2 h 30 min; 70 km.
Miało być pół godziny dłużej, ale słucham organizmu. Powiedział – jedź do domu. Wytrzymać jeszcze 1,5 miesiąca tego sezonu we względnie dobrej formie.
2 h 30 min; 70 km.
Miało być pół godziny dłużej, ale słucham organizmu. Powiedział – jedź do domu. Wytrzymać jeszcze 1,5 miesiąca tego sezonu we względnie dobrej formie.
1 h 30 min. 20 km. To się nazywa regeneracja! Dzisiaj przerwa, a jutro znów tylko spokojna jazda.
1 h, 25 km. Czułem wczorajszy trening, a więc przerwa w regularnym trenowaniu robi swoje. Samo jeżdżenie nie wystarcza.
2 h 20 min, 60 km
Tabata + 5 x 2 min + Tempo 30 min + WTlenowa + TR.
Zaplanowane miałem 2 x 5 x 2 min + Tempo 50 min. Po interwałach tak mnie bolały zaczepy mięśni i ściegna, że sobie odpuściłem drugą serię, a tempo wchodziło ciężko i zaczęło być niebezpiecznie jeżdżenie z prędkością + 35 km/h po zalanym wodą asfalcie.
W ogóle wczoraj postanowiłem być profi i zrobić trening mimo wszystko. W sobotę startuję w Ustroniu i po Michałowicach wychodziło, że środowy trening ma być jedynym ciężkim treningiem w tym tygodniu, jeśli bym go odpuścił to musiałbym przez caly tydzien odpoczywać lub robić trening dzisiaj. Kiedy ruszałem na trening zaczęło kapać, kiedy rozpocząłem tabatę padało, a tempo robiłem w środku ulewy. Najgorsze jednak, że musiałem później jeszcze dojechać 18 km do domu. Bałem się trochę samochodów, ale jakoś wyjątowo omijały wariata jadącego w strugach deszczu. Dojechałem do domu szczękając zębami.
Dzisiaj krótka regeneracja i odpoczynek. Ciągle go potrzebuję.
53 km, 3 h
W niedzielę maraton. Po dzisiejszym objeździe moge jedno powiedzieć – to bedzie sprint.
28 km, 1 h 15 min.
Zaplanowane były podjazdy. Wykonałem jeden i wróciłem do domu. Jeszcze potrzebuję odpoczynku.
34 km, 1 h 20 min.
Dojazdowe asfaltowanie. Kręcenie na luzie po wczorajszej górskiej eskapadzie.
5 h. 56 km.
W ramach zaspakajania głodu gór objeżdżanych bez wlepiania gał w pulsometr tym razem zaliczyłem Pasmo Jałowca z objechaniem pasma Pewelskiego. Tu jest track.
Polecam trasę na jednodniową wycieczkę np. ze startem w Krakowie (pociąg 7:25), dojazdem do Suchej Beskidzkiej i powrotem tego samego dnia. Uwaga od góry Baków tę trasę warto zmodyfikować np. jadąc dalej żółtym szlakiem lub zjeżdżając niebieskim do Huciska.
Ja zjechałem z grani bo miałem sprawy 😉 pod Bakowem.
Starałem się wjeżdżać tak dużo jak potrafiłem stosując dość twarde przełożenia.
W czwartek mocniejszy trening podjazdów, w piątek objazd trasy a w niedzielę maraton w Michałowicach.
1 h 20 min. 26 km.
Głuszyca mnie zmiażdżyła. Próba przejechania pierwszych kilometrów podczas standardowego rozjazdu tylko mnie w tym utwierdzała. Bardzo pilnowłem tętna. Kiedy na pulsometrze było 105 wydawało mi się, że dokonuję gwałtu na organizmie. Jeden pagórek nawet podszedłem z buta, gdyż szosówka nie ma dostatecznie miękkich przełożeń. Z każdym kilometrem było lepiej i kończąć przejażdżkę uważałem już, że taki „rozjazd” dobrze służy.
7 h 31 min. 88 km.
Najtrudniejszy z jednodniowych maratonów w tym roku. Jechało mi się dość dobrze i równo. Brakowało jedynie trochę mocy na podjazdach. Kurcze zwalczałem magneslife, aż do 75 km. Wówczas, po podjeździe za Wlk. Sową musiąłem zwolnić i dać sobie chwilę czasu.
Co ciekaw, mimo względnie dobrego samopoczucia na trasie wynik kiepski: na poziomie Karpacza z maja tego roku: m. 118/179, w kategorii jeszcze gorzej 18/24.
Maraton kompletnie wyczerpał mnie swoimi przewyższeniami > 3000 m; upałem i dystansem.