskich Tatrach. Pod Rysą skręcamy w lewo na Niżne Rysy, od tej chwili trzeba torować. Tę robotę biorą na siebie Tomek i Lukcio, później dołącza do nich MisQ. Śnieg miękki, zapadają się nawet wydeptane stopnie.

Idę od podstawy w rakach. Tak wolę, kilka minut na założenie, a nie traci się siły na wydeptywanie równych stopni i na powtarzanie kroków. Nad Bulą raki zakłada też Andy, wyżej pozostała część ekipy. Krótki popas, herbata i kanapka. Orientuję się, że nie mam już wody, a w tym słońcu leje się z nas konkretnie, dopycham śniegu do butelki licząc na słońce. Nic z tego… nie stopnieje aż do końca dnia. Zawsze jednak kilka kęsów mokrego śniegu pomaga. Trzeba tylko uważać na różne latające stwory, które nawet na tej wysokości i na śniegu zaczynają się roić.

Stąpając po stromym śniegu od czasu do czasu odwracamy się zerkając na legendarny tatrzański zjazd wyceniony na 6 w 6 stopniowej skali – Zachód Grońskiego przecinający zbocze z Małej Wołowej Szczerbiny (2355 m n.p.m.) do Kotła pod Rysami. Pierwszy raz pokonany przez himalaistę i taternika Piotra Konopkę w 1994 roku. Piotr jest aktywnym do dzisiaj ratownikiem TOPR. Skóra cierpnie od samego patrzenia na tę linię. Do dzisiaj niewielu jest takich, którzy pokonali ten żleb. Jak to wygląda z perspektywy ekstremalnego narciarza, a tak: Rastislav Peto

A tu Zachód z dalszej perspektywy

Tymczasem udajemy się na nasze 2+ z przekonaniem, że to na razie wystarczy. Na 50 metrów przed szczytem pakujemy się nie tam gdzie trzeba nie ma stamtąd dobrego zjazdu. Wycof i decyzja  – zjeżdżamy z tego miejsca co jak później się okazało było Zadnią Przełączką w Rysach. No cóż Niżne do poprawki.

 

Przygotowanie. Najpierw wyrąbać butami półkę na narty, przypiąć plecak do czekana, kontrolować rękawiczki, kaski, kije, kurtki czy nie zamierzają się wybrać w samodzielną wycieczkę w dół. Jeśli to czapka to pół biedy, gorzej bez kija czy kasku.

Śnieg bardzo miękki, zapewne ku uciesze starszego, uroczego pana, który serwisuje moje narty wjeżdżam centralnie na skałę, która wypina mnie ląduję w śniegu. No cóż znając realia jazdy pozatrasowej i widząc snopy iskier, które czasami wylatują spod krawędzi walących w kamienie nie oczekuję od nart, że przeżyją więcej niż 3 sezony, tym bardziej, że moje Dragony są nieco za wąskie w talii i na twardym sobie radzą, ale w takim czymś nie pomagają. Wiadomo wszystko zależy od techniki, ale sprzęt czasami może pomóc.

Zdecydowałem się na przyklejenie taśmą montażową czekana do kija co było nadmiarem ostrożności na górze.

Andy zmierza w stronę Buli

MisQ przedziera się przez lawinisko, poniżej Czarny Staw i Morskie Oko. Gdy dojeżdżamy do cienia rzucanego przez Mięgusze podłoże twardnieje i jazda staje się bajką. Mimo stromizny jedzie się świetnie, również po przebrnięciu lawinowych kalafiorów ostatni fragment do Czarnego Stawu to pełne flow i współpraca z górą. 

Korzystamy z długiego dnia i mimo, że zbliża się 18 po przebraniu butów zostajemy na dłuższy popas nad Czarnym Stawem i wypicie rytualnego Radlera i czegoś jeszcze. Ciekawe czy to koniec sezonu narciarskiego… 

2014-05-01 Wrota Chałubińskiego i Przełęcz Szpiglasowa

W Tatrach jeszcze jest skąd zjechać dlatego na początku majówki za Andym wybraliśmy się na Wrota Chałubińskiego, z zamiarem zjechania później przez Szpiglasową Przełęcz do Doliny 5 Stawów Polskich.

Andy ver. wiosna 2014.

Najtrudniejsze mentalnie jest te pierwsze 9 kilometrów po asfalcie do Morskiego Oka. Zgodnie z oczekiwaniami na drodze pojawili się Ci inni, których przez całą zimę nie spotykało się w Tatrach. Stąd też pytania czy na pewno jest śnieg, skąd będziemy zjeżdżać, czy wyciągi jeszcze działają… Dlatego nie zatrzymując się przy schronisku czmychnęliśmy w górę, obierając kierunek Dolinki za Mnichem.

Niezwykle dumny ze swojej zapobiegliwości wyciągnąłem krem z filtrem dlatego nie będę znów wygladał w pracy jakbym spożywał przez tydzień trunki, których zamawianie ograniczałoby się do zwrotu „najtańsze proszę, byle szybko”. Pani w czarnych tenisówkach, nieco utrudzona 30 minutowym marszem powyżej asfaltu pytała czy aby na pewno wiem co mówimy dobrodusznie jej radząc, aby nie szła wyżej granicy śniegu.

Walka żywiołów. Zimy z wiosną trwa. Nasze uzbrojenie.


Na tym zdjęciu jest parę przedmiotów westchnień i marzeń, ale o tym na razie sza!

Na szczęście w Dolince za Mnichem inny świat. Pierwszą ekipą, którą spotkaliśmy byli snowboardziści. Jeden z nich surfował po powierzchni Niżnego Stawu Staszica, wiosna – tęczowa włóczkowa czapka i bermudy… Fajny zespół. Później będziemy podziwiać jak dla reklamy jakiegoś napoju z lemonem w nazwie i uporem godnym ważnej sprawy raz po razie skacze w dół na desce, za każdym razem (poza ostatnim) zaliczając przyziemienie tyłkiem, ale wszystko w fajnym klimacie.

Wrota. Andy podpowiedział ten kierunek, ale chyba wiem, że ta myśl zakiełkowała mu w głowie… Niech zgadnę 28 grudnia 2013?

Tymczasem idziemy wyżej. Już na parkingu okazało się, że nie zabrałem fok, więc mam do wyboru tylko z buta. Śnieg jednak taki, że to nie przeszkoda. Andy dzielnie wytycza zakosy na podejściu na Wrota Chałubińskiego (2022 m.n.p.m). Przed nami z Ciemnosmreczyńskiej przełęczy zjeżdża ekipa Chłopak i Dziewczyna. Zatrzymują się w pół stoku, sprawnie się przepakowują i w górę.

Napiera Andy. Śnieg sprzyjał podchodzeniu, ale jak zawsze wyżej – warto patrzeć gdzie się stawia stopy.

Na przełęczy. Po chwili dochodzą do nas snowboardziści i jeszcze jakaś grupa turystów. Pakujemy się i my.

Już po pierwszym skręcie widzę, że jest fajnie.

Andy`emu też dzisiaj wszystko sprzyja. Ma szerokie narty i pozytywny feeling. Kręci zgrabnie. Popas na dole, piwo i w górę do szlaku na Szpiglasową Przęłecz.


W górę nieco przecinamy szlak i idziemy na wprost. Wspinaczka w butach narciarskich nie jest tym co lubię najbardziej

Andy na szlaku. Poniżej to … lazurowe, szafirowe, niebieskie, turkusowe… Pomocy plz!!! Jaki to kolor? To Staw Staszica przed chwilą obiekt surfingu snowboardzistów

Tu majówkowy tłumek, osób bardziej i mniej przyzwyczajonych do zimowych warunków i ekspozycji. Trochę ludzkich dramatów na łańcuchach. Andy sprytnie środkiem, aż pod skały. Narty na nogi i w dół. Ja ruszam w stronę łańcuchów, trochę się trzymając trochę jadąc w dół z asekuracją czekanem. Mówiąc wprost walę się w dół trochę bezładnie łomocząc narciarskimi buciorami, to jednak w miarę kontrolowany zjazd. Dziewczyna, którą mijam w dół nie bardzo wierzy. Rzucam żeby troszczyła się o siebie i trzymała mocno łańcuchów, bo z grubsza wiem co robię.

Śmiejemy się ze zdarzeń przed chwilą, kiedy dociera do mnie w trakcie zakładania nart. 

Fantastyczne warunki. Po kilku szusach widać jaka różnica w prędkości narciarza i pieszego. Ekipa, którą wspieraliśmy mentalnie jeszcze walczy z ostatnimi łańcuchami, dla nas to już małe punkciki na tle śniegu. Postanowiliśmy trawersować pod Miedzianym żeby nie tracić wysokości. Trochę spacerowania w nartach po skałach (nie chciało się zdjąć) i jesteśmy na Niedźwiedziu. Wzgórze tuż przed Schroniskiem w Stawach. 

To mały nielegal, bo szlak biegnie po drugiej stronie Wielkiego Stawu więc zastanawiamy się czy ktoś nie przywita zza kosówki, ale się udało. Schronisko, coś do picia i wiejemy, bo znów jesteśmy atrakcją dla majówkowiczów: jak dojść na Zawrat, czy dużo śniegu, czy przez Krzyżne jest bezpiecznie, skąd zjechaliśmy.

Jest godzina 17, podziwiam ludzi, że zadają zasadnicze pytania o drogę o tej porze. Despracko staramy się jeszcze wykorzystać ostatnie łachy śniegu w Litworowym Żlebie. Tu już trzeba czujnie. Środkiem biegnie potok, który przecina trasę, za chwilę musimy zdjąć narty i przedzierać się na piechotę. Andy próbuje jeszcze chwilę wykorzystać każdy metr, ale poddaje się w końcu i dochodzimy do szlaku. Przebranie butów na normalne, górskie i w dół.

Jeszcze raz tu wrócimy w tym sezonie.

2014-04-21 Kozi Wierch

Kilka zdjęć z wyjścia ze skiturowego wyjścia na Kozi Wierch. (autorzy to MisQ, większość i Andy)

W drodze do Doliny Roztoki już wiosennie. Niestety trzeba nieść cały ten bałagan na plecach. Nie wiem ile to wszystko waży. z pobieżnych wyliczeń wynika, że z 20 kg na plecach.

Czuć już i widać wiosnę, w lesie i duszy niektórych.

Tego dnia kluczowe było torowanie. Nużące i męczące. Brak mojej aktywności pozatatrzeńskiej sprawił, że jak tylko zacząłem sam torować to tempo spadało. Torować trzeba było, bo ze względu na pogodę, schodzącą nisko chmurę i niepewne prognozy w Szerokim Żlebie byliśmy sami. Pierwszą część podejścia wziął na siebie Andy, który zrobił mi to zdjęcie.

Wyżej jak to wyżej. Coraz stromiej.

Później torowanie wziął MisQ. Jemu przypadła najbardziej stroma część i najgorszy, bo nawiany śnieg. Że zniósł nasze narzekania i dociągnął do końca… Najpierw Andy ochrzanił go, że za wolno, później ja narzekałem, że za duże stopnie i nie daję rady na raz… Tak było, na co MisQ zareagował wydeptując porządniej, co oczywiście zabierało więcej czasu. Wtedy włączał się Andy. MisQ – anielska cierpliwość.

Autor najwygodniejszych stopni w akcji. Brakowało tylko oświetlenia ledowego, poza tym idealne.

Przed zjazdem ze szczytu. Pogoda była taka sobie, ale po pierwszych 50 metrach przewiało chmurę i było widać po czym jedziemy. Śnieg ciężki, lawiniska środkiem, zsuwające się mokre bryły etc. To wszystko powodowało, że nie była to łatwa jazda.

Andy zdecydował się na jazdę z czekanem (to się praktykuje na stromych stokach). Później jednak mówił, że to nie była najlepsza decyzja, w miękkim śniegu brakowało drugiego kija, a po upadku i tak daleko sie nie leci.

Po pobycie w schronisku zjeżdżamy widocznym na wprost Litworowym Żlebem. To ostatni moment i szukanie łach śniegu w kosówce. W kosówce też kończę dzisiejszy dzień, bo nie dogadaliśmy się z MisQ na temat ustąpienia miejsca i mając do wyboru ryzykowne hamowanie przez nim albo jazdę w kosówkę wybieram naturę. Kilka siniaków i na szczęście żadnej wystającej gałęzi.

W Tatrach śnieg znika w oczach. Czas myśleć o końcu sezonu.

2014-02-15 Grześ

Ominęło mi się wpis. Dlatego nowszy wpis opisuje starsze zdarzenie. Poszukując śniegu uderzyliśmy w Tatry Zachodnie żeby sprawdzić, czy Grześ (1653) coś ciekawego oferuje. 

O świcie, gdzieś za Myślenicami stajemy na kawę. Odczuwam potrzebę identyfikacji i maluję sobie narciarza skiturowego na zmrożonej pokrywie bagażnika.

MisQ eksperymentuje na parkingu z ujęciami. Andy w okularze Lukcia

Popas w Chochołowskiej. Słońce miło operuje.

Sprawdzamy, czy seledynowe pasuje do seledynowego… Nie pasuje, więc Lukcio oddaje kurtkę MisQ.

Tu pasuje 🙂 

Woda spożywana prosto (no prawie prosto) z chmur

Dziwne zdarzenia podczas wycieczki skturowej. 

Na Grzesiu. Andy poszedł na Rakoń… my czekaliśmy i czekaliśmy. 

Na Grzesiu parę zjazdów. Śnieg ciężki, przepadający. Jedzie Lukcio, jestem widownią.

Na końcu dnia wpadliśmy w jakiś wąwóz przedzierając się przez wiatrołomy. Niezły surwiwal.

2014-03-02 Zawrat

No nie myślałem. Nie myślałem, że jeszcze tej zimy uda się zjechać i że uda się TAK zjechać. Spośród wszystkich zaliczonych tatrzańskich zjazdów ten jest wzorcem z Sevres, punktem odniesienia, zjazdem referencyjnym, limes i co tam jeszcze można wymyślić na najbardziej zajebisty warun jakiego doznałem.

Z MisQ ruszyliśmy bez wielkiego przekonania. Pogoda była taka se. Podwieźliśmy leniwe cztery litery kolejką na Kasprowy, zjazd Gąsienicową i na Zawrat. Dało się środkiem przez Czarny Staw, a kiedy już od Zmarzłego podchodziliśmy Zawartowym Źlebem śnieg zmienił się w kulki styropianu, które zsuwały się z żlebów i żlebików jak potoki, szumiąc i szemrząc. 

Na górze przepak, na podejściu było na tyle miękko, że nie trzeba było czekanów. Zwykle początek zjazdu z Zawratu jest mało spektakularny – zsuw po lodzie z czujnością, aby się nie zsunąć za szybko, za bardzo i nie tą częścią ciała w dół co się planowało.

Tym razem pierwszy skręt na samej górze i już wiedziałem. Jestem pieprzoną królową śniegu (to nie zjawisko płci metrykalnej, po prostu o królu śniegu nie słyszałem). Stromo, ale tak cudownie, że proszę ja Ciebie uwierzyłem przez chwilę, że potrafię jeździć na nartach. Dłuższy skręt – proszę bardzo, śmig hamujący – się robi, przeskok przez ślady – czemu nie. Wychodzi wszystko. Śnieg trzyma, nie przepada. Wunderbar. Robimy parę skrętów, trochę zdjęć z dumą patrząc na zgrabne nawet ślady po christianiach (ktoś jeszcze pamięta to słowo?).

Ech i tak warto żyć.

Resztę na fotkach MisQ (dzięki)

Na podejściu w Zawratowym Źlebie. MisQ ma rękę do niecodziennych ujęć. 

Szumiące śniegospady ze zboczy Zawratowej Turni

MisQ na przełęczy

Na przełęczy

Ten flow, w którym współpracujesz a nie walczysz z górą, ech…

Upsss… trochę za blisko 🙂

Napiera i MisQ. Widoczność wbrew temu co na zdjęciach była dość dobra, w każdym razie z góry było widać Zmarzły

Znów na Kasprowym. Teraz Goryczkową w dół, na szczęście przejezdne aż do Kuźnic.

2014-02-07 Karb

To najgorsza zima w moim skiturowym życiu. Śniegu brak. Ptaki śpiewają już w lutym.

Ciągnie jednak żeby podejść, zapiąć narty i śmignąć w dół. Dlatego używając języka psychoterapii (depresja narciarza wysokogórskiego) wypierając wszelkie złe informacje o halnym, braku śniegu etc. stawiliśmy się z Andym w Kuźnicach.Narty na plecy i w górę, na Karb.

Andy napiera z nartami na plecach Siodłową Percią.  Tu już k… powinien być śnieg!!!

Najpierw nadzieja na śnieg w Dolinie Jaworzynki… Nic, może na przełęczy Między Kopami…, do Murowańca znieśliśmy narty na plecach. Przeklinałem decyzję żeby iść w butach narciarskich, wiedziałem, że na zejściu moje duże palce zostaną zmasakrowane, a w samochodzie eksplodują. Nic. Droga nad Czarny Staw Gąsienicowy. Wieje tak, że trzeba się chować za kamieniem żeby wypić herbatę.

Andy radzi żeby foki zdjąć już tutaj, bo wyżej może tak wiać, że przepak będzie wyczynem. Po zdjęciu foki chcą odlecieć. Chciałoby się powiedzieć… jak to foki, ale coś tu nie gra.


Idziemy jednak w górę na przełęcz Karb.

W samym żlebie wieje mniej, dochodzi nas turysta,który z niedowierzaniem pyta czy zamierzamy tędy zjeżdżać. Fakt – beton.Nie zakładamy raków i dochodzimy do 2/3 wysokości żlebu. Dalej nie ma sensu. Trawa i kamienie. Turysta zasiada za kamieniem i obserwuje licząc na widowiskowe gleby na lodzie.

Na podejściu

Kilka emocjonujących skrętów po twardym i już jesteśmy na dole, na lodowej tafli Czarnego Stawu. Znów w objęcia orkanu. Wykorzystuję południowy kierunek i rozkładam ręce. Udaje się takim żaglem dojechać aż do wylotu szlaku. 


Bojeronarty na Czarnym Stawie Gąsienicowym

Przyjemny zjazd w dół do schroniska, popas w Murowańcu i w dół, z braku śniegu kpiąc i klnąć, postękując przy każdym kroku. To było bolesne przeżycie. Muszę odbraczyć buty, termoformowanie nie pomogło. 


W dolinie Jaworzynki Andy daje odpór brakowi śniegu.

Mimo desperackiego poszukiwania śniegu i tego, że 90 % nieśliśmy narty na plecach udało się zrobić fajną wycieczkę