2016-11-05_Załupa H zimowo

W ubiegłym roku nie puściła, za dużo lodu, za późno, za mało doświadczenia. Zimowego doświadczenia wspinaczkowego niewiele więcej, ale od czegoś trzeba zacząć. Z Lukciem i PePe poszliśmy pod Zadni Kościelec na Załupę H. W zimie, jak to słusznie zauważył PePe, trzeba robić drogi, które się dobrze zna z lata. Trudno o bardziej oczywisty przebieg niż Załupa dlatego ten cel. Ruszaliśmy rano z Krakowa więc marginesu czasu nie było wiele. Śniegu również umiarkowanie, chłód podobnie umiarkowany więc czas atakować. Sprzętowo wyposażeni byliśmy tak sobie: 

  • raki – turystyczne, tępe.
  • dziabki – jedna para Quarków petzla na cały trzyosobowy zespół
  • lonża do dziab – z repów
  • pozostałe czekany – turystyczne. 

Na stanowisku. Zdjęcie Lukcio (ten po prawej). PePe asekuruje. Później akcja się zagęściła i nie robiliśmy już zdjęć.

Pierwszy wyciąg poszedł gładko. Trochę skał, trochę śniegu. Dobre stanie, prosta asekuracja, wyżej jednak cienka polewka lodowa. Słabo to widzę. Ściągam Lukcia i PePe. Ja bym to odpuścił, bo parę prób zahaczeń dziabkami kończy ześlizgiem.

PePe mówi jednak, że spróbuje. Podrapał, podrapał, wsadził pętle w dziurę i przeszedł. No, nastąpiło przełamanie. Zimno jednak jest wbrew pierwszej ocenie dlatego, gdy PePe zaczyna wybierać linę czuję dużą ulgę. Można iść i trochę się rozgrzać. Wspina się tak sobie. Śniegu cienka linia, turystyczny czekan się ślizga. Jednak przechodzimy.

Zmieniam PePego na prowadzeniu. Krok po kroku, aż zapycham się w jakąś płytę. Stanie niepewne, a pół metra z lewej kusi piękny ring, do którego nie mogę dosięgnąć. Operacje w za dużych rękawicach narciarskich raz por raz kończą się porażką (kolejna porażka sprzętowa). Małe karabinki ocuna, z haczykiem to naprawdę jest słaby sprzęt do zimowej wspinaczki.

Ciągnę w górę wypatrując ringów na płycie. Nie widzę, ale czuję, że lina zaraz się skończy. Biję więc haka, najpierw jednego. Siada z pięknym wysokim metalicznym dźwiękiem. Wpinam się, a jako że od wpinki dzieli mnie z 8 metrów czuję ulgę. Drugi hak i stanowisko. Dwa haki to już bardzo przyjemne poczucie ulgi. Dochodzą chłopaki. Trochę zamieszania z auto Lukcia, który przez chwilę miał auto co najmniej kilkunastometrowe. Błąd. 

PePe prowadzi ostatni wyciąg my z Lukciem szczękamy zębami solidarnie. Wreszcie stan i możemy iść. To nie koniec jednak przygód. Pada deszcz. Niestety nie zamarza i zamiast tworzyć na nas izolująca lodową pokrywkę woda przecieka przez kolejne warstwy ubrania. Robi się ciemno, wietrznie i dość niepewnie. Z grubsza wiem jak iść w stronę Kościelcowej Przełeczy, ale pewności nie mam. Tym razem Lukcio wykazuje się czujnością i znajduje ścieżkę i ślady. Nie błądzimy dzięki temu w tych parszywych warunkach.

Trzeba zejść stromym zboczem, po głebokim śniegu. Jest już zupełnie ciemno , ale to już dorbiazg. Wiemy gdzie jesteśmy i jak iść. Dotarcie do bezpiecznej ścieżki jest kwestią czasu. Zima w górach to inna jakość, ale podczas wspinania dyktuje nowe warunki gry. Niebezpiecznie zaczyna mi się to podobać. Trzeba się doszpeić (studnia bez dna).

2016-10-01 Zadni Mnich

Wykorzystać dobrą pogodę, powspinać się na coś nie za trudnego, no i najlepiej w zasięgu jednodniowego wypadu w Tatrach. Zadni Mnich to zdaje się był pomysł Andy`ego. Fajny. Mniej oblegany niż bardziej widoczny niższy brat czyli Mnich. Poza tym na Mnichu byliśmy, a tu nie. 

Zadni wyłania się zza Mnicha. Widok z Ceprostrady zmierzamy do Dolinki za Mnichem.

Z bliska wygląda imponująco. Nasza droga biegnie granią po prawej.

Mamy piękny dzień.

Szpejenie się pod ścianą. 

No to ruszamy

Andy. Radość asekuracji.

No to idziemy w górę. Przebieg wydaje się oczywisty, co nie przeszkodziło mi zapchać się w jakieś dziwne miejsce. Musze bardziej uwagę zwrócić uwagę na określenia „ściśle granią”.

I na szczycie. Pewne stanowiska zjazdowe z łańcucha. To zawsze pomaga psychicznie, tym bardziej, że w dół ostra lufa. Zjeżdżamy do przełęczy.

2016-09-30_Drogi Patrzykonta i Stanisławskiego

Popychamy, popychamy nasz kurs. Tym razem z Robertem (Roko) i moją kursową partnerką Basią działaliśmy na Kościelcu. Najpierw Zadni Kościelec i droga Patrzykonta. Ciekawa droga z nieoczywistym przebiegiem. Miałem okazję poprowadzić większość tej drogi. Zdaje się, że kluczowe piątkowe miejsce sprytnie ominąłem przewijając się przez filarek. Generalnie fajne wspinanie, ale oczywiście wcześniej Kruki wybebeszyły mój plecak kiedy na chwile poszedłem złapać (asekurować) Roko, który przeszedł jakąś kosmiczną VII drogę. No więc bez kanapek (człowiek się nie uczy) wbiłem się w drogę. 

Poniżej Topo z serwisu Damiana Granowskiego.

zalupahpatrzykonttopo

Na przełęczy Kościelcowej Robert decyduje „Idziemy na Stanisławskiego, ja prowadzę”. Już wiem, że to jest droga, o której się myśli. Szedłem nią jako drugi, ale co najmniej dwa wyciągi chciałbym poprowadzić.

14537068_1576065412419683_1867438170_o

Słońce pomału zachodzi. Robert prowadzi, gdyby nie to pewnie bym się już niepokoił późną porą. Jeszcze ciepło, ale to już początek jesieni.

Pierwszy to odstrzelone zacięcie. Nie wyglądało, ale było dość trudne, drugi wyciąg to komin. Moja znienawidzona formacja. Nie umiem, nie czuję się pewnie, za to Basia świetnie sobie radzi, a wręcz świetnie się bawi. Jakoś to przeszedłem ale nie bardzo sobie wyobrażam prowadzenie. No cóż to wskazówka, że muszę potrenować kominy i w końcu je polubić. W końcu docieramy na szczyt, włączamy czołówki i schodzimy z Kościelca.

To był fajny dzień w Tatrach. Gdyby mi ktoś powiedział w marcu tego roku, że o tych dwóch drogach pomyślę: „fajne”, a nie ekstremalne czy epickie to bym nie uwierzył.

2016-08-28 Droga Martina (Gerlach bez sukcesu)

Fajny film zmontowany przez Lukcia z wyjścia na Gerlach. Niestety nie wszystko zagrało i o 18 zdecydowaliśmy się wycofać (zjechać) do Doliny Batyżowieckiej.

Co nie zagrało? Droga prosta technicznie, ale przerósł nas czas.

  • Należało jednak spać w górach skoro miejsca w Śląskim Domu nie było.
  • Poruszaliśmy się de facto w jednym zespole 4 osobowym zamiast w dwóch zespołach dwuosobowych.

Wycieczka fajna. Czego nie ma na filmie to dość dramatyczna sytuacja w jednym ze żlebów. Przed nami szła para ojciec-syn. Szli na lotnej, w pewnym momencie ojciec (szedł jako drugi) zeszedł za nisko. Coś tknęło syna i zaczął asekurować na sztywno z taśmy zarzuconej na blok. To prawdopodobnie uratowało ojca od conajmniej sporych urazów. Półka na którą wchodził zerwała się i poleciała w przepaść. Syn czujnie wyłapał lot.

2016-09-11 Baranie Rogi

Andy zaproponował Baranie Rogi, ja Drogę Szadka i poszło. To był taki wyjazd, że wszystko (prawie) było jak należy.

Ruszyliśmy poprzedniego dnia, tuż przed zmrokiem byliśmy przy Chacie Teryeho. Nie było miejsca w schronisku więc zabiwakowaliśmy na skałach nieopodal. Taki zresztą był plan, więc byliśmy przygotowani. Noc w „Million stars hotel”. Budziłem się w nocy i starałem nie zasnąć gapiąc się na gwiazdy. Księżyc zaszedł po 22, ale gwiazdy dawały tyle światła, że grań wokół wyraźnie odcinała się od nieba.

IMG_20160911_061435

Świt w Dolinie Pięciu Stawów Spiskich. To ciemniejsze to Żółta Ściana, za nią Pośrednia Grań.

 

IMG_20160911_060430

Andy zarządził… „jeszcze dziesięć minut”

20160911_061508

Trzeba jednak się zbierać.

Spało się dobrze, budzik zadzwonił około 6. Czas wstawać. Śniadanie i pod ścianę.- Chyba nie pamiętasz gdzie położyłeś – odparł Andy, kiedy zaalarmowałem go, że moja torba z kanapkami i batonikami zniknęła. Mina mu zrzedła kiedy podszedł do swojej dziupli z kanapkami… byłymi kanapkami. Wnęka w skale była na swoim miejscu, ale śladu po reklamówce z kanapkami nie było.

Biwak mieliśmy niby wysoko (2015 m.n.p.m) i niedźwiedź tak wysoko nie chodzi, ale strzeżonego świstak strzeże więc worki z jedzeniem odłożyliśmy w skały nieopodal. Lepiej żeby miś zajął się kanapkami niż miał nas przeszukiwać w nadziei, że mamy coś smacznego.

Nerwowo rozglądaliśmy się po okolicy. Miś? Raczej nie. Miś rozrabia, hałasuje i rozrywa, a tu nic. Zerknęliśmy podejrzliwie na sąsiadów biwakujących nieopodal. Kto żre mój chleb żytni z polędwicą, suszonymi pomidorami i rukolą? No kto! Nikt nie wydawał złoczyńcą. Nic, trzeba było poczekać do 7 kiedy otworzą schronisko. Za jakieś obłędne naście euro zjedliśmy podłą parówkę podawaną za to z ciepłą i słodką herbatą.

20160911_140847

Podejście pod start drogi oczywiste.

Ruszyliśmy pod ścianę. Po drodze spotkaliśmy wygrzebujący się spośród kamieni słowacki zespół. Ich celem była sąsiednia droga – Indiańskie Lato. Chcieliśmy się uwinąć wcześnie tak żeby uniknąć ryzyka burzy i o bezpiecznej porze być znów w pobliżu schroniska. Sadkova Cesta to cztero- lub pięciowyciągowa droga o trudnościach IV. W opisach obiecywali, że ostatni wyciąg to płytowe wspinanie. Pierwszy dwójkowy wyciąg II żywcujemy i dalej wbijamy się w górę kominkiem. Idzie nam dobrze. Jest spora radocha ze wspinania.

DSCF4176

Andy na płytowym wyciągu

Dopiero na 3. wyciągu zaczyna się górska przygoda, niech ją szlag… Z opisu drogi zapamiętałem, że wyciąg biegnie w stronę dwóch wybitnych turniczek. W prawo odchodzi duża półka, którą mogę obejść trudności, ale zachciało mi się wspinać. Najpierw po prawej… gdybym mógł założyć jakąś asekurację to bym pociągnął, ale kiedy dwie stopy mam ustawione na płycie „na tarcie”, a trzymam się grzebienia jedną ręką, a drugą wbijam w dziurkę na dwa palce to zdaję sobie sprawę, że to nie są „czwórkowe” trudności i się „zapchałem”. No nic. Krzyczę od Andy`ego żeby był czujny i robię wycof. Wchodzę w lewo. Pierwsze ruchy proste, ale droga się lekko wywiesza, wyżej na nogach… Asekuracja podła, a lot zakończy się na półce. Spróbujmy w dół… o k… nie widać stopni, które schowały się pod przewieszką. Zejście jest niebezpieczne. Jedyna droga w górę. Sapię. Dwa ruchy czujne, ale się udaje. Teraz trawers. Lina przesztywniona i każdy ruch to walka z grawitacją, tarciem i liną ciągnącą w dół.

Wreszcie połóg. Trzeba tu założyć stanowisko. Wokół pełno rumoszu, poruszam się jak na polu minowym, każdy głupi krok może zrzucić na głowę Andy`ego spore odłamki. Błąd za błędem. Gdzie tu coś wsadzić. Rysa za płytą nie wygląda za dobrze, jeden friend siada dobrze, ale nie ma gdzie włożyć kolejnego frienda. Najchętniej włożyłbym kilka punktów i backupów. Nic pewnego jednak nie ma… Z taśmy motam kierunkowego motyla, asekuruję się i krzycze – chodź. Nie czuję się dobrze z tym co wykonałem. Stanowisko niby poprawne, ale wolałbym coś jeszcze dołożyć, po drugie wpuściłem Andy`ego na trudności na jakie się nie umawialiśmy więc ryzyko, że obciąży stanowisko jest większe. Andy jednak pokonuje piątkowy fragment i możemy przenieść stanowisko we właściwe miejsce.

Okazało się, że należało przed trudnościami iść tą trawiastą półą w prawo. Ech… Odnajdywanie prawidłowego przebiegu drogi, to jeszcze potrwa zanim się nauczę to robić poprawnie. 

DSCF4179

Ostatni wyciąg, najładniejszy.

W nagrodę ostatni wyciąg i cudowne płytowe wspinanie. Spora ekspozycja, ale są ryski i chwyty. Czysta przyjemność. Dochodzimy do grani. Ja już zrobiłem co miałem zrobić i szczerze czuję się wyrąbany. Andy chce iść na szczyt, trochę marudzę, ale ostatecznie motywuje mnie i dochodzimy do puszki.

20160911_140917

Na Baranich Rogach

W dół po plateau, później czujnym żlebem i na piwo oraz knedliki do Chaty Zamkowskiego. 

2016-08-31_Żółta Ściana

Jakieś zmęczenie materiału nastąpiło w tych Alpach. Fizycznie super, ale psychicznie zero wojownika dlatego ucieszyłem się, kiedy Roko zaproponował żeby Basia poprowadziła wszystkie wyciągi. Podjechaliśmy kolejką na Hrebenok, później sprint pod próg pod Chatą Teryeho. W ramach zajęć z topografii sami mieliśmy znaleźć drogę.

Celem była „piątkowa” droga Korosadowicza. „Piątkowy” był tylko niewielki fragment, ale tego dnia wszystko wydawało mi się trudne. Basia miała jednak dobry dzień i poszło gładko. 

Zdjęcie ze strony taternik.net. Nasza droga to 11. 

2016-08-19_Charnalon

Ostatni dzień w Alpach. Po dniu restu spędzonym w Chamonix wspinaliśmy się w masywie po drugiej stronie doliny. Wjechaliśmy kolejką na Plan Praz i ruszyliśmy w stronę Aiguille du Charnalon. Naszym celem była dobrze asekurowalna droga Clocher de Planpraz (max 6a). 6-7 wyciągów. 

 DSCF4103

Basia przed pierwszym zjazdem 

DSCF4125

Ostatnie wyciągi we francuskiej przygodzie. Najtrudniejsze 6a prowadzi Robert.

DSCF4134

Chmura soczewkowa nad Mont Blanc zwiastuje zmianę pogody. Tego dnia wracamy do Polski

2016-08-17_Nantillon

P608170638501

Rano zadziorne dziewczyny z obsługi schroniska żegnają nas miło adresując śniadanie. Miło. Chleb, dżem, kawa. Mnie w to graj, lubię śniadania na słodko, nie potrzebuję jaj, kiełbasy.

Znów piękna pogoda i znów wyzwania. Fajnie, że Robert wciąga nas w przygodę na granicy możliwości technicznych. Tym razem mieliśmy podejść pół godziny od schroniska w stronę pękającego lodowca. Cel to kilka wyciągów na Iglicy Nantillon. Zaczyna się od 5b, a kończy piękną podobno rysą 6a. Przyjąłem to spokojnie, bo 6a poza moim zasięgiem, tym bardziej, że to miało być wymagające 6a. Zakładamy raki, czekany w dłoń i zasuwamy. 

G10134361

Jeszcze kilka lat temu tędy biegł szlak do schroniska. Dzisiaj lodowiec raz po raz z kukiem otrząsa się ze spękanych lodowych bloków. Planeta się zmienia.

 G08834191

Przed nami sympatyczni Niemcy, psychologowie idą na zmianę. Leniuchujemy przez chwilę na gigantycznym głazie narzutowym czekając aż uporają się z robotą.

DSCF40391

Czas iść. Pierwszy wyciąg jest cudowny. Odpęknięta rysa i stopy na tarcie. Wydaje się, że będzie hardcorowo, okazuje się, że tylko dwa ruchy są wymagające. Satysfakcja spora – udało się je wykonać. 

Zastanawia mnie tylko jeden widoczek – wyłamany całkiem nowy spit z ocalałą informacją nt. wytrzymałości 2200 kg… Daje do myślenia. Dochodzę do Niemca, trochę rozmawiamy, kto skąd etc. Zapraszam go na zimowe wspinanie w Tatrach. Wie, zna, bo ma przyjaciela z Polski lub w Polsce. Nie dopytuję, zajmuję się szpejeniem, bo jak zwykle Robert ciśnie: czas, czas…

Basia się rozwspinała i drze w górę aż miło. Kolejny wyciąg, stanowisko… i nad nami rysuje się to 6a. Lufa, pion, płaska skała. Idę. Darek i Baśka postanowili odpuścić tę przygodę ja spodziewam się latania, ale cóż przy górnej asekuracji damy radę. Sapię, dyszę, z dołu słyszę pokrzykiwania partnerów żebym „dajesz, dajesz…”. To pomaga, udaje mi się przejść całą rysę bez obciążania, dopiero przed stanowiskiem mam kilka ruchów gdzie stopy stają na niczym a dłonie leżą na kamyczkach. Nie… „Wahnę sobie” mówę do Roberta i obciążam stanowisko. Metr w lewo i jestem w łatwej rysie. „Spodziewałem się, że będe Cię wciągał” mówi Robert, a kolega z Niemiec gratuluje. Przed chwilą dopingował swoją partnerkę na tym wyciągu.Kurde, to jest prawdziwe, prawdziwe wspinania. Jasny i czerwony granit, rysa, lufa od nieba do piekła. Chcę robić drogi o tej trudności. Najpierw w skałach, później w górach.

DSCF40441

Najładniejszy w mojej ocenie wyciąg z całego alpejskiego wyjazdu. Czas się zbierać i wracać do Chamonix.

DSCF40571

 

Schodzimy. Pod schroniskiem, ktoś przysposobił sobie pole namiotowe. Ładnie. Z tyłu „Ząb Giganta” 

DSCF40691

Skały wygładzone przez morenę boczną lodowca. 

Zjeżdżamy w dół, przepak i zejście na dół do kolejki. Jutro dzień restu. Wieczorem wino i… dużo, dużo piwa. W namiocie do godz. 12. Odreagowałem te 4 dni w pionie. 

2016-08-16_Mer de Glace

Lodowiec nabroił. Droga, która wybraliśmy nie nadawała się wg. Pań rządzących schroniskiem do wspinaczki. Poleciły inną, do której oryginalnie mieliśmy się dostać wykonując kilka długich zjazdów. Pogoda znów cudna. W ciągu zjazdów gubię przyrząd asekuracyjny k… to już kolejny raz. Pal licho przyrząd, zdarza się ale to dopiero początek dnia i drugi z 7 zjazdów. No nic, wykorzystujemy to jako okazję do przećwiczenia zjazdu we dwóch. Podpinam się lonżą do łącznika Roberta i jedziemy. Niestety zjazd nieco trawersuje, a po prawej mam potok. Raz po raz udaje mi się ściągnąć Roberta w strugi wody. My to raz, liny dwa. Na szczęście słońce operuje mocno.

DSCF3992

Zjeżdża Basia,  Robert pilotuje ją do stanowiska. Ten potok po prawej jest nieco niepokojący, bo jak się za chwile okaże w tym miejscu ma iść nasza droga.

W lewo też nie bardzo się dało.

DSCF0194

 

Już na lodowcu. Asekuruję Roberta na pierwszym wyciągu. Wprawne oko zobaczy brak przelotu, więc właściwie trzymam linę. Nie wyglądało to wspinaczkowo. Krucho, mokro i nie ma gdzie założyć punktu.

Dojechaliśmy na dno doliny. Poziom lodowca Mer de Glace. Po krótkim rozpoznaniu Robert postanowił ruszyć wyżej. Później my. Baśka, ja i Darek. Nie wyglądało to fajnie. Kamienie się ruszają, woda cieknie. Przy stanowisku Robert postanowił jeszcze sprawdzić czy się da iść, ale jedyny sensowny przebieg to środkiem potoku. Wycofujemy się. Nie będzie wspinania. Wrócimy poprzez lodowiec na ferratę i z powrotem do schroniska.

DSCF4003

Robert z Darkiem analizują przebieg drogi. Ostatecznie uznajemy, że rzeczywiście potok zmienił bieg w stosunku do przewodnika i nie mieliśmy szans jej zrobić nie decydując się na wspinanie w strugach wody.

 

G0383354

Mer de glace

Mnie nie martwi brak wspinania. Mam okazję przejść się po lodowcu. Tysiące lat, potęga i … często widziane odłamki zielonych butelek. Dziesiątki, wyraźnie widocznych kolorowych oczek odcina się od szarości, bieli i błękitu lodu. Darek wysnuwa teorię, że kiedyś po prostu wyrzucano butelki po opróżnieniu, a że lodowiec wyrzuca na powierzchnię to co nie należy do niego stąd nagromadzenie na powierzchni.

Wracamy do schroniska. Po drodze jeszcze udaje mi się poprowadzić jedną drogę oraz kompletnie spieprzyć jej trzeci wyciąg. Rozwaliłem sobie palec, zakrwawiłem linę i miałem dość wspinania. Na pomoc przychodzi Robert. Okazało się, że do barierki schroniska z miejsca gdzie odpuściłem było 20 metrów i trzy trudniejsze ruchy. Głowa idzie. W każdym sporcie

2016-08-15_Tour Verte

Drugiego dnia pobudka rozsądnie. O 7.30 wychodzimy. Komfortowa sytuacja nasz cel igła Tour Verte (2760) ma podstawę ulokowaną niespełna 15 minut od schroniska. 6 wyciągów o trudności do 5c.

G07534051

Walczę z pierwszym wyciągiem 5c, a Robert lekko zaniepokojony tym co robię, nie na tyle, żeby mi nie zrobić tego zdjęcia, ale na tyle żebym mu się przyśnił.

W pierwszy poważniejszy dla nas wyciąg (5c) z naszego zespołu wstawia się Baśka. Dzielnie walczy szukając dobrej asekuracji przed kluczową rysą. To nie jest zbyt łatwe miejsce. Wczoraj wieczorem przeszedłem ją na drugiego, to znaczy przy górnej asekuracji. To duży komfort, ewentualny lot oznacza w zależności od skrupulatności asekuranta oraz odległości od stanowiska (sprężystość liny) krótkie obsunięcie zakończone łagodnym hamowaniem. Można sobie pozwolić na ryzykowne ruchy.

Zawodowo szkolę z zarządzania ryzykiem, różnica pomiędzy tym na co się decyduje wspinacz mając asekurację z góry, a sytuacją kiedy najbliższy przelot jest daleko pod nim jest absolutnie laboratoryjnym przykładem zarządzania dwoma paramterami ryzyka: prawdopodobieństwem, że coś się wydarzy i skutkami jeśli się wydarzy. Mądrze nazywa się to materializacją. No więc kiedy mam wpinkę nad sobą i to pewną np. gdy jestem asekurowany z góry to pozwalam sobie na ryzykowne ruchy, stanie na ziarnkach skały i chwytanie się oblaków i dziurek. Mogę sobie na to pozwolić, bo chociaż pode mną lufa, prawdopodobieństwo, że pofrunę w dół jest niewielkie. Inaczej kiedy ewentualne odpadnięcie oznacza spotkanie ze skalną półką, albo przelot niepewny. W tym samym miejscu potrzebuję pewnych klam, dobrych stopni, a na dziurki i oblaki nawet nie spojrzę. Skutki bolesnego lotu te same, ale prawdopodobieństwo zgoła inne więc te zmienne wyznaczają jak bardzo pewne chwyty i stopnie muszę mieć. Tak było i tym razem. Ryska nie puściła Baśki, Roko puścił mnie.
Co ja tam wyrabiałem. Góra, dół, friend, spit, lewo do rysy w prawo do kantu… Dość powiedzieć, że Robertowi się śnił tej nocy mój lot. Sam się jeszcze bardzo nie zdążyłem przestraszyć i udało mi się wytargać w górę. Może nie do końca zgodnie z najtrudniejszym przebiegiem drogi (6a), ale szczęśliwie.

DSCF3946

 Tu spotykają się lodowce. Po lewej Glacier des Leschaux, po prawej Glacier du Geant, które razem dalej zgodnie płyną w dół jako Mer de Glaces 

DSCF3955

Na trzecim wyciągu. „Trzymam” Roberta.

Następne wyciągi.
W kominie, który chciałem poprowadzić walczą Bułgarzy. Widząc ich tańczących na pierwszym wyciągu pomyślałem, że może nie idzie im najlepiej. Po moich wyczynach musiałem odszczekać. Po drodze wyprzedza nas zespół niemiecki. Niemka, która prowadzi jest w trakcie kursu na przewodnika IVBV, pewnie i szybko płynie nad trudnościami.
Roko ma dość wrażeń na dzisiaj dlatego prowadzi przedostatni i ostatni wyciąg, na chwile opuszczając drogę i prąc ścianą. Tu trudności są na poziomie 6a+, jeden ruch jest dla mnie za trudny i proszę o pomoc, czyli sztywne wybranie liny, przytrzymuję się przelotu i dochodzę do stanowiska.
Przestrzeń, wysokość i majestatyczny lodowiec robią swoje mocno sponiewierani docieramy do schroniska, grzecznie około 21 lądując w pościeli. Biednemu Roko do łóżka zwalają się dwaj Czesi, jeden pachnie czosnkiem, a drugi głośno chrapie za nic mając potrząsanie. Przydają się stopery.
Prowadzące schronisko mocno odradzają nam cel następnego dnia, lodowiec nabroił. Proponują drogę, która startuje z lodowca, czyli zaczniemy nietypowo – od zjazdów.