2010.06.30 – tlen i podsumowanie czerwca

2 h 10 min. 54 km.

Czerwiec zamknąłem 50 h i 1100 km. Odbudowałem się po fatalnym maju. Przygotowania metodą startową ustaliłem na schemat

niedziela – start
pon – rozjazd
wt – nic
śr – rege
cz – rege lub tlen w zależności od samopoczucia
pt – interwały (tabata x 2, interwały z wysoką kadencja na progu)
sob – wprowadzenie do wyścigu
niedziela – start

Taki model pozwala mi wypocząć, ale dostarcza wystarczająco mocne bodźce treningowe. Przesunięcie mocnego treningu w tygodniu na dwa dni przed startem sprawia, że

a) zdążę wypocząć po maratonie
b) nie startuję zbyt wypoczęty, a wiec szybciej wchodzę w rytm podczas startów.

Przesunięcie bloków do przodu we wszystkich butach sprawiło, że rzadziej odczuwam ból kolan.
Nadal nie radzę sobie z kurczami i z wagą.

 

2010.06.25 – podjazdy

1 h 10 min 22 km

Eksperymentuję ze startami w zawodach na lekkim zmęczeniu. W Międzygórzu to się sprawidziło, to był najlepszy górski maraton w moim wykonaniu. Ponieważ w niedzielę zaplanowany jest najbliższy udział w maratonie to dwa dni przed robię mocne choć krótkie treningi.

Dzisiaj pod domem trenowałem podjazd o nachyleniu od 8 do 14 % x 5 (czas wjazdu 5 min 10 sek do 5 min 30 sek.). Szło ok. Tętno max do 172 bpm, przecietne na podjazdach 160, a więc na progu. A jeszcze wczoraj czułem zmęczenie po sobotnim maratonie.

Trening podjazdów to również trening psychiki. Wjedź na górę po drodze prawie zwracając żołądek, zjedź na dół tylko po to żeby rozpocząć podjazd od początku i tak ileś razy. Jaka satysfakcja za to 🙂

 

 

 

2010.06.16 – rege

1 h 15 min 30 km

A myślałem, że te 18 h 40 min w poprzednim tygodniu to będzie tak bezkarnie. Niestety dopiero w środę mogłem pojeździć, ale stać mnie było tylko na rege, bo organizm mówił stanowcze nie tlenikowi i innym formom treningu.

 

2010.06.12 – harce po lasku

76 km. 4 h.

Z Maciem, Lesłąwem i Szbikerem zasuwanie po Lasku Wolskim. Komary powinny mi być wdzięczne, bo tyle co chłopaki się na mnie naczekali na podjazdach to starczyło owadom na poważną ucztę. Jak zobaczyłem rano ekipę z którą się wybrałem to wiedziałem, że tak będzie. Na zjazdach starałem się trzymać kontakt wzrokowy co powodowało latanie nad kamieniami i korzeniami. Uff… Chyba zweryfikuję teorie, że najszybciej zjeżdża się na maratonach.

Po  raz kolejny ciepło myślałem o foxie. Zjeżdża o niebo lepiej ode mnie. Zwłaszcza po zjeździe wąwozem z głębokimi koleinami dzieki niemu nie muszę wydłubywać z twarzy kawałków cegieł i błota. A już się widziałem po pięknym face plancie, kiedy po błędzie koło wpadło w koleine, a tylne już dawno opuściło ziemię.