2015-08-09_MichałowiceMTB

Ha. Nie startowałem już dawno, ale zapisałem się ponieważ… 

a) Michałowice to fajny ogór

b) Przejechałem od początku kwietnia 4000 km 

c) Dobrze znoszę upały.

d) Chciałem sobie przypomnieć jazdę z numerkiem.

Zwłaszcza punkt C miał znaczenie. 37 stopni, niektóre odcinki to były odcinki specjalne wokół pieców hutniczych. Miałem zamiar pojechać na giga (coś koło 90 km). Maraton jak maraton pod miastem, dużo asfaltów, brak trudności technicznych, dwa sztywne podjazdy. Fajne było to, że mieszkańcy w kilku miejscach polewali wodą zawodników. Na pierwszym kółku odpuściłem i jechałem powoli. Nie trenowałem w tym roku, tylko jeździłem, więc nie miałem prawa oczekiwać, że będzie siła, zdolność do wysiłku w strefach mieszanych, beztlenowych etc… Mogłem tylko liczyć na wytrzymałość. Na sztywnym podjeździe w lesie próbowałem przyspieszyć, bo czułem, że mogę… ale organizm zaprotestował. Myślałem, że wybuchnę, postanowiłem się nie spierać z własnym serduchem i jechać w tempie, do którego było przygotowane (o jaka prawda życiowa wyszła 🙂

O jak sztywno było na tym podjeździe. 2 x podjechałem, ale w połowie 3 spadłem z roweru. Zdjęcie Magda Pi

Na trzecim kółku byłem sam… można byłoby napisać, że sam z myślami, ale tak naprawdę sam z pragnieniem, bo na przedostatnim bufecie dostałem do bidonu nierozcieńczony izotonik, drugi bidon zginął na zjazdach i przyplątała się hiperglikemia, marzyłem o wodzie. Nie było już kurtyn wodnych, bo na trzecie kółko pojechali nieliczni, więc zatrzymałem się przy wozie strażackim. Niezawodne chłopaki jak zwykle poratowali.

Wjechałem na metę po 5 godzinach z ogonkiem, nie sądziłem, że będzie podium. Andy, który na szosówce towarzyszył mi w kilku miejscach powiedział, że nie zapesza. Miło było dostać SMSa, że mam 3 miejsce w kategorii. Na giga wjechało 16 osób, w mojej kategorii 5.

Ale miałem radochę. Raczej na tej zasadzie, że udało się znaleźć pięć dych na ulicy, niż że na nie ciężko zapracowałem. Oczywiście kilometry, doświadczenie i determinacja, no i że w takim piekarniku nie odpuściłem i takie tam bla, bla… Umówmy się kolega na 2 miejscu był około 40 minut przede mną. Na tym poziomie można byłoby mówić o ściganiu.

2015-07-12_Tatry Tour

Doroczna wycieczka dookoła Tatr. Jeden dzień, 201 km, ponad 7 h jazdy, prędkość przeciętna 27 km/h, maksymalna 72 km/h. Obrazy Tatr z ciemnej i jasnej strony i mocny peleton: Lukcio (Łukasz) MisQ (Michał), Miki (Mikołaj), PePe (Piotrek), Spotnick (Michał) oraz Andy (Andrzej), który w tym roku mniej jeździ na rowerze więc zapewnił nam… motocyklową eskortę. Można było wrzucić do jego kufra nadmiarowe banany i batoniki. 

Peleton, a przed peletonem Andy na motocyklu.

Pogoda ideał. Słoneczko, ale dość chłodno. Przygotowywałem się do tego wyjazdu od początku kwietnia, w tym czasie przejechałem prawie 3 500 km i udało się. Do 70 km było dobrze, była moc i choć kumple harpagany podjeżdżali szybciej nie musieli na mnie długo czekać. Później na chwilę mnie odcięło i posiadówa oraz posiłek za Liptowskim Mikulaszem był niezbędny. Najdłuższy, bo prawie 20 km podjazd do Strbskiego Plesa udało mi się przejechać równym tempem. W Strbskim tradycyjne dla tej wycieczki Brynzowe Halouski smakują wyśmienicie kiedy ma się w nogach 110 km po górach. Kiedyś próbowałem ich na wycieczce pieszej – nic specjalnego, kluski z sosem serowym.

Po kluskach deser – 30 kilometrów zjazdu, no i perspektywa najtrudniejszych kilometrów. Najpierw podjazd na Zdziar, a później na Łysą Polanę. Ten pierwszy mnie sponiewierał, jednak zbyt długa przerwa w treningach i baza tlenowa nie jest wystarczająco mocna. Chłopaki na szczęście poczekali przy Rondzie przed Polaną Poroniec, a później przy Brzezinach i dzięki temu miałem koło aż do Chochołowa. 

Sprytny film z objazdu zmontował Lukcio. Materiały Andy, Lukcio i MisQ.

2014-07-05. Dookoła Tatr

205 km i ponad 2600 m przewyższeń, piękne widoki i zgrana ekipa. Tatry dookoła. Jedno z fajniejszych wydarzeń w moim rowerowym życiu w ostatnim czasie. Ta wycieczka tkwiła we mnie jako plan do zrealizowania i … zadra.


Zaczynamy. Podjazd od Chochołowa, później chwilę w dół i przez góry do Zuberca.

We wrześniu ubiegłego roku próbowałem już raz, ale na pierwszym podjeździe, na 2 km przekonałem się, że nie dam rady. Kolejny podjazd, w którym prędkość spadła do 6 km/h utwierdził mnie w tym. Choć to bardzo niemiłe postanowiłem odpuścić, bo jazda dalej to nie tylko zwalnianie peletonu, ale i proszenie się o kłopoty. Niespełna tysiąc kilometrów w ciągu roku, praca, niehigieniczny tryb życia, to nie są dobre czynniki. Dlatego dojechałem do chłopaków i zameldowałem, że „dostałem polecenie od dyrektora sportowego żeby zawrócić”. Nieodżałowany oszust Lance Armstrong mówił „ból przemija, skutki rezygnacji nigdy”. Niestety miał rację, to była porażka, z którą byłem 8 miesięcy. 

W tym roku o wyjeździe zacząłem myśleć od połowy maja. Trochę mniej wyjazdów w pracy, większa motywacja. Zacząłem od delikatnych 500 km w maju, tak aby sobie nie zrobić krzywdy, w czym się specjalizuję zbyt mocno zaczynając. Później postanowienie tysiąca w czerwcu i rzucone wyzwanie Andemu – Zaliczysz tysiąc? Głupie pytanie Andy jest ostatnią osobą, która się wycofuje, dlatego nie zdziwiłem się pod koniec czerwca oznajmił, że przekroczy 1 kkm.


Gdzieś na trasie, pogawędka z MisQ.

Mnie się nie udało, życie a właściwie jego zaprzeczenie, wyjęło mi tydzień w czerwcu. Ostatecznie przejechałem 930 km. W tym tygodniu, którego zabrakło planowane były dłuższe wycieczki, bo dotychczas jeździłem głównie 60 i 70 km, w średnio pofalowanym terenie. Długie trasy, do 150 km i długie górskie podjazdy tego mi brakowało, kiedy rozpoczynaliśmy trasę z Chochołowa i tego się najbardziej obawiałem. 


Krywań też postanowił sobie zrobić selfie z MisQ na pierwszym planie.

Na parkingu Gospody u Śliwy meldują się Zieloni z rowerowania. Andy, Lukcio i MisQ oraz dwóch górali” Michał „Spootnick” oraz Mikołaj „Miki”. Pogoda kolarska. 20 – 25 st. słaby wiatr. Od pierwszego podjazdu byłem jednak dobrej myśli. Odpadałem regularnie na podjazdach, było wolno, ale … stabilnie. Po 50 km byłem przekonany, że dojadę, część roboty wykonają chłopaki ciągnąc na kole (tj. osłaniając od wiatru), część moje nogi, a ostatnie 50-60 km powierzyłem do wykonania głowie. I tak było. Na płaskim peleton wspierał, na podjazdach czekał kilka minut.

Kluski z bryndzą w Strbskim Plesie znakomite, ale nie zdołałem ich pochłonąć w całości ze zmęczenia i w dół… Na szczęście prawie 40 km opadającej szosy. Po drodze uzupełnienie zapasów i chłodny Radler.

Na 65 km przed metą kiedy pojawił się pierwszy drogowskaz „Polsko” udało mi się pożegnać z chłopakami „do zobaczenia na parkingu”. Tak było lepiej. Od pewnego czasu nie udawało mi się utrzymać koła na płaskim, ale stosując własne wolne tempo jechałem wolniej, ale równo.

Zielony peleton

Dotąd Lukcio i MisQ mocno ciągnęli peleton. Miki i Spootnick równie mocni, także Andy był w znacznie lepszej dyspozycji niż ja, jednak po podjeździe na przygraniczny Zdziar poczekał, podobnie w Łysej Polanie i od tej chwili mogliśmy jechać razem. Ta pomoc szczegónie cenna okazała się na odcinku od Zakopanego, gdzie poszła mocna p… (nie wiem jak to napisać w poprawnym języku, jechaliśmy szybko?) pod 40 km/h i trzymanie się na kole Andy`ego sprawiło, że w Chochołowie zameldowaliśmy się 20 minut po chłopakach, nie jak się spodziewali po godzinie.

202 km, 2650 m przewyższeń. Cudne zjazdy, piękne widoki na Krywań, Łomnice i super klimat 6 osobowego peletonu. No i zmyta gorycz klęski z ubiegłego roku 😉 Wrócę tu.

No i się udało. O 19.20 z powrotem na parkingu w Chochołowie. Przy okazji cud (Ci, którzy jeżdżą w grupie docenią) zero gum, awarii i gleb. Zdjęcia MisQ i Lukcio.

2013.08.04 – Maraton Michałowice

Z Przemem przed startem. Fot. Kocur

Wystartowałem w maratonie Michałowice. To już 10. edycja tego najbardziej z krakowskich i najbardziej lokalnych zawodów. Tu 6 lat temu po raz pierwszy zapiąłem numer do roweru. Ponieważ miałem przejechane do tego momentu 300 km od początku roku to mogę o tym wyścigu powiedzieć, że fajnie spotkać znajomych, poczuć ten klimat. Nie miałem zamiaru startować, bo bez przygotowania to nie ma sensu, ale padło hasło „Zieloni na start” no i zapiąłem numerek. Rzeczywiście na starcie było nas widać. Magda, Lesław i Maciu zmieścili się w pierwszej trójcie w kategorii.  Na pożyczonym od Andyego rowerze (pierwsza raz na rowerze MTB w tym roku) dotarłem do mety z czasem 02:21:34 (131/181). To mi wygląda na koniec startów w tym roku. No może jeszcze kończąca sezon „Zielona Ustawka”.

 

2012.11.16 – Skrzyczne nocą IV

Jak się powiedziało

A) Skrzyczne nocą 2010

B) Skrzyczne nocą 2011

To trzeba powiedzieć C.

Jeszcze na 3 dni przed tym wyjazdem nie chciałem w tym brać udziału. Nie jeżdżę na rowerze, a to jednak 5-6 godzin w górach i to w nocy. Na 2 dni przed wyjazdem byłem pewien, że nie jadę. Zmarzłem wracając z pracy, Kraków przykryła lepka zimna mgła. Po powrocie do domu pierwszą czynnością jaką wykonałem był telefon do MisQ i ustalenie przejazdu, później umówiłem się z PePe. Metoda „Klamka zapadła”. Zawsze ją stosuję kiedy nie chce mi się ruszyć. Działa.

O 18.30 wyjeżdżamy z Krakowa. W dwa samochody. Prowadzi MisQ i Simo. 6 osobowa ekipa zaprawiona w bojach ze Skrzycznem – PePe – Wielki Nawigator; MisQ – naczelny szyderca i właściciel światła o mocy c.a. 700 lumenów; Andy – moja nadzeja na to, że nie tylko ja nie jeżdżę na  rowerze; Simo – człowiek pozytyw, człowiek maszyna oraz Versus – skrzyczeński debiutant, objuczony dodatkowo ciężką lustrzanką.

Po drodze robiło się zimno i zimniej, na szczęście w ciągu nocy temperatura nie przekroczyła -2 może – 3 st. Fotki. Mariusz „Versus”

Przepak w domu w Milówce i jedziemy w górę. Przeforsowałem trasę ubiegłoroczną, która choć licząca 56 km cechowała się długim łagodnym podjazdem, na którym można było sobie umierać powoli oraz technicznym, acz krótkim zjazdem.


Ostatnie planowanie na podłodze w garażu

Chwila przerwy na podjeździe. Interesujące widoki są ponad głową. ”Tym się różni nocne Skrzyczne od wycieczki górskiej” podpisał to zdjęcie Versus.

Trudno to pokazać na zdjęciach, bo jest prawie zupełnie ciemno, ale jeśli nawierzchnia równa można wyłączyć lampki i jechać w świetle gwiazd, tej nocy tylko gwiazd, bo księżyc akurat był w nowiu.

Na górze jak zwykle wieje. Pijemy herbatę i wiśniówkę, przebieramy się w suche koszulki i o drugiej w nocy ruszamy w dół.

Na zjeździe. Dobrze trzymać się MisQ (z przodu), który oświetla drogę.

Nocne klimaty. Zjazd dostarcza niepowtarzalnych wrażeń, tym większych im słabsza lampka. Normą jest oświetlenie na kierownicy i czołówka.

Przeprawiamy się przez zwalone drzewo. O 5 jadąc przez uśpione, lub kończące dyskoteki przedmieścia Żywca docieramy do Milówki.

2012.07.25 – Krowiarki

222 km, 7 h 45 min

Zielonki-Kraków-Skawina-Przełęcz Sanguszki-Sucha Beskidzka-Maków Podhalański-Zawoja-Przeł. Krowiarki (1009 m) i z powrotem.

Mocno się wahałem czy jechać. Kilkanaście godzin aktywności fizycznej w ciągu ostatnich 3 dni i pewny ból ud po wczorajszych harcach w Tatrach. No ale kto nie spróbuje ten się nie dowie. Postanowiłem, że ruszę, a jak będę zdychał to sobie wrócę.

Na starcie pojawiło się o 8.45 10 osób (ciekawe, w tygodniu pracy 🙂 ) Skład wydawał się mocny, może nawet zbyt mocny, ale nie w takich ekipach się jeździło. Taktyka „się zobaczy” jest najlepsza. Po kilku gumach średnim tempem (ok. 30-32 km/h) dojechaliśmy prawie do Zembrzyc. Tu złapała nas ulewa, której można było się spodziewać, ale każdy zaklinał rzeczywistość. Najpierw na mokrym asfalcie zaliczyłem ślizg tylnego koła, a chwilę później, uciekając przed deszczem zbyt wolno najechałem na próg i próba skoku skończyła się uderzeniem tylnego koła i snejkiem (przebiciem dętki wskutek dobicia).

Wymiana dętki, bułka z kiełbasą i decyzja. Jedziemy dalej czy nie. Ulewa zamieniła się w kapuśniak, a drogi z potoków w kałuże. 5 jedzie, 5 wraca. 

W naszej grupie najmocniejsi to Oskar i Fuks, wspomaga ich na zmianach Mariusz MJN. Ciągną nas z Versusem. Na końcu peletonu jadącego 30-35 km/h jedzie się nieźle. Zaczynam mieć przekonanie, że damy radę, kiedy mijamy Suchą Beskidzką asfalt przesycha, tempo nie spada pewne jest, że nie zawrócimy.

Sam podjazd na przełęcz nie jest trudny, ani długi. Skala trudności dla amatora to odległość i dystans.

Rzeczywiście od tego momentu wszystko idzie już gładko, co nie znaczy bez wysiłku.  Przełęcz Krowiarki i powrót. Jeszcze po drodze łapie nas ulewa i przez 40 minut znów jesteśmy kompletnie przemoczeni. Schniemy dopiero na ścieżce od toru kajakowego.

2012.07.23 – szosą na północ

Korzystając z wolnego dnia 155 km i 5 h 30 min.

Tym razem eksplorowałem północ. Kraków-Proszowice-Kazimierza Wielka-Miechów-Wolbrom-Skała-dom

Cukrownia Łubna w Kazimierzy Wielkiej. Uruchomiona w XIX wieku, działała przez 145 lat. Była najważniejszym zakładem dla tego regionu, motorem napędowym miejscowej gospodarki. W 2006 roku koncern Süddeutsche Zucker zdecydował o jej zamknięciu. Nie znalazł się nikt inny, kto widziałby opłacalność w kontynuowaniu produkcji.